poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział VII

-Ej Dufficzku, może chcesz pogadać?
Odwróciłem się na dźwięk mojego imienia.
Izzy odstawił gitarę na miejsce i spojrzał na mnie wyczekująco.
-Rany, co wy z tymi rozmowami? Zamieniamy się w jakieś kółko różańcowe? - do pomieszczenia wszedł chwiejnym krokiem Steven - chyba, że to jakieś prywatne rozmowy, sam na sam - poruszył brwiami charakterystycznie, przeciągając samogłoskę w ostatnim słowie.
-Może to gejowskie koło? - Baz wkroczył znikąd, stawiając na ziemi butelki firmowego piwa baru Rainbow.
Steven uśmiechnął się i z zamiarem sięgnięcia po jedną z butelek wykonał dziwny gest z półobrotem i upadkiem na najdelikatniejsze stworzenie w tym pokoju - Michelle.
Wpadł jej prosto w ramiona i utkwił twarz w fioletowych włosach dziewczyny.
-Tobie chyba już wystarczy... - powiedział Michelle, unosząc twarz Stevena na wysokość swoich oczu. -Pięknie pachną twoje włosy...- wybełkotał Steven - czy to magnolia? - uśmiechnął się szerzej i wylądował
twarzą znów na Michelle, tym razem jednak nieco niżej, bo na klatce piersiowej. Zareagowaliśmy na to w trójkę gromkim śmiechem.
-Co tak się gapicie złamasy? - powiedziała Michelle z łobuzerskim uśmiechem. -Zazdroszczą...- Steven przymknął oczy.
Michelle uśmiechnęła się szerzej.
-Wszystko ok, ale chłopaki - zaczęła - potrzebuję pomocy - mówiąc to, zachwiała się i upadła na ziemię, a na jej małym ciele wylądowało 70 kg Stevena.
Sebastian i Izzy natychmiast z poważnymi minami ruszyli w stronę Michelle.
Ja też wstałem, zaniepokojony.
Kiedy chłopaki zwalali Stevena z dziewczyny, zapytałem:
-Michelle, wszystko w porządku?
Michelle uniosła głowę i obdarzyła mnie ładnym uśmiechem.
-Teraz tak. - powiedziała, podpierając się na łokciach.
Zaraz znalazł się przy niej Baz.
-Mich, przepraszam - powiedział ze śmiechem, ale zaraz spoważniał i dodał - nic cię nie boli? Jest ok? Spojrzała na niego z sarkastyczną miną.
Podałem jej rękę, aby pomóc jej wstać.
Podała mi swoją i szybko znalazła się obok mnie.
Objęła mnie w pasie.
-Nadal chcesz porozmawiać? - zapytała.
Nie spodziewając się tego gestu zmieszałem się lekko.
Baz spojrzał na nas z dziwną miną.
Potaknąłem w stronę dziewczyny.
Uśmiechnęła się.
-Jesteś pewna, że nic cię nie boli, uważaj na siebie sieroto, bo ty... - powiedział Baz niepewnie.
-Dobrze tato... (mam nadzieje, że wyczuwacie tu sarkazm, żeby nie było, że ktoś sobie pomyśli, że to jego córka czy coś, bo różnie bywa) - odpowiedziała Michelle i pociągnęła mnie w stronę drzwi.
-Tylko jej coś zrobisz frajerze! - krzyknął Baz w moją stronę, niby żartobliwie, aczkolwiek wyczuwałem nutę zazdrości w tonie jego głosu.
-Dziób Baz! - warknęła Michelle, zatrzaskując drzwi za nami.
-Nie przejmuj się - powiedziała i złapała mnie pod rękę.
Wyszliśmy na korytarz.
Michelle ustała pod ścianą i przyglądała mi się wyczekująco z filozoficzną miną.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak mi pomagasz - zacząłem - potrzebuję rozmowy z tobą Michelle...
-Ile to ludzi mnie potrzebuje - powiedziała, wzdychając ciężko ze swoim ulubionym uśmiechem, wyrażającym sarkazm i usiadła pod ścianą.
-Tutaj będziemy rozmawiać - zapytałem, kierując spojrzenie w jej stronę.
Syknęła z bólu.
Przyjrzałem jej się ze zdziwieniem.
-Co jest?
-Nic Duff, zaraz, tylko coś mnie tutaj boli - wskazała na swoją nogę.
Przeniosłem na nią wzrok, była sina i jakoś tak dziwnie wygięta.
-Cholera Mich! Nic nie mówiłaś!
Spojrzała na swoją nogę wygięła usta w dziwnym grymasie.
-Duff, ja mdleję...
-Michelle! - złapałem ją za ramię i pociągnąłem delikatnie ku górze.
-Idź po Baza...


-To teraz gdzie? - zapytałam.
Dostrzegłam, że wyrwałam Glenna z zamyślenia.
Ocknął się jakby i spojrzał na mnie z dziwną miną.
-Coś nie tak?
-Chodźmy trochę szybciej - wybełkotał cicho i ruszył żwawo przed siebie.
Ledwo za nim nadążałam.
Otworzył drzwi samochodu i natychmiast odebrał alarmujący telefon.
Słyszał go?
Jej to chyba są jakieś zawodowe kwalifikacje, czy wprawa...
Ustałam przy otwartych drzwiach od strony Glenna i przyglądałam mu się badawczo.
Miał zakłopotaną minę i rozmawiał nerwowo.
Przeprosił rozmówcę po drugiej stronie po raz setny i odłożył telefon gwałtownie.
-Ruth... - zwrócił się w moją stronę, zaciskając ręce na kierownicy - wsiadaj.
Okrążyłam samochód i szybko wślizgnęłam się na przednie siedzenie.
Glenn uśmiechnął się do mnie smutno.
-Nagła zmiana planów, wezwanie...
W pierwszej chwili pomyślałam, że nic się nie stało, ale potem ogarnęła mnie panika: co on ze mną teraz zrobi!
Spojrzałam na niego, a moja mina musiała widocznie wyrażać wszystko, bo Glenn parsknął śmiechem.
Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersiach.
Uśmiechnął się życzliwie.
-Chyba cię nie zostawię, co...
-Chyba? - uniosłam brew.
-Moje zlecenie to bar Rainbow, ktoś tam źle się czuje i musimy być szybcy - wyjaśnił wszystko spokojnie i westchnął.
W ogóle niczym się nie przejmował, zdziwiłam się dlaczego podchodzi na luzie do takiego wezwania, wydawało mi się poważne.
-Ale ty nie jesteś jakimś ratownikiem medycznym, dlaczego nie zadzwonią po karetkę? - zapytałam niepewnie.
-Ruth to bar, wiesz jak często ludzie tam 'źle się czują', zgadnij jaki jest tego główny powód - uniósł brew - pogotowie nie chce tracić czasu na takie rzeczy, więc ja albo zawiozę ich do szpitala, albo nawrzeszczę na pijaków i unieważnię wezwanie.
-A ja? Co ze mną? - byłam totalnie zdezorientowana.
-Poczekasz grzecznie przy stoliku w Rainbow, powiem znajomemu barmanowi, żeby miał cię na oku, jeżeli to oczywiście będzie poważniejsza sprawa - odparł i ruszył przed siebie.
Zmarszczyłam brwi.
-Może lepiej byłoby pojechać dziś do tej szkoły...
Glenn zaśmiał się donośnie.
-I kto to mówi, ja ci gwarantuje przygody, a ty się buntujesz!
Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam na fotelu.
Glenn włączył radio, gdzie tkwiła kaseta the Clash.
Zaczęła się piosenka 'I Fought the Law'.
-Szef był mocno wkurzony? -zapytałam, opierając łokieć o ramę okienną.
-Bywało gorzej - odparł od niechcenia i zagwizdał w rytm piosenki.

***
Wiem,
Długo mnie nie było, rozdział jest 'suchy' nic nowego nie wnosi, akcja wolno się toczy i robi się nudno.
Zdaję sobie z tego sprawę, ale ja nie umiem inaczej, przepraszam :c.
Z wielkim smutkiem stwierdzam, że skończyły mi się rozdziały napisane już wcześniej i muszę zacząć wytężać umysł i ubrać myśli w słowa.
Ciężko mi to idzie, bo poprawiam do późna wypociny uczniów do gazetki szkolnej. To najgorsza rzecz jaką kiedykolwiek robiłam i strasznie nudna.
Wena mnie całkowicie opuściła, jestem chora i ledwo żyję, a niedługo mam jeszcze próbne egzaminy i wypadałoby napisać je na trochę więcej niż zero.
Dobra koniec już tego monologu, robi się dłuższy niż rozdział.
NIE ZMUSZAM NIKOGO, ŻEBY TO CZYTAŁ.


MIŁEGO DNIA
~rock-child


4 komentarze:

  1. Bardzo fajne opowiadanie. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że się podoba :) Również Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Na razie jest super, tylko jedna uwaga-rozdziały mogłyby być dłuższe?
    Lepiej się czyta :) *robi oczka kota ze Shreka* xD
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, no skoro te oczy tak proszą to spróbuję się postarać XD ale czasami mam tak że piszę i piszę, a potem brak mi takiego momentu w którym mogę skończyć i to może dlatego są jakie są - dobra już się nie usprawiedliwiam, popracuję nad tym :)
      Również Pozdrawiam.

      Usuń