Uwaga, będzie długo (i nudno).
A więc...Wróciłam, pora na oklaski.
Żartowałam, nawet nie jestem w stanie o nie prosić. Lenistwo nie idzie w parze z ambicją no i ten brak czasu, brak czasu i jeszcze raz brak czasu, szkoła, nauka (teraz mam ferie, więc staram się 'pracować'), poza tym, życie ostatnimi czasy dostarcza mi tyle różnorakich niespodzianek, że czasami nie mam pojęcia co dalej robić. Z resztą, z weną też było ciężko, chyba wyszłam z wprawy pisania na blogu.
Rozdział który dodaję jest częścią drugiego opowiadania, które zaczęłam (Prolog). Oddaję więc w wasze ręce coś, co udało mi się złożyć z rozległych myśli. Ani to spójne, ani jakieś fantastyczne, poza tym strasznie krótkie, ale naprawdę ciężko było mi wrócić.
Natomiast co się tyczy Dyed Flowers; pracuję nad kolejnym rozdziałem i chociaż nie chcę obiecywać, a potem się z tego nie wywiązywać (co jest moim zwyczajem), to chciałabym dodać to jeszcze w czasie ferii.
No i przede wszystkim chciałabym was bardzo przeprosić za moje zaniedbania, a ponieważ nie miałam okazji ani złożyć wam życzeń świątecznych, ani wspomnieć o pierwszych urodzinach mojego bloga (które obchodził październiku!), a jest to nasze pierwsze (miejmy nadzieję, że nie ostatnie) "spotkanie" w nowym roku, chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego, żeby ten rok był dla was fantastyczny, pełen niespodzianek i okazał się kolejnym ważnym etapem w Waszym życiu. Spełnienia wszelakich marzeń, pisarkom weny, a ukochanym czytelnikom cierpliwości i wytrwałości z kimś takim jak ja. Mam nadzieję, że moje wypociny szybko się wam nie znudzą (jeżeli już się nie znudziły) i że was nie zawiodę (przynajmniej w kwestii fabuły).
Dziękuję za uwagę i zapraszam do czytania.
***
Rozdział I
"Seek and Destroy"
There is no escape
and that is for sure
This is the end we won't take any more
Say goodbye
to the world you live in
You have always been taking
but now you're giving
There is no escape
and that is for sure
This is the end we won't take any more
Say goodbye
to the world you live in
You have always been taking
but now you're giving
Count Grishnackh wysiadł z autobusu i poprawił na ramieniu
pasek od plecaka. Omiótł wzrokiem pogrążony w ciemności dworzec, jeszcze chwilę
temu spowity ciszą, teraz zakłóconą przez gwar wysiadających. Jego usta wygięły się w ponurym grymasie, a oczy utkwiły w punkcie gdzieś po drugiej
stronie. Wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.
Na
przeciwległej stronie dworca, zaraz za ulicą czekał na niego długowłosy szatyn. Nico
Phoenix
kręcił się niespokojnie, chodził w to i z powrotem, co chwilę zatrzymując się i
z ogromnym zainteresowaniem po raz kolejny lustrując tablicę ogłoszeń, a kiedy
już wyczytał, że autobus numer 17 nie kursuje w tym tygodniu z powodu awarii
zaczynał od nowa swoją wędrówkę. Umieścił ręce w kieszeniach i ruszył w
kierunku równie ciekawego rozkładu jazdy, po przeciwnej stronie tablicy.
Grudzień właśnie dawał się we znaki, a dowodem na to mogły być chociażby
zaczerwienione policzki i nos Nicolasa, oraz skostniałe palce, szukające
schronienia w kieszeniach spłowiałych jeansów. Chłopak przestał już liczyć, który
raz wykonywał w głowie egzekucję na Countcie Grishnackhu.
- Przysięgam, że zrobię mu
krzywdę... - wysyczał cicho przez zaciśnięte zęby. Zmrożone powietrze wydobyło
się z jego ust, akcentując jego wypowiedź kłębkiem pary.
Złowieszcze słowa Nicolasa, choć wypowiedziane naprawdę cicho, doszły do uszu młodej dziewczyny, która
natychmiast przyspieszyła kroku, zerkając co chwilę przez ramię w jego stronę.
Jej skórzane, czerwone kozaki, wyróżniające się na tle szarego dworca oraz
bladego płaszcza w kolorze kawy, wystukiwały ciekawy rytm w towarzystwie
szurgającej walizki na drobnych kółkach.
Na dworcu centralnym o tej porze
robi się nieco niebezpiecznie.
Nico Phoenix westchnął głęboko i
opadł zrezygnowany na zimną jak lód drewnianą ławkę. Ściągnął rękawy kurtki,
głębiej wsuwając w nie ręce i ze zmarszczonymi brwiami zaczął przyglądać się otaczającymi go z każdej strony płatkom śniegu. Te mniejsze zajęły już miejsce
w jego długich włosach, a większe prószyły mocno w oczy, nieprzyjemnie
odbijając się od twarzy.
Stukot czerwonych kozaków ucichł
zostawiając wokół Nicolasa głuchą ciszę.
- Przysięgam, że go zamorduję. -
mruknął pod nosem.
Podniósł się gwałtownie z ławki,
strzepując z siebie biały puch. Kłębki śniegu opadały na ziemię, iskrząc się
bajkowo w świetle latarni.
Znów rozległ się znajomy stukot.
Dziewczyna kupiła bilety w kasie numer cztery przy lewym skrzydle i udała się
na dworzec centralny.
O tej porze na dworcu centralnym
kręci się dużo podejrzanych typów.
Jeden z nich z dziwnym, tajemniczym
i trochę niepokojącym uśmiechem ściskał dłoń mężczyzny o twarzy, którą trudno
zapomnieć, ale i nie sposób zapamiętać, a potem udał się na dworzec zachodni,
załatwiając po drodze jeszcze jedną sprawę.
***
Zamknęłam książkę, o nudnej brunatno-zielonej okładce, noszącą dumny tytuł poradnika psychologicznego;
dużymi czarnymi literami było napisane ,,Zrozumieć siebie i swoje
pragnienia". Książka nosiła na sobie piętno wielokrotnego użytku, a jej
poprzedni czytelnik z wielką przyjemnością zajadał się czymś o dziwnej
pomarańczowej konsystencji przy dziale ,,Poznaj swoją osobowość" z kolei
inny zapaleniec zaznaczył cytat przytoczony w dziale ,,Uczymy się mówić
nie". Odłożyłam książkę zrezygnowana. Oprócz namaszczenia piętnem użytku
miała dziwaczny zapach, każdej starej książki.
Oparłam głowę o brzeg wanny i
przymknęłam oczy. Próbowałam się odprężyć, ale wszystko na nic. Czułam, że powoli
zaczynam już tracić zmysły. Całe dnie spędzałam na przeszukiwaniu poradników i
dziwnych książek psychologicznych. Zaczynałam bać się własnego cienia, a
wszystko przez ten... sen.
Zmarszczyłam brwi, myślenie o tym z
pewnością nie okaże się pomocne w próbie odprężenia się. Westchnęłam, starając się odepchnąć od siebie niepokojące myśli. Zmrużyłam oczy i pokręciłam głową.
- Zaczynasz wpadać w paranoję...
***
- Kurwa mać, myślałem, że już nigdy
nie przyleziesz! Ile miałem tu czekać?
Count uśmiechnął się
szyderczo i wcisnął swoje dłonie zaciśnięte w pięści w kieszenie bluzy.
- Nawet nie raczysz się odezwać...
- mruknął Nico i ruszył przed siebie.
Count parsknął śmiechem.
-
Zaczekaj obrażona księżniczko!
Nico
zmarszczył brwi i odwrócił się na pięcie.
- Rusz
tyłek i tak jesteśmy już spóźnieni. - powiedział obojętnym tonem po czym z
powrotem się odwrócił.
Count wywrócił oczami.
Szli
ramię w ramię, przysłuchując się tylko butom, brodzącym w śniegu z
charakterystycznym dźwiękiem skrzypienia. Cisza towarzyszyła im aż do chwili w
której obaj znaleźli się przy czarnym vanie Nicolasa. Chłopak otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Count wkrótce uczynił to samo i to właśnie
on przełamał krępującą już ciszę.
- Ciekawe
co na to twoi starzy...
Nicolas
wzruszył ramionami. Przekręcił kluczyk w stacyjce, wcisnął czerwony przycisk
radia i ruszył z miejsca.
W
samochodzie rozległy się pierwsze, ostre dźwięki piosenki jakiegoś mało znanego
death metalowego zespołu. Count położył głowę na siedzeniu i przymknął oczy.
- A co
mają mówić... - Nicolas przyciszył radio. - Chyba w tej sytuacji nie mają nic do
gadania.
Count uśmiechnął się krzywo nie otwierając oczu.
Nicolas ruszył z miejsca gwałtownym szarpnięciem starego vana i w mgnieniu oka
znalazł się na prostej drodze. W jego głowie kłębiły
się dziwaczne myśli. Zmarszczył brwi, co go obchodzi zdanie rodziców, jest
dorosły, sam może kierować swoim życiem.
- Ale
pieniądze... - mruknął Count.
Nicolas
spojrzał na niego z przerażeniem.
-
Powiedziałem to na głos?
Count uśmiechnął się tajemniczo.
- Co
powiedziałeś na głos? - ułożył ręce pod głową.
-Nieważne...
- mruknął Nicolas i wrócił do swoich rozmyślań. Grishnackh zaczynał go denerwować.
Zmarszczył
brwi. Właśnie przypominał sobie dzień w którym go poznał, a właściwie natknął się na
niego i od tej pory już wiedział, że jest on jak przysłowiowy "grom z jasnego nieba" i pojawia się w najmniej odpowiednim momencie.
Bergen
było obszernym miastem, przypominało olbrzyma; człowieka z zewnątrz twardego i
sprawiającego wrażenie niezwykłego, wewnątrz natomiast właśnie zwyczajnego i szarego jak
inni. Takie było Bergen, szare, nudne, zwyczajne. Miało być przystankiem w
drodze do kariery i małą przerwą Nicolasa.
Zatrzymał się swoim vanem,
rocznik 89 w miejscu obsługi podróżnych, zdjął dłonie z kierownicy i
rozprostował zdrętwiałe palce. Zostało mu jakieś 6 godziny jazdy, ale po
pokonaniu 18 godzin z niewielkimi przerwami był to dosłownie pikuś.
Nicolas
rozparł się wygodnie w fotelu i sięgnął po trzymaną w schowku butelkę wody.
Pusta puszka po energetycznym napoju potoczyła się pod fotel, kiedy otwierał
drzwiczki schowka. Pochłonął łapczywie pół butelki wody mineralnej, która przechodząc
zgodnie ze zmieniającym się na wschód klimatem zmieniała swoją temperaturę, co
owocowało dziwnym, cierpkim smakiem. Odłożył butelkę do schowka i oparł dłonie o
kierownicę, po czym zaczął wystukiwać o nią palcami skomplikowany rytm.
Rozejrzał się
wokół. Miejsce było praktycznie puste, nie licząc małego czerwonego samochodu
osobowego zaparkowanego przy toaletach i oświetlonego światłem jarzeniówek
baraku w którym mieścił się jakiś sklepik i zapewne obskurny bar, tak przynajmniej
głosił odrapany napis na przykręconej małymi śrubkami do drzwi blaszanej
tabliczce.
Poczuł ścisk w żołądku i uświadomił sobie, że prawdopodobnie
ostatnim razem miał coś w ustach jakieś 7 godzin temu i bynajmniej nie był to
syty obiad składający się z dwóch dań i deseru. Sięgnął do kieszeni, a kiedy
uczuł pod palcami monety i usłyszał ich brzęk z pewną miną
ruszył w kierunku oświetlonego baraku.
Pchnął
drzwi, które otworzyły się jakby niechętnie z głośnym, przeraźliwym
skrzypnięciem. Ledwo znalazł się w środku, a ciepłe powietrze
przemieszane z odorem stęchlizny omiotło jego twarz. Stary mężczyzna pochylony
nad spróchniałą ladą z jasnego drewna przeglądał szarą gazetę. Jego łysa głowa
błyszczała w wpadającym przez brudne okiennice świetle.
Wydawał się idealnie pasować do tego miejsca, tak samo spróchniały,
zgorzkniały, przesiąknięty zapachem zapomnienia.
Nicolas zaniechał zajęcia
miejsca przy którymś z czterech stolików pokrytych grubą warstwą kurzu,
spoczywającą na nich niczym poszarzała serwetka. Podszedł od razu do baru i
spojrzał na mężczyznę. Czytał gazetę z 86 roku, prawdopodobnie miejscowy
tygodnik o tytule „North Times”. Nico usiadł na jednym ze stojących przy
barze krzeseł z taką ostrożnością jakby te miało się zaraz rozsypać w drobny
mak, krzesło zawtórowało jego myślom wysyłając jedno ostrzegawcze skrzypnięcie.
Mężczyzna uniósł głowę znad gazety i poprawił okulary na nosie.
- W czym mogę
służyć? – powiedział niemalże szeptem, jednak szorstkim i ostrym.
Nicolas
zamrugał kilkakrotnie i popatrzył niepewnie na mężczyznę.
-
Zastanawiałem się, czy mógłbym tutaj… coś zjeść? – zadał cicho pytanie, za
które zaraz skarcił się w myślach. Wydawało się idiotyczne, przecież to bar, w
barze nie pyta się, czy można coś zjeść.
Mężczyzna
za ladą westchnął głęboko i przez jego twarz przedarł się jakby cień uśmiechu.
- Przykro
mi. – powiedział cicho - Pora kolacji
skończyła się o 22, a
zestawów śniadaniowych nie serwujemy raczej o 3 rano. – powiedział spokojnie i z powrotem pochylił się nad swoją gazetą.
Nicolas
zaklął cicho pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy która jest godzina i nie
zachodził w głowę co starszy mężczyzna robi za ladą opustoszałego baru o trzeciej
nad ranem, ale był zbyt zajęty swoimi przemyśleniami i uczuciem głodu oraz zapewne zbyt
zmęczony.
- W
porządku. – mruknął – W takim razie nie mam tu czego szukać.
Mężczyzna
jeszcze raz uniósł głowę z nad lady i tym razem Nicolas był prawie pewny, że
się uśmiechnął.
Wstał z
krzesła i ruszył z powrotem w stronę swojego samochodu. W kieszeni kurtki znalazł
zapalniczkę i po dokładnym przeszukaniu ponownie obu natknął się na lekko
złamanego w pół papierosa. Trzymał się jednak raczej stabilnie, więc Nico wsadził go do ust i podpalił, a potem znów znalazł się w miękkim siedzeniu
swojego vana. Włożył kluczyki do stacyjki i nacisnął sprzęgło.
- Czy
mógłbyś nie palić? Nie lubię tego.
Nicolas
drgnął. Ze strony pasażera dobiegł go gruby głos, mówiący łamaną angielszczyzną
z dziwacznym akcentem. Jak sparaliżowany wpatrywał się w szybę przed sobą, a
potem sztywno obrócił kark.
Na
siedzeniu obok siedział mężczyzna, a raczej chłopak; drobny, szczupły i wysoki.
Długie jasnobrązowe włosy opadały mu na ramiona odziane jakąś czarną wypłowiałą
bluzą. Jego twarz wyrażała spokój, jakby znajdował się w całkowicie normalniej
sytuacji, oczy dziko się błyszczały, a usta wygięte były w dziwacznym, przebiegłym grymasie.
- Kim ty
do cholery…
Przedstawił
się jako Count Grishnackh, co, jak się później okazało, nie było jego prawdziwym
imieniem, a wymyślonym pseudonimem. Do tej pory Nicolas nie dowiedział się skąd się
tam wziął. Ale nie skąd się wziął w jego samochodzie, bo to prawdopodobnie można
było jasno wytłumaczyć, mianowicie Nicolas po prostu zapomniał zamknąć drzwi,
ale skąd wziął się na tym odludziu o trzeciej rano, gdzie nie spostrzegł wcześniej
nikogo z wyjątkiem mężczyzny w barze, a czerwony samochód już dawno odjechał.
Mieszkał
w Bergen i jak się również później okazało wcale nie był niezależnym artystą
trzymającym się "na uboczu”, a największym, poszukiwanym nawet przez policję skandalistą.
Varg, bo
tak naprawdę miał na imię do tej pory komentuje to wszystko tym samym
dziwacznym łobuzerskim uśmiechem, który praktycznie nigdy nie schodzi mu z
twarzy, chyba, że dokonuje swoich transakcji o których Nicolas nie wie zbyt wiele, bo Varg wyjaśni mu "później", jeżeli "później" kiedykolwiek
nadejdzie.
-
Potrzebuję twojej pomocy.
Nie miał
przy sobie broni, co gorsza, nie był pewien co do nieznajomego. Był za to zbyt zmęczony na
bójkę, zbyt wykończony trasą i zbyt głodny żeby stawiać opór.
-Wszystko
opowiem ci po drodze, ale najpierw pojedziemy coś zjeść. Tu niedaleko jest
całodobowy bar.
Zbyt
zmęczony żeby pytać o cokolwiek.
Nicolas
pokręcił głową z grymasem na twarzy, nie mógł uwierzyć, że dał się wciągnąć w
to wszystko, a teraz sprowadza ‘to wszystko’ na swoją rodzinę.
Spojrzał
na Varga, który tkwił z czołem przyklejonym do szyby, a jego oczy śledziły
uważnie trasę lustrując i jakby kopiując każdy element krajobrazu, aby potem dwa
razy wolniej odtworzyć go w głowie i dokładnie przeanalizować.
Nico wcisnął
po raz ostatni pedał gazu i skręcił za ceglanym kolosalnym budynkiem jakiegoś
biura rachunkowego, by pochwali z bocznej drogi zjechać w kutą żelazem, pomalowaną na czarno bramę kamienicy.
Varg
spojrzał przed siebie z zadowoleniem.
Nicolas
westchnął ciężko.
- Jedno jest pewne - nie ma ucieczki. To jest już koniec, nie będzie więcej szans. Powiedz światu do widzenia. - przypomniał sobie słowa pewnej piosenki i
zgasił silnik vana.
***
Oparłam
głowę o brzeg wanny układając w głowie przyswojony niedawno schemat hormonalnych zmian w umyśle człowieka, spowodowanych czynnikiem zewnętrznym. I kiedy zmarszczyłam brwi, bo nie mogłam
przypomnieć sobie nazwy drugiej fazy ktoś zastukał w drzwi łazienki.
- Kto
śmie zakłócać mój spokój? – mruknęłam podnosząc się w wannie.
-
Sprawdzam tylko czy się nie utopiłaś.
Uśmiechnęłam
się łobuzersko i sięgnęłam po ręcznik.
- Jeszcze
nie, ale wszystko się może zmienić. – powiedziałam i wychodząc owinęłam nim ciało.
Naomi
parsknęła śmiechem.
- To nie
zabawne, kiedy ostatni termin sprawdzianu z historii sztuki jest jutro, a ja nie
potrafię odróżnić podstawowych cech rzeźb antycznych od renesansowych… - mruknęłam cicho.
Jak zwykle udawałam, że to jest moim jedynym problemem, mając oczywiście cechy obydwu epok w małym paluszku, ale nie mogłam cały czas obarczać wszystkich swoimi problemami, nie potrafiłam tak.
- Miałaś
cały tydzień.
Mogłabym
przysiąc, że właśnie robi minę "a nie mówiłam" i trzyma ręce skrzyżowane na
piersiach. Znałam ją aż za dobrze i z przykrością musiałam stwierdzić, że znów
ma rację.
Zarzuciłam na ramiona stary różowy szlafrok w groszki i przewiązałam
go ciasno w pasie. Potem zabrałam się za rozczesywanie włosów.
Naomi
milczała, siedziała zapewne po turecku na półce w korytarzu i bawiła się
bransoletką z kolorowych koralików. Dałam jej ją w dzieciństwie, kiedy podeszła
do mnie pierwszego dnia szkoły i stwierdziła, że jestem doskonałym materiałem
na najlepszą przyjaciółkę. Miałam wówczas siedem lat i stałam nieśmiało w
kącie, prawdopodobnie wykonując w myślach zbiorową egzekucję na wszystkich
dzieciach w mojej klasie, oczywiście o wiele łagodniej niż ma to miejsce w
mojej głowie obecnie, a kiedy obejrzałam Naomi od góry do dołu i
przekalkulowałam dokładnie wszystkie za i przeciw, stwierdziłam, że ma rację, a na
znak, że się z nią zgadzam podarowałam jej bransoletkę z kolorowych okrągłych koralików, trzech po
jednej stronie i trzech po drugiej, w środku zaś znajdował się największy,
biały i kwadratowy z literką N, jak Natasha, ale równie dobrze mogło to być N
jak Naomi więc w tamtych czasach nie robiło mi to zbytniej różnicy. Naomi natomiast uwielbia przywiązywać wagę to zbędnych bibelotów, sentymentalnie je
kolekcjonować i ozdabiać nimi swoje ręce.
Nakładałam
właśnie piankę o dziwniej, prawdopodobnie za rzadkiej konsystencji na moje
włosy, kiedy usłyszałam za drzwiami jakieś poruszenie. Półka skrzypnęła lekko,
więc Naomi prawdopodobnie wstała. Wklepałam coś co powinno być pianką, a
bardziej przypominało śmietanę we włosy i zaczęłam je czesać.
-
Natasha… - usłyszałam jej cichy głos, jakby zakłopotany i niepewny.
Uniosłam
brew przyglądając się sobie w lustrze.
- Myślę,
że powinnaś już wyjść… - powiedziała jakimś dziwacznym głosem.
Nie
wiedziałam o co jej chodzi. Przeczesałam włosy dłonią i poprawiając pasek od
szlafroka nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi.
- O co ci
cho…
- Chyba
masz gości. – wypaliła.
Moje oczy
plądrowały korytarz wzdłuż i wszerz. Lustrując dokładnie dwie postacie. Dwaj mężczyźni w czarnych kurtkach wyrośli nagle przede mną niczym jakieś
ciemne mary widziane oczami wyobraźni przez dziecko po zgaszeniu światła w
pokoju. Oparłam ręce na biodrach i zmroziłam Naomi spojrzeniem.
Uniosła
ręce ku górze w geście obronnym, ale speszyła się i ukradkiem posłała mi
przepraszające spojrzenie.
Zmarszczyłam
brwi. Zaczęło do mnie właśnie wszystko docierać, przedziwne obrazy układały się
w mojej głowie i stworzyły w podświadomości całokształt historii. Historii
której to ja byłam główną bohaterką i stałam w samym szlafroku (różowym w
groszki) przed dwojgiem dorosłych mężczyzn. Na moją twarz wstąpił rumieniec,
który starałam się ukryć. Znów spojrzałam na Naomi, ale ona unikała mojego
wzroku. Później ponownie zlustrowałam mężczyzn. Jednego z nich dobrze znałam, wysoki
długowłosy brunet, drugiego widziałam po raz pierwszy, ale bardzo nie podobał
mi się jego dziwaczny uśmieszek.
- Co tu
się dzieje do cholery? – mruknęłam pod nosem wbijając karcący wzrok w bruneta.
Nicolas
rzucił trzymaną w rękach torbę na ziemię i wsunął je do kieszeni kurtki.
Skrzyżowałam
ręce na piersiach i mroziłam go spojrzeniem.
- A może
by tak… - powiedział cicho wbijając wzrok w podłogę – witaj w domu braciszku? – posłał mi pytające spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
Tego było
już za wiele. Nie dawał znaku życia od wieków, a teraz zjawia się nie wiadomo skąd i jak gdyby nigdy nic wraca na stare śmieci... i oczekuje ode mnie gorącego powitania! Pokręciłam głową z irytacją i ruszyłam z miejsca.
- Idźcie
wszyscy w cholerę! – warknęłam przemierzając drogę do swojego pokoju.
-Ciebie
również miło widzieć. – mruknął Nicolas, dziwacznie rozradowany i zaniósł się
głupawym rechotem, a po chwili prawdopodobnie dołączył do niego jego przyjaciel,
bo z korytarza dało się słyszeć dwa irytujące męskie głosy. Zatrzasnęłam drzwi
pokoju i przekręciłam kluczyk w zamku.
Naomi znalazła się pod drzwiami chwilę później i zaczęła w nie uderzać pięścią.
-
Wpuszczaj mnie! – krzyknęła i kopnęła drzwi.
Położyłam
się na łóżku i ułożyłam ręce pod głową.
-
Natasha!
Milczałam. Wysunęłam lewą rękę i sięgnęłam do szuflady szafki nocnej, nie ruszając się z miejsca.
- Nie
zostawiaj mnie tutaj z nimi! – wołała Naomi błagalnie.
Moja ręka
natrafiła na przedmiot, którego szukałam. Uniosłam mały zafoliowany prostokąt na wysokość twarzy i przysunęłam go do siebie, a potem zdarłam folię zębami, przekręciłam się na brzuch i uniosłam na łokciach.
Naomi
milczała przez chwilę i zaprzestała uderzaniu w moje drzwi, nasłuchując zapewne
co robię.
Uśmiechnęłam
się łobuzersko, napawałam się przez chwilę zapachem nowej płyty a potem
umieściłam ją w odtwarzaczu.
Milczał przez parę minut, by w końcu przełamać ciszę muzyką. Rozległy się pierwsze dźwięki Metalliki. Znów osunęłam się na łóżko.
- Ani mi
się wasz! – krzyknęła Naomi i na znak powagi swoich słów uderzyła z całej siły
nogą w drzwi, które niedając za wygraną prawdopodobnie słusznie ją ukarały, bo
zaczęła klnąć pod nosem.
Ułożyłam
się wygodnie, przymknęłam oczy i pokręciłam pokrętło w odtwarzaczu. Teraz nie
słyszałam już rechotu tych osłów, ani zawodzenia Naomi, wsłuchiwałam się w głos
Jamesa, który ostrzegał, że z pewnością nie ma ucieczki.
Nie ma
ucieczki, ale sprawię sobie chociaż krótką chwilę zapomnienia.
-
Wpuszczaj mnie Natasza! – przedzierało się pomiędzy ostrymi dźwiękami gitary
prowadzącej.
Później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi frontowych i to jak klucze uderzają o płytki na korytarzu. Najwidoczniej mama również ucieszyła się z tej nieoczekiwanej wizyty.
Później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi frontowych i to jak klucze uderzają o płytki na korytarzu. Najwidoczniej mama również ucieszyła się z tej nieoczekiwanej wizyty.