piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział XIV

Leżałam w ciszy, pozbawiona wszelkich rozrywek i towarzystwa.
Patrzyłam tylko w sufit.
Czułam się jakbym znajdowała się w szpitalu psychiatrycznym, nie takim.
Baz się chyba na mnie obraził...
Co miałam jednak zrobić?
Nie będę niczego udawać, bo ja nic do niego nie czuję, chyba...
Przerażał mnie fakt, że byłam tak niestabilna emocjonalnie i niezdecydowana.
Czułam wewnętrzną blokadę, nie potrafiłam jasno wyrażać uczuć.
Najgorszy problem sprawiała mi radość no i... miłość oczywiście...
Zmarszczyłam brwi i głęboko westchnęłam.
Dlaczego nie mogłam urodzić się jako szczęśliwa księżniczka, jakiegoś hrabstwa, która nie ma pojęcia co to ból, lęk, odrzucenie. Nie ma zaburzeń emocjonalnych, niewyjaśnionych paranoi i uzależnień. Nie martwi się, co będzie z nią następnego dnia...
Ona ma pieniądze, szczęście i troskę, ja mam to.
Doskonała proporcjonalność jebanego świata!
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche, jakby nieśmiałe pukanie.
Mruknęłam 'proszę'.
Zza drzwi wyłoniła się czarna czupryna.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok Richarda.
To żadne zaskoczenie, jak mój nastrój szybko się zmienił.
'Początki schizofrenii, brak kontroli nad emocjami, zaburzenia'.
To zostało trwale zapisane nie tylko w karcie mojej choroby, ale rownież na kartach mojego życia.
Ta historia mogłaby być niezłą komedią...
Potrząsnęłam głową, jakby to miało pomóc mi wysypać te wszystkie myśli z głowy.
Richard przyglądał mi się badawczo.
-Mogę? - zapytał.
Przytaknęłam.
-Jak się pani czuje? - wszedł do sali, dalej mi się przyglądając.
-Nie jest dobrze...
Zrobił zmartwioną minę.
-Operacja zostanie przeprowadzona jutro, ale gdybyś potrzebowała leków przeciwbólowych, czy...
Na dźwięk słowa 'leki przeciwbólowe' w moim umyśle zapalała się czerwona lampka.
Mimo największego bólu zawsze muszę odmawiać. Nie mogę faszerować swojego organizmu lekami, to się źle skończy...
Znów wróciły przykre wspomnienia, kiedy to, jako nastolatka nie mogłam przeżyć dnia bez określonej dawki kochanego środka, byłam uzależniona.
Poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy.
Starłam się je na siłę powstrzymać.
Muszę wrócić w końcu na ziemię.
Rick dalej przyglądał mi się w milczeniu.
Wzięłam głęboki oddech, aby pozbyć się tych wszystkich wspomnień.
To minęło, ja żyję...
I wszystko jest (prawie) w porządku.
Najważniejsze jest to, co dzieje się tu i teraz...
Spojrzałam na niego.
Starałam się znów wymusić uśmiech.
Rick wyjął coś z kieszeni swojego białego fartucha.
-Przyniosłem ci...znaczy pani... - podał mi mały, przenośny odtwarzacz ze słuchawkami - pomyślałem, że może się pani nudzić...
Moje oczy rozbłysły.
Ucieszyłam się.
-Dziękuję! Dziękuję! - chwyciłam odtwarzacz i zaczęłam obracać go w palcach, oglądając z każdej strony.
Rick usiadł na krzesełku obok mojego łóżka i patrzył na mnie ze słodkim uśmiechem.
Zastanawiałam się nad jedną rzeczą.
W końcu jednak podjęłam decyzję i powiedziałam:
-Proszę, nie mów mi pani... Mów mi Michelle - uśmiechnęłam się.
Rick jakby się ucieszył.
-Richard - podał mi dłoń - miło mi.
Uścisnęliśmy sobie ręce.
Rick patrzył na mnie takim dziwnym, specyficznym wzrokiem.
Czułam zainteresowanie sobą i nie powiem, żeby mi się to nie podobało.
-A i zapomniałbym - znów sięgnął do kieszeni - mam tylko te dwie, ale... - podał mi kasety.
Wzięłam je i uważnie obejrzałam.
Jedna, bez pudełka była kasetą Joy Division, druga znajdowała się w wyblakłym, czarnym pudełku i była nieoznakowana.
-Jeszcze raz dzięki Richard! - włożyłam kasety z odtwarzaczem do pierwszej szufladki szafki.
Skrzypnęła donośnie.
Podciągnęłam się na łóżku.
Rick wstał.
- A, nie jesteś może głodna?
Zamyśliłam się.
Owszem, byłam...
Zastanawiałam się tylko, czy potrzebuję towarzystwa...
Och, sama sobie zaprzeczam, przecież niedawno tu narzekałam na samotność...
Tak, zdecydowanie potrzebuję towarzystwa!
-Chyba jestem...
Znów uśmiechnął się tak słodko.
-To może, będziesz mi towarzyszyć w mojej obiadowej przerwie?
Przytaknęłam z uśmiechem.
Rick wziął stojący pod ścianą wózek i przyprowadził go bliżej łóżka.
Zmarszczyłam brwi.
-Zapomniałam, że jestem niepełno sprytna... - mruknęłam.
Zaśmiał się.
-Bez przesady...
Pomógł mi usadowić się na wózku i wyjechał ze mną z sali.
-Co to za kaseta, ta druga, którą mi dałeś? - zagadnęłam, aby uniknąć ciszy.
Uśmiechnął się.
-Zobaczysz...
-Mam nadzieję, że to nie Madonna... - odparłam sarkastycznie.
-Myślę, że jednak ci się spodoba - Richard był chyba jedyną osobą, której nie urażał ten mój specyficzny ton - jak nie, to może mąż przyniesie ci coś innego...
Parsknęłam śmiechem.
No tak 'mój mąż'...
-O co chodzi? - zapytał, kierując mnie do windy.
-Długa historia - uśmiechnęłam się.
Spojrzałem w górę - jego ciemnie, prawie czarne, piękne oczy i pełne usta...
Ja chyba...
Kurwa mać!
________________________________________________________________________________

Kurwa!
Czy ja nie zasługuję nigdy na jakąkolwiek wdzięczność ze strony tego świata?!
Byłem już pod drzwiami, wziąłem oddech i już chciałem pukać, ale wyprzedził mnie!
Ten durny, słodziutki stażysta!
Wlazł do Michelle, siedział tam długo, a na koniec wyszli zadowoleni, śmiejąc się donośnie!
Wszystko obserwowałem.
Pierdole to wszystko!
Wyszedłem ze szpitala ze złością.
Musiało być już grubo po południu, bo ruch uliczny zwiększył się znacząco, ludzie widocznie wracali z pracy.
Przysiadłem na schodkach przed szpitalem i wyjąłem fajki z kieszeni.
Odpaliłem jednego i wsadziłem sobie do ust.
Jak ja teraz wrócę do domu?
Zaciągnąłem się mocno i wypuściłem dym z ust.
Wstałem gwałtownie.
Jeszcze raz mocno się zaciągnąłem i wyrzuciłem papierosa na ziemie, po czym przydeptałem go ciężkim butem.
Kurwa, idę na piechotę!
Wsadziłem ręce do kieszeni i ruszyłem pierwszą aleją, nucąc sobie głośno Into Another.


_______________________________________________________________________________

Odsunęłam się od Duffa z łobuzerskim uśmiechem.
Uderzyłam go otwartą dłonią w czoło.
-Oszalałeś?! - powiedziałam głośniejszym szeptem - mama nas zobaczy... 
Wszyscy nas zobaczą.
Ja wiem, jak to wszystko może wyglądać, ale to nie jest tak...
Ja jestem szczęśliwa, chcę być z Duffem, ale wiem, że moje otoczenie nie jest przystosowane, jak na razie do takiego obrotu sprawy...
Duff wzruszył tylko ramionami z uśmiechem, po czym pociągnął mnie za sobą.
Szłam zdezorientowana.
-Hej dokąd mnie prowadzisz?
Duff puścił mi tylko oko i uśmiechnął się łobuzersko.
Zmarszczyłam brwi.
Czuję, że to zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień...
Skręciliśmy w jakiś boczny korytarz i zeszliśmy na dół schodami.
Znaleźliśmy się w jakimś podziemnym parkingu.
Duff był dziwnie podekscytowany.
-Co? - uniosłam brew - mów co...
-Zobaczysz, zobaczysz...
Pociągnął mnie dalej, za sobą.
Przystanęliśmy między dwoma samochodami. Jeden z nich był tym vanem, którym jechaliśmy wczoraj.
Między nimi znajdowało się 'coś' przykryte czarną płachtą.
Duff spojrzał na mnie kątem oka.
Zmarszczyłam brwi.
Miałam złe przeczucia...
-Gotowa? - zapytał podekscytowany.
Wywróciłam oczami.
-Yhm...
Duff zdjął płachtę za jednym zamachem.
Moim oczom ukazał się piękny motor. Dokładnie wypolerowany ze skórzanymi siedzeniami.
Moje oczy rozbłysły.
Ja jednak się nigdy nie mylę... No, prawie nigdy.
-Duff...
Skrzyżował ręce i popatrzył na mnie pewnie.
-Co ty zamierzasz? - powiedziałam z nutą przerażenia w głosie.
-Porwać cię na małą przejażdżkę.
Wiedziałam, wiedziałam, że to się źle skończy.
On i te jego niespodzianki...
-Co?! - wrzasnęłam - tym?!
Przytaknął rozbawiony.
To go bawi tak?!
-Ty nie mówisz poważnie...
-Ależ mówię... Całkiem poważnie - wyjął kluczyki i okręcił sobie kółeczko od breloczka na palcu.
-Czy ja mam w tej sytuacji coś do powiedzenia? - warknęłam.
Nie, znów nie chodziło mi o to, żeby się pokłócić i zdenerwować, ale...
Ja się bałam!
Duff pokręcił głową z szerokim uśmiechem.
Teraz to dopiero miał ubaw.
-Obawiam się, że nie.
Tego było już za wiele!
-O nie, ja się stąd nie ruszam! - odwróciłam się od niego z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
-Nie musisz - odparł.
Słyszałam zbliżające się kroki i odwróciłam się w ostatniej chwili.
-Ja ciebie stąd ruszę... - szepnął mi do ucha i uniósł mnie do góry.
-Duff! - wrzasnęłam przerażona - puść mnie!
Co za ironia, właśnie teraz zachciało mi się śmiać!
Postawił mnie na ziemi.
Objął mnie i oparł swoje czoło o moje. 
Musnął lekko moje usta.
-No daj się porwać... - szepnął mi seksownie do ucha, przeciągając samogłoski.
Wywróciłam oczami z łobuzerskim uśmiechem.
Odsunęłam się od niego. Ustałam przed nim i rozłożyłam ręce na boki.
Zamknęłam oczy, westchnęłam i krzyknęłam:
-No, to bierz mnie!
Wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ależ oczywiście - pociągnął mnie w swoją stronę - później pomyślimy o drugiej interpretacji tej wypowiedzi - poruszył brwiami charakterystycznie.
Znów wywróciłam oczami.
-Proszę - podał mi kask.
-Muszę? - zapytałam jak małe dziecko.
Duff rzucił mi karcące spojrzenie.
-Och, dobrze tato... - uśmiechnęłam się blado.
Usiadł na motor, a ja włożyłam kask i usadowiłam się tuż za nim.
Miałam wrażenie, że ten 'hełm' uciskał mi głowę, nie wspominając już o tym, że niszczył mi fryzurę... 
Nie, no tym się akurat nie przejmowałam, nie jestem Meredith Harris.
Drobna różnica.
Tak, rzeczywiście, bardzo śmieszne, tylko że tu chodzi o moje życie...
Ruth, gratulacje! 
Znów robisz dobrą minę do złej gry...
-Zabieram panią na romantyczną przejażdżkę... - szepnął.
-Pf... Od kiedy to porwania są romantyczne? Od kiedy to jazda motorem jest romantyczna?
-Ruth, kocham cię, ale zamknij się, przestań zrzędzić i daj mi w końcu przejąć inicjatywę, dobrze?
Zaśmiałam się.
-No dobra, ale wiesz musisz się bardzo postarać, bo ja...
-Ruth! - zaśmiał się donośnie - ruszam.
Przysunęłam się bliżej do niego, objęłam go w pasie i mocno zacisnęłam ręce.
Ruszył.
Cholernie się bałam...
-Yeah! - krzyknął Duff, łapiąc zakręt.
Ja wiedziałam, że robi to specjalnie!
-Duff, ja chcę wrócić żywa - krzyczałam płaczliwym tonem.
Znów się zaśmiał.
-Kocham cię! - krzyknął.
Zaraz, zaraz, czy on przyspiesza!
Boże!


Droga dłużyła się niemiłosiernie, może już się tak nie bałam, ale jazda na motorze zdecydowanie nie będzie należała do moich ulubionych czynności.
Cały czas miałam zamknięte oczy i mocno ściskałam Duffa.
Myślałam, że już nie wytrzymam, ale właśnie wtedy zatrzymaliśmy się.
-Możesz już otworzyć - Duff miał ze mnie niezły ubaw...
No nie!
Ja mu pokażę!
Otworzyłam oczy.
Zszedł z motoru. 
Chciał pomóc zejść mi, ale odepchnęłam go i sama zgramoliłam się z tego diabelskiego pojazdu.
Szybko pozbyłam się cholernego 'hełmu', spojrzałam na Duffa i zmarszczyłam brwi.
-Możesz mi łaskawie powiedzieć, co cię tak bawi? - skrzyżowałam ręce na piersiach.
Zrobił rozczulającą minę, podszedł bliżej i objął mnie.
Odwróciłam się tyłem, udając obrażoną.
Pochylił się nade mną i szepnął mi do ucha:
-Było, aż tak źle?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
-Żartujesz sobie?!
Chciałam się  z nim troszkę podroczyć.
-To było okropne... - zmarszczyłam brwi.
Cóż, jestem skomplikowanym człowiekiem. Na dobrą sprawę, aż tak źle nie było...
To prawda, bałam się i to bardzo, ale ufałam Duffowi.
Zaczął całować moją szyję.
Uśmiechnęłam się łobuzersko sama do siebie.
Odwróciłam się w jego stronę i odepchnęłam go od siebie z tym samym uśmieszkiem.
Duffy spojrzał na mnie, lekko zdezorientowany.
Objęłam go za szyję.
-No, przejdźmy do rzeczy - poruszyłam brwiami charakterystycznie - po co mnie tu zabrałeś? - szepnęłam mu do ucha i musnęłam ustami jego szyję.
Zaśmiał się dźwięcznie.
Oplótł moje biodra dłońmi i przysunął się bardzo blisko mnie.
Spojrzał mi w oczy z łobuzerskim uśmiechem.
Mi takowy także nie schodził z twarzy.
-Nie, nie po to... - puścił mi perskie oko - mieliśmy porozmawiać o tym później...
Nasze flirty, obietnice i podteksty były śmieszne, jakby jakieś 'dziecinne' zabawy, ale czułam, że nie mogliśmy po prostu nacieszyć się sobą.
Znajdowałam się obecnie w czasie, gdzie zapragnęłam poznawać kogoś z dnia na dzień. 
Rozwiązywać go, jak zagadkę, bez znudzenia, non stop.
Mogłabym, robić to przez resztę życia...
Czuję to w podświadomości i chyba...
Chyba właśnie to jest to uczucie.
To właśnie jest miłość...
Czuję się szczęśliwa.
Duff wyrwał mnie z zamyślenia, gładząc lekko mój policzek opuszkami swoich palców.
Uśmiechnęłam się.
-Och, Duffy, ja się chyba dziś na ciebie pogniewam!
Zrobił minę niewiniątka.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Uwolnił się z mojego uścisku i chwycił mnie za rękę.


-Chcę ci coś pokazać - powiedział prawie szeptem.
W tonie jego głosu wyczuwałam nutę podekscytowania.
Pociągnął mnie za sobą.
Przystanęliśmy przy jakieś barierce.
Objął mnie od tyłu i pocałował w policzek.
-Zobacz - wskazał ręką.
Podążyłam za nią wzrokiem.
Westchnęłam.
Nawet nie zauważyłam, gdzie się znajdujemy.
Musieliśmy chyba stać na jakimś wzniesieniu, na kompletnym odludziu.
Był stąd wprost idealny widok na całe L.A.
Moja, chyba wrodzona, nieuzasadniona nienawiść do tego miasta, prysła w tej właśnie chwili.
Zachwyciłam się urokiem Los Angeles. 
Teraz wydawało się piękniejsze, bezpieczne.
Można by powiedzieć, że właśnie stąd dostrzegało się jego piękno i gdybym właśnie z tego miejsca zobaczyła je po raz pierwszy, było by zupełnie inaczej. 
To zaskakujące, jak za sprawką tego człowieka zmieniam swoje nastawienie z dnia na dzień.
Zaczynało się powoli ściemniać i słabe, listopadowe słońce chyliło się ku zachodowi.
To nadawało jeszcze cudowniejszy klimat.
Spojrzałam na Duffa.
Byłam pewna, że moja obecna mina wyraża niesamowite szczęście.
Miał dumę wypisaną na twarzy i patrzył na mnie z zaciekawieniem.
Parsknęłam śmiechem i odwróciłam się do niego.
-No, no! Panie McKagan, czuję się zaszczycona... Cóż to za romantyzm w panu drzemie, tego się nie spodziewałam - uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech i przysunął swoją twarz bliżej mojej.
-Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać - szepnął mi do ucha.
Rzuciłam mu się na szyję i zmieniłam uśmiech na łobuzerski.
-A kiedy się dowiem? - mruknęłam uwodzicielskim tonem (przynajmniej tak mi się wydawało).
-Chciałaś poczekać, ale...
W mojej podświadomości 'tańczyły' kłębki myśli.
Uwielbiam go!
Kocham!
Ubóstwiam!
Uwielbiam w nim tą czułość, cierpliwość i lekką... nieśmiałość?
Znów się powtarzam, ale moje myśli cały czas krążą wokół tego wszystkiego.
To się nie robi takie... dziwne?
Pomyślę nad tym później...
Wracając...
Może z powszechnych opinii wydawał się być bezpośredni, chamski, wredny.
Może dla innych był parszywym kłamcą, miał idiotyczne zachowania i brak jakichkolwiek realnych poglądów, ale dla mnie był inny...
Delikatny...
Poznałam go zupełnie z innej strony...
Mam nadzieję, że czuł, że przy mnie nie musi nikogo udawać i starał się pokazywać mi swoje prawdziwe oblicze.
Cóż, Duff McKagan, mój Duff McKagan jest człowiekiem zagadką, ale mam naprawdę dużo czasu, aby się tego wszystkiego nauczyć i bez skrępowania, które mimo wszystkich odważnych gestów, jeszcze gdzieś we mnie siedziało, obcować z nim całą sobą...
Dzielić z nim siebie, swoje serce i duszę...
Tak rozumiałam miłość...
Zagłębiłam się w nieco romantyczniej wersji siebie, ale to wszystko ten nastrojowy wieczór, wracam już na ziemię.
-Ale, może teraz... - mruknął do mojego ucha i zaczął znów obcałowywać moją szyję.
Ocknęłam się pospiesznie i uśmiechnęłam.
Wplotłam palce w jego włosy i przysunęłam się bliżej.
Tak, uwielbiam to!
Sam jego zapach budził we mnie niekontrolowane emocje...
Odepchnęłam go lekko.
Odparliśmy się czołami i spojrzeliśmy sobie w oczy.
-Duff, wracajmy... - powiedziałam szeptem.
Zrobił zmartwioną minę.
-Coś nie tak? - zapytał.
Pokręciłam głową.
-Nie, tylko... Pora już wracać, sam wiesz... - przygryzłam wargę.
-No, tak... Już, chwileczkę, tylko...
Pocałował mnie namiętnie.

(Możecie już wyłączyć Patience)
                                                                                                                                                                   

Siedziałam przy stoliku i wpatrywałam się w Richarda, jak zahipnotyzowana.
Był taki przystojny, tak słodko się uśmiechał.
Podejmowałam pierwsze próby flirtu z seksownym stażystą, a on poddawał mi się i chyba nawet było mu to na rękę.
Pochłaniałam właśnie drugiego naleśnika z serem, którego oczywiście zafundował mi Rick, bo zostałam tu bez pieniędzy, sama, tak właściwie w ogóle bez niczego i to w dodatku, jakby na swoje życzenie.
Było mi głupio w stosunku co do Ricka, ale wykorzystywałam swój urok osobisty (sarkazm), aby dostać obiad za darmo.
Parsknęłam śmiechem na myśl o swojej beznadziejnej sytuacji...
-Zjesz jeszcze jeden? - zapytał podsuwając mi 'pod nos' talerz z naleśnikami.
Pokręciłam przecząco głową.
-Ile jeszcze 'czasu wolnego' ci zostało? - zapytałam, opierając głowę o ręce, które oparte miałam na blacie stołu.
Rick spojrzał na wiszący na ścianie zegarek w czerwonych, plastikowych ramkach i tarczą w kropki.
-Około... 10 minut, a potem... Idę do domu.
Zasmuciłam się.
Tak szybko zostanę sama...
Nie chciałam, żeby poszedł... Mogłabym siedzieć tu z nim w 'nieskończoność'...
-Hej, co jest? - zapytał, parząc mi w oczy.
Zatopiłam się w jego ciemnych tęczówkach.
-Wracamy? - zapytałam szeptem.
Wstał.
Był taki piękny, cudowny inteligentny...
Skarciłam się w myślach...
Co ja wyprawiałam?
Zaszedł za mnie, chwycił mój wózek i pochylił się nade mną.
-Michelle? - szepnął - ty chcesz już wracać?
Moje oczy rozbłysły.
Wszystkie 'alarmowe lampki' w moim umyśle głośno krzyczały.
Ja wiem, że nie powinnam...
Ale jednak, cieszyłam się jak dziecko.
Popatrzyłam w stronę Richarda i pokręciłam przecząco głową.
Uśmiechnął się.
Serce mi przyspieszyło.
Zejdę tu na zawał prędzej, niż złożą mi nogę!
-Zabiorę cię na małą "przejażdżkę" - puścił mi oko.
Uśmiechnęłam się.
Richard 'wyjechał' ze mną ze szpitalnego baru.
Cieszyłam się, ale nie czułam się dobrze...
Po pierwsze nie powinnam z nim tu być, z prostych przyczyn moralnych...
Po drugie, przecież on myśli, że Sebastian jest moim mężem, więc jak to może wyglądać w jego oczach...
Po trzecie, funduje mi obiad, traci na mnie swój czas, a w dodatku jestem w ciąż niedołężna i poruszam się na wózku!
-A jak się czujesz? Nadal tak źle?
Ech, jeszcze pyta jak się czuję...
Miał w sobie coś magicznego, coś czego nawet się bałam... 
Same patrzenie na niego, krótka rozmowa sprawiały, że zapomniałam o zmartwieniach... i jakby niczym się nie przejmowałam, chodź przez chwilę
-Lepiej - starałam się szczerze uśmiechnąć - to dzięki tobie...
Nie wiem co będzie, kiedy zostanę sama i...
Boję się nocy...
                                                                                                                                                                   

Wyszliśmy z parkingu z powrotem do hallu głównego.
-Co teraz skarbie? - szepnąłem jej do ucha i pocałowałem ją w szyję...
Uwielbiałem to...
Napawałem się jej cudownym zapachem...
Była taka śliczna, delikatna, słodka...
Odwróciła się do mnie z tym uroczym uśmiechem.
-Pora na rozstanie... - zarzuciła mi ręce na szyję.
Uniosłem brew.
-Co?
Zaśmiała się.
-Teraz potrzebujemy od siebie odpoczynku Duffy - poklepała mnie dłonią w ramię - jeszcze się sobą znudzimy, zbyt szybko - puściła mi oko.
-Ruth, ja się tobą nigdy nie znudzę, i...
Wywróciła oczami.
-Do jutra kochanie.
Cmoknęła mnie delikatnie w usta i odeszła.
Patrzyłem za nią.
Odwróciła się jeszcze tylko, raz przez ramię i znów uśmiechnęła się do mnie słodko.
Kocham ją!
Tak, naprawdę ją kocham!
Czuję to, tam...
Tam głęboko w mojej podświadomości i...
Z zamyślenia wyrwało mnie mocne klepnięcie w plecy.
Odwróciłem się zdezorientowany.
Za mną stał zadowolony z siebie Slash.
Zmarszczyłem brwi.
-No co?
-Chyba jest dobrze, hmm? - powiedział otaczając mnie ramieniem.
-O stary, nawet nie wiesz jak!
Slash uśmiechnął się znacząco.
-To teraz odpoczynek, tak? - przeciągnął samogłoski w ostatnim wyrazie i poruszył brwiami charakterystycznie.
-Ej ty, gumowe ucho! - popchnąłem go lekko - może zajmij się własnym życiem, co? - powiedziałem żartobliwie.
-Luzik stary - Slash uniósł ręce w geście obronnym - znajdziesz może chwilę dla starego przyjaciela, bo chciałem zaprosić cię na jakieś małe piwko...
-O cho, tak stary przyjacielu, takich rzeczy się nie odmawia!
Przystałem na propozycję i ruszyłem ze Slashem na dół do baru.
-Ej, stary, a coś więcej o tym koncercie? - zapytałem kierując się w stronę drzwi wejściowych.
-Co chcieć więcej? Koncert jak koncert, nie? - Slash wzruszył ramionami.
Przytaknąłem.
Jednak dla mnie to nie był taki zwykły koncert... Przecież miała być na nim Ruth...
To musiało być lepsze, bardziej wyjątkowe...
Zachciałem się wręcz przed nią popisać, chociaż znając mnie to nie wychodzi raczej na dobre...
Weszliśmy do środka.
Podszedłem do baru i machnąłem ręką w stronę barmanki.
Przypomniała mi się ta beznadziejna historia z Ruth i poczułem zażenowanie...
Duff McKagan wie w ogóle, co to jest zażenowanie?
Widocznie wiem, skoro to...
Co ja wyrabiam?!
Lilith podeszła do mnie i już miałem, składać zamówienie, ale Slash przerwał mi, trącając mnie łokciem.
-Stary patrz... - wskazał na coś palcem.
Podążyłem wzrokiem we wskazanym kierunku.
Zobaczyłem Baza.
Siedział na stołku barowym, głowę położył na blacie, twarzą do niego.
Musiał być nieźle schlany, a to może oznaczać jedno.
-Cholera - mruknąłem w stronę Slasha.
Coś musiało pójść nie tak...

***



Cóż, mam szczere wątpliwości, że ten rozdział można by nazwać idealnym prezentem, ale to chyba nie do końca miało tak wyglądać...
Dobra, żeby nie psuć już nikomu nastroju, szybko do rzeczy:

Nie ma koncertu, nie ma Nadien, ale to wszystko miało się dziać 'jutro', a ja poprzedni zostawiłam w połowie 'dzisiaj' XD
Zatem jest jak jest, musiałam przebrnąć...

Ach, a teraz ten rozczulający moment:
XD
Moi wszyscy kochani!
Nie umiem składać życzeń, jakiś pięknych, pisanych wierszem
To napiszę po prostu
WESOŁYCH ŚWIĄT
:)
Żeby Mikołaj wam przyniósł, to co chcieliście itd.
(Mam nadzieję, że byliście grzeczni)

Trzymajcie się ^^























sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział XIII

Obudziło mnie uczucie chłodu. Delikatny powiew raczył moje kostki.
Czułam jakby błogość.
Wtuliłam twarz do delikatnej poduszki i okryłam się kołdrą pod sam nos.
Przymknęłam oczy.
Nagle ocknęłam się zdezorientowana, chwila... gdzie ja jestem?
Podniosłam głowę i ledwo przytomna rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Znajdowałam się w jakimś luksusowym pokoju.
Ściany były ciemno bordowe, a umeblowanie raczej znaczące, ale za to bardzo drogie. Na ścianach wisiały, jakieś pejzaże, przedstawiające chyba Wenecję.
Leżałam na wielkim, małżeńskim łożu w białej pościeli.
Obok łóżka paliła się mała lampka, a ten lekki chłodny powiew pochodził z uchylonego okna.
Naprzeciwko łóżka znajdowały się dwa fotele.
Na jednym z nich siedział Duff z jedną nogą założoną na drugą i czytam gazetę.
Opadłam z powrotem na poduszkę i uśmiechnęłam się.
Duffy czytający gazetę, kojarzył mi się z typowo angielskimi obrazami i to w ogóle był słodki widok.
Ciekawe, czy naprawdę go tak interesowała, czy 'pilnował' mnie i po prostu zabijał czas.
Leżę tu w jego apartamencie, a on siedzi obok i sobie czyta...
On, czyli...
Mój chłopak?
To dziwnie brzmi i... nie lubię tego określenia, ale taka jest prawda...
Duff McKagan jest...
Jest moim chłopakiem!
Uśmiechnęłam się szerzej i znów przymknęłam oczy.
Nagle coś sobie uświadomiłam.
Otworzyłam oczy i podniosłam się do pionu.
Cholera, co ja tu robię?!
Przecież powinnam być w domu...
Tak właściwie to w szkole!
Duff spojrzał na mnie znad gazety.
-Ruth... Wstałaś! - odłożył ją na szklany stolik.
Wygramoliłam się szybko z łóżka i podeszłam do niego ze złością.
Nie, nie byłam na niego zła... To wszystko, to w sumie moja wina...
-Duff co ja tu robię?! Dobrze wiesz, gdzie powinnam teraz być...
-Ruth, ale... - wstał i spojrzał na mnie ze smutną miną.
-Wytłumacz mi chociaż, jak się tu znalazłam! - krzyknęłam, ale wcale nie chciałam.
Czułam się jak rozwydrzona małolata, ale ja po prostu się bałam.
Bałam się reakcji matki, nie wróciłam na noc do domu, skąd mogę wiedzieć, czy akurat nie poczuła macierzyńskiego instynktu i nie wysłała za mną pełnego patrolu policyjnego, bałam się konsekwencji...
Bałam się o Glenna, sam najwidoczniej nie radził sobie ze swoimi problemami i jeszcze na dodatek chciał przejąć moje...
I wreszcie bałam się o Duffa...
Bałam się, że... że go stracę, że przez to wszystko się zniechęci, że matka... Ona tego nie zrozumie...
Duff złapał mnie za dłonie i spojrzał na mnie.
-Zasnęłaś wtedy w samochodzie, przepraszam no, ale...Co miałem zrobić...
Objęłam jego szyję rękoma i wtuliłam się w niego.
-Nie przepraszaj mnie już więcej Duff, tylko... - spojrzałam na niego - przygarniesz biedną sierotę, bez niczego, która jest głupią, prawie obcą dziewczyną...
Duff uśmiechnął się.
-Może jakiejś obcej, głupiej dziewczyny to nie, ale własną piękną, mądrą, cudowną dziewczynę...
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
Duff był taki słodki i uroczy w kontaktach ze mną.
W ogóle nie przypominał wstrętnej, zadufanej gwiazdki, znanej z mediów.
Czuję, że zaufałam mu i jestem gotowa naprawdę go pokochać...
Jednak jak zawsze...
Miałam w głowie tysiące negatywnych, przeczących myśli, jakby demonów, które staczały mnie, zawsze 'mówiły', że wszystko będzie nie tak...
Dawały mi wątpliwości, jest szkoła, jest matka... Miłość nie jest podobno wieczna...
Co z przyszłością?
Co ze mną, jeśli się przyzwyczaję, jeśli go pokocham najbardziej jak umiem, a później zostanę sama...
Wtedy nie dam sobie rady, jestem za słaba...
Powinnam mieć to teraz w nosie...
Żyć chwilą, która ma miejsce obecnie, ale...
No własnie, zawsze, chociażby tam na końcu umysłu, jakby w małym zakamarku pozostawało jakieś 'ale'...
Duff przyglądał mi się badawczo ze słodkim uśmiechem.
Czułam, że jeśli teraz nie rozegram tego jak chcę, to dam się zwieść wątpliwością i znów będę płakać.
Przyciągnęłam jego twarz bliżej mojej.
Musnęłam lekko jego usta i spojrzałam mu w oczy.
Chwycił moją twarz oburącz i pogładził mój policzek delikatnie wierzchem dłoni.
Naparłam mocniej swoimi ustami na jego.
Wplotłam palce w jego włosy.
Cieszyłam się, tą bliskością naszych ciał...
Duff przeniósł swoje ręce na moje biodra.
Przylgnęłam do niego bardziej.
Zabrakło mi już oddechu, przerwałam więc pocałunek i z powrotem go objęłam.
Przeniósł pocałunki na moją szyję.
Odpiął pierwszy guzik od mojej koszuli i popchnął mnie lekko do przodu.
Drżałam pod każdym jego dotykiem, każdym pocałunkiem i gestem, to było zdumiewające jak on na mnie działał.
Kiedy myślałam o tym wszystkim miałam wielkie wątpliwości, ale kiedy to wszystko już się działo, przestawałam liczyć się z konsekwencjami, to tak, jakbym zapomniała o całym świecie, był tylko on i ja...
Opadłam na łóżko i pociągnęłam Duffa za sobą.
Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nie jestem gotowa, na razie nie potrafię...
Mimo wszystko byłam spragniona jego dalszych pocałunków.
Znajdował się nade mną i ciągle obcałowywał moją szyję.
Było mi tak dobrze...
Duff przerwał nagle całowanie mojej szyi, spojrzał mi w oczy i naparł na moje usta.
Oddawałam pocałunek, najdokładniej jak potrafiłam, chciałam przekazać mu w nim wszystko co czuję...
Ale się nie dało, to wciąż za mało...
-Kocham cię Ruth - szepnął mi do ucha, odrywając się ode mnie z trudem łapiąc oddech.
Spojrzałam na niego, a on popatrzył mi prosto w oczy z powagą...
-A czy ty... Ty mnie kochasz Ruth?
Czy cię kocham, Duff...
To, co w tej chwili czułam było nie do opisania...
Duff, czy ja cię kocham?!
Ja za tobą szaleję...
Uwielbiam cię...
Chyba postradałam zmysły...
Uśmiechnęłam się.
Duff cmoknął mnie jeszcze tylko lekko w usta i w tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się szeroko z trzaskiem, jakby od niedelikatnego kopniaka.
-Duff, pało słuchaj! - trzask drzwiami - o kurwa... Może ja jednak przyjdę później...
Zmieszałam się.
Duff westchnął tylko, pokazał mi uśmiechem, że 'wszystko ok i nie muszę się niczym martwić' - tak przynajmniej to zrozumiałam, 'zszedł ze mnie' i odwrócił się w stronę rudowłosego wokalisty.
-Jak już przylazłeś złamasie, to gadaj o co chodzi... - Duff usiadł na łóżku, oparł łokcie o kolana i złożył ręce.
Podciągnęłam się na łóżku i oparłam plecy o ścianę.
Axl przespacerował między stolikiem i usadowił się na fotelu, uporczywie się we mnie wpatrując.
-Rose, kurwa! Języka w gębie zapomniałeś?! - Duff się najwyraźniej tym zdenerwował...
-Co ty z nim tu robisz kochanie? - powiedział Axl do mnie, wyraźnie podkreślając wyraz 'nim'.
Stukał palcami w blat stołu.
-Rose... - warknął Duff.
Axl wstał.
Zaczął chodzić po pokoju z rękami z tyłu, rozglądając się w około, jakby był tu pierwszy raz i jakby burgundowe ściany były najciekawszą rzeczą na świecie.
Ten cały Axl Rose to rzeczywiście skomplikowany człowiek...
-Ja mam imię, kotku... - zamrugał 'zalotnie' w stronę Duffa.
Ten westchnął głęboko i uśmiechnął się łobuzersko.
-Ach, Williamie Axl Rose, ogromnie przepraszam, iż pana uraziłem, ale czy zechce mi pan dać odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie... Jasna cholera!
Parsknęłam śmiechem.
Axl spojrzał na Duffa jak na chorego umysłowo.
Chyba go to uraziło...
To prawda, co mówili, ego Axla Rose było chyba sto razy większe niż on sam, ale... nie mnie to oceniać...
Duff, wciąż z tym samym łobuzerskim uśmiechem, oparł się o ścianę obok mnie i chwycił moją dłoń.
Uśmiechnęłam się do niego.
Głaskał ją i oglądał z każdej strony, jakby była niewiadomo czym.
Był taki słodki...
-Kurwa Duff! Tak jest, mamy to! - do pokoju wkroczył rozentuzjazmowany Slash, bez koszulki...
Za nim weszli jeszcze radosny Steven i Izzy z nieśmiałym uśmiechem i badawczym spojrzeniem.
Izzy Stradlin to niezwykle tajemnicza postać, nie dało się go 'zbadać' na pierwszy rzut oka, a to co wiedziałam z gazet było tylko niewiarygodnymi informacjami i ograniczało się do informowania o żekomej nowej dziewczynie Izzy'ego.
Bardzo bym chciała, kiedyś bliżej poznać tego człowieka...
Zagalopowałam się może nieco. Dopiero co poznałam Duffa, co cały czas wydaje się nie realne, a już snuję sobie postanowienia bliższego poznania członków zespołu...
Ja ich pewnie nawet nie interesuje, myślą sobie, że Duff przyprowadził laskę na kilka nocy...
To stwierdzenie mnie przeraziło, a jeśli...
Pozbyłam się szybko tych myśli, starając się oczyścić umysł...
Odwracając uwagę od swoich utrapień, stwierdziłam, że wszyscy członkowie zespołu byli dziwnie podekscytowani.
Duff spojrzał na mnie z miną 'proszę, powiedz, że ty wiesz, co oni mogą mieć na myśli'.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam przecząco głową.
-Możecie mi, do jasnej cholery powiedzieć, o co tu chodzi? - wrzasnął Duff.
-Mamy to! - krzyknął Slash i rzucił się na łóżko - wszystko gotowe, zaplanowane! Mamy trasę!
Oczy Duffa rozbłysły.
Wyciągnął rękę ku górze, wydając z siebie okrzyk radości, jaki towarzyszy małym dzieciom w bardzo triumfalnych chwilach.
-Ale... Kiedy to właściwie? - zapytał po chwili zdezorientowany.
-Za miesiąc - powiedział Axl ze złośliwym uśmieszkiem w moją stronę.
Rany, o co mu chodziło.
-Załatwiliśmy wczoraj wszystko, kiedy cię nie było... - powiedział Steven, siadając po turecku na podłodze - to musi się udać!
-No, nie było cię stary... Ominęła cię niezła imprezka... - a ten znów swoje.
Egocentryczny dupek, zaczynał mnie już denerwować.
Duff spuścił głowę i jakby kalkulował coś w myślach.
Nastała chwilowa cisza, którą przerwał zamyślony, jak dotąd Izzy.
-A ty... Czy przypadkiem nie masz nam czegoś do powiedzenia? - spojrzał na Duffa z uśmiechem.
Ten był na początku zdezorientowany, ale potem jakby się ocknął.
Wstał i dumnie ustawił się przed kolegami.
Spojrzałam na niego dziwnie, nie wiedziałam o co chodzi.
Co on znów wyrabia?
Nagle pociągnął mnie do siebie.
Prawie się wywaliłam, ale udało mu się mnie jakoś podtrzymać.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego z udawanym gniewem.
Odchrząknął i uśmiechnął się łobuzersko.
-Chłopaki - zrobił pauzę - to moja piękna, cudowna, najsłodsza i najukochańsza - spojrzałam na niego sarkastycznie i uśmiechnęłam się - dziewczyna... Ruth!
Chłopaki zaczęli bić brawo, a ja wybuchłam gromkim śmiechem.
Duff, któremu cały czas towarzyszył ten niegrzeczny uśmieszek, miał na twarzy minę, mówiącą 'no co'.
No nic panie McKagan...
Tak, śmiałam się, ale dziwnie się czułam stojąc tak przed chłopakami.
Teraz cała czwórka przyglądała mi się uważnie, a ja byłam taka 'wczorajsza', niespecjalnie ogarnięta i wydawało mi się, że wyglądam raczej 'nieapetycznie'.
Chłopaki popatrzyli na siebie i wszyscy uśmiechnęli się łobuzersko.
Slash 'wystąpił' z znajdującego się pod ścianą czteroosobowego 'szeregu' i podszedł do mnie z rozłożonymi ramionami.
-Witaj w 'rodzinie' skarbie - zatrzymał się przede mną.
Dodam, że wyglądało to dość komicznie, bo nadal trzymał ręce rozłożone.
-Mogę cię przytulić?
Dziwnie się poczułam, chyba przyszedł wstyd...
Uśmiechnęłam się nieśmiało i potaknęłam.
Slash objął mnie lekko.
Jego NAGA klatka piersiowa przylgnęła do mojego ciała.
Slash...Dość już...
Odkleił się ode mnie i uśmiechnął łobuzersko.
-Trzeba było zapytać Duffa, a nie... - powiedział Axl tym swoim 'czepialskim' tonem.
Duff oparł się o ścianę ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i przyglądał się dalszym poczynaniom swoich przyjaciół.
-Moja kolej - powiedział Izzy, stając przede mną.
Starałam się zachować jakiekolwiek pozory normalności.
Ruth, zachowuj się normalnie, proszę...
Ale kiedy ten tajemniczy i jakby trochę nieśmiały Izzy Stradlin staje przede mną i...
-Miło poznać - podał mi dłoń.
...zachowuje dytans, dobrze...
Uścisnęłam jego dłoń z uśmiechem.
Steven przepchnął pospiesznie Izzy'ego i z wielką radością wymalowaną na twarzy uścisnął mnie i podniósł do góry.
-Ej, jednej już krzywdę zrobiłeś. Może wystarczy? - powiedział Slash.
Steve postawił mnie na ziemi i zrobił obrażoną minę.
Sięgnął po poduszkę i rzucił nią w Hudsona trafiając celnie w jego cylinder, który spadł na ziemię.
-No kurwa nie! - warknął Slash, niby żartobliwie. Sięgnął po swoją własność i skrzyżował ręce.
-Jeszcze się policzymy! - powiedział w stronę Stevena.
Ten wzruszył tylko ramionami i usadowił się z powrotem na podłodze.
-Zamknąć mordy chuje! Teraz Axlik!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Naprawdę muszę...
Rose podszedł do mnie.
Duff przyglądał mu się na każdym kroku.
-Włączyłeś radar McKagan? - powiedział wrednie - mogę zatem zacząć.
Przytulił mnie, mamrocząc coś pod nosem, że jestem piękna i mu miło.
Stałam sztywno.
Axl zaczął obcałowywać moje policzki, jak robi się przy składaniu komuś życzeń, aczkolwiek nie do końca tak samo...
-Ej, ej, ej! Chyba już wystarczy - Duff odepchnął rudego ode mnie - zagalopowałeś się nieco!
Axl wzniósł ręce w geście obronnym ku górze i cofnął się.
Chłopaki zmierzali właśnie do wyjścia.
-Ej, i pojutrze gramy koncert - powiedział Slash od niechcenia.
-Co, jaki? - Duff uniósł brew.
-No, ostatni dzień października. To taki 'elegancki początek' listopadowej trasy... - Slash mruknął coś jeszcze, chyba nawet do mnie, ale nie zrozumiałam i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Duff zamyślił się.
-Ruth?
Spojrzałam na niego.
Uśmiechnął się.
-Przepraszam, za tych złamasów, sama wiesz jacy oni... Z resztą...
-Miałeś mnie już nie przepraszać, zapomniałeś? - oparłam ręce na biodrach i spojrzałam na niego z uśmiechem.
-No tak... Chciałbym, żebyś była na tym koncercie...
-Ależ oczywiście kochanie!
Kochanie?
Serio...
Dziwnie się poczułam, to było takie...śmiałe...
Ale, chyba na miejscu...
Och, już lepiej powinnam przestać się odzywać, robię to zdecydowanie za długo, jak na moje standardy.
Gubię już rytm.
Duffowi oczy zaświeciły się, chyba z radości, nie wiem tylko czy aż tak cieszył się z mojej obecności na koncercie, czy z tego 'kochanie'.
-Duff, ale... Zdajesz sobie sprawę, że ja już nie żyję, prawda?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Która godzina? - zapytałam.
-Hm... Ostatnio jak patrzyłem, było koło dwunastej...
-Idę... - powiedziałam smutno, kierując się w stronę drzwi.
-Idę z tobą - chwycił mnie za rękę.
Wyszliśmy na korytarz, zastanawiałam się, gdzie mam iść...
-To odprowadzić cię pod twoją 13? - Duff uniósł brew.
-Skąd wiesz, że... - uśmiechnęłam się - a z resztą... - spoważniałam szybko - może lepiej najpierw chodźmy na dół.
Przytaknął.
Schodziliśmy właśnie po schodach, na których pierwszy raz go zobaczyłam.
Wtedy nawet nie byłam wstanie sobie wyobrazić, czegoś takiego.
Ale, nie ważne... Zaraz i tak wszystko się skończy...
Schodząc, rozglądałam się po recepcji w poszukiwaniu mamy.
Zauważyłam ją.
Stała w hallu rozmawiając wesoło z tą wstrętną recepcjonistką i robiąc swoje 'robo-gesty', wyuczone, jakby na pamięć... Odrzucanie głowy w tył, poprawianie grzywki na bok, składanie ust w dzióbek, czy ten sztuczny, dźwięczny śmiech... Cała Meredith Harris...
Chyba się mną jednak nie przejęła...
Duff musiał widocznie pomyśleć to samo, bo zwrócił się do mnie:
-Wszystko wydaje się być pod kontrolą...
Zeszliśmy na dół.
-Poczekaj tu - powiedziałam i ruszyłam w stronę matki, odwracając się co chwilę przez ramię do Duffa, który albo puszczał mi oko, albo unosił kciuk do góry.
Podeszłam do matki.
Zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać...
-O Ruth, kochanie! - co? Wesołe przywitanie? Z nią jest coś nie tak, czy ze mną? To tak przy ludziach udaje?
Spojrzałam na nią zdezorientowana.
-Mam nadzieję, że przeczytałaś karteczkę - powiedziała, opierając zgrabne rączki, oplecione w najróżniejsze złote bransoletki na blacie - no co tak patrzysz?
Co ona taka ucieszona...
Jaką karteczkę?
-Którą karteczkę? - zapytałam, udając, że wiem o co chodzi.
-No jak to którą? Ruth nie osłabiaj mnie... Tę wczorajszą, gdzie napisałam, że muszę zostać w pracy do późna... Nie martwiłaś się?
O ironio!
Ja martwić się?
To ty się nie martwiłaś...
No dobrze, wygląda na to, że ani ja ani matka nie wiedziałyśmy nawzajem, co się dzieję z każdą z nas tamtej nocy...
Temat zamknięty, jesteśmy kwita...
Nawet nie było mi przykro, matka pracoholiczka, to raczej specyficzny typ, no i po raz kolejny mi się upiekło.
-A w ogóle, to jak w szkole?
Meredith, czym ty mnie jeszcze dziś zaskoczysz...
-No, ja... - nie wiedziałam, co mam powiedzieć... Nie wiedziałam, na czym stoję, co mi wolno skłamać, a co nie...
-Glenn mi wszystko wyjaśnił, dzwonił dziś rano... - uśmiechnęła się uśmiechem z reklamy.
Glenn?
To jednak ratuje mi życie, czy może po prostu czuje się winny...
Tylko, po co to wszystko, czemu mu tak zależy na moim szczęściu...
Ja go nawet dobrze nie znam...
Chciałam już odejść, ale matka westchnęła i dodała jeszcze:
-No i Ruth, zapomniałabym... Dzwoniła Nadien... Prosiła, żebyś oddzwoniła, najszybciej jak się da.
Nadien!
Cholera, to ja miałam do niej zadzwonić, już dawno...
-Mogę stąd? - zwróciłam się bardziej do mamy niż do recepcjonistki, w końcu mojej mamie się nie odmawia...
-Naturalnie - odparła kobieta kwaśno i uśmiechnęła się sztucznie.
Chwyciłam telefon i zaczęłam wystukiwać numer.
Podczas łączenia, odnalazłam wzrokiem Duffa, uśmiechnęłam się do niego i posłałam kciuk w górę.
Odwzajemnił uśmiech.
-Halo? - zamilkłam, słysząc ten kochany głos w słuchawce.
-Nad! - krzyknęłam.
-Ruth, cholera, popękają mi bębenki! Masz w ogóle szczęście, że dzwonisz, idiotko! Zapomniałaś o mnie, tak?! Masz już nowych przyjaciół?! - Nadien mówiła tonem wyrażającym udawaną złość.
Wywróciłam oczami.
Byłam taka szczęśliwa, że w końcu mogę z nią porozmawiać...
-Nadien, skarbie... Przepraszam, po prostu tyle się dzieje, to wszystko tak szybko...
-Nic mi nie mów... - odparła.
Nie, ona nie potrafiła się na mnie złościć, zawsze wyczuwałam jej nastrój, ale to było do niej niepodobne. Zero ciekawości? Musi to dobrze maskować.
To może znaczyć tylko jedno...
-Nad, nie mów, że przyjeżdżasz! - w środku skakałam z radości.
Poskakałabym na zewnątrz, ale moja rozmowa na środku głównego hallu w hotelu i tak była dość krępująca...
-Ja nic nie mówię... - słyszałam jak Nadien próbuje stłumić śmiech.
-Nadien!
-Dobra Ruth! To miała być niespodzianka, ale dobrze wiesz, że nie wytrzymam... Tak przyjeżdżam! Jutro! To już jutro Ruth! Tak się stęskniłam! I... Mam pieniądze... Udało mi się zarobić, te od wakacji... Pamiętasz, mówiłam ci... No i jest ten koncert Gunsów! Słyszałaś Ruth?! Keith załatwił nam bilety po połówce!
Uśmiechnęłam się szeroko do słuchawki.
Potrafiła nawijać tak bez końca, jednym tchem.
Musiałam wszystko sobie dokładnie przekalkulować...
-Jutro? - ucieszyłam się. To wszystko takie niemożliwe...
Czyżby w Los Angeles czekało na mnie prawdziwe szczęście?
Przecież, byłam tak negatywnie nastawiona do tego miasta...
-Nie cieszysz się, tak? - znów przybrała ten ton...
-Jak śmiesz?! - krzyknęłam.
-Keith, cie pozdrawia - powiedziała smutniejszym tonem - on nie przyjedzie, bo... Pożyczył mi kasę i... No sama wiesz...
Było mi trochę smutno, za nim też się przecież stęskniłam, ale doceniałam jego pomoc.
U Nadien było zawsze krucho z kasą. Nie pochodzi z bogatego domu, ma dużo rodzeństwa i jest najstarsza, to wiele wyjaśnia, ale ma nas, a my mamy ją... Podobała mi się postawa Keitha w tym wypadku...
-Powiedz, że strasznie za nim tęsknie i czekam na niego następnym razem - powiedziałam - ale co z tą twoją pracą? Miałaś mi w końcu wyjaśnić!
-Ruth, to teraz nie ważne. Po prostu nie stać mnie było by za to wszystko i na przyjazd i na koncert...
Nadien się zdziwi...
Czuję, że takiego koncertu żadna z nas jeszcze nie przeżyła, ale teraz nie mogłam nic jej powiedzieć, to nie miało by sensu i tak by nie uwierzyła...
Duff podszedł do mnie i zaczął mi się przyglądać.
-Muszę kończyć skarbie - powiedziałam - nie gniewaj się, ale ktoś na mnie czeka...
-Uuuuaaaa - Nad wydała z siebie pomruk zachwytu - mam nadzieję że go poznam...
Chciało mi się śmiać, kiedy wyobrażałam sobie reakcję Nad...
-Daj spokój, przecież wiesz... Lepiej powiedz, o której jutro?
-Ach, twoja mama miała mnie odebrać, przecież to niespodzianka, którą ona sama z resztą wymyśliła, więc ani mi się waż coś powiedzieć!
Parsknęłam śmiechem...
-Dobrze, na razie słońce! Ktoś przecież na ciebie czeka - powiedziała z przekąsem, akcentując wyraz 'ktoś'.
-Kocham cię... - odłożyłam słuchawkę...
Byłam prze szczęśliwa!
Czego mi jeszcze mogło brakować...
-Kogo tam kochasz? - zapytał Duff, patrząc na mnie znacząco.
-To... Mam dwie wiadomości, świetną i dziwną, którą chcesz najpierw?
-Obojętnie, chcę tylko żebyś odpowiedziała na moje pytanie - uniósł brew.
-No to, zacznijmy od tej świetnej! Moja przyjaciółka przyjeżdża jutro i nawet wybieramy się na wasz koncert... - uśmiechnęłam się łobuzersko.
-Hoho - Duff odwzajemnił uśmiech - a ta 'dziwna'?
Westchnęłam.
-Moja matka nie wiedziała co się dzieje ze mną przez całą noc... Mogłabym zostać porwana, spędzić ją z jakimś nieznajomym mężczyzną i obudzić się rankiem w jego łóżku...
Duff poruszył brwiami charakterystycznie.
Parsknęłam śmiechem.
Nagle objął mnie i pocałował namiętnie.
Tego się nie spodziewałam, ale to chyba była ta rzecz której właśnie mogło mi brakować...

***
Uff,
Chyba nie rozkręciłam akcji tak jak chciałam rozkręcić, ale już trudno XD.
Taaaaaaki długi, ale przez to niedopracowany, przepraszam ;_;
Przepraszam też, że nie informowałam wszystkich należycie, ale ten brak czasu!
Teraz spróbuję się jakoś ogarnąć, w końcu zbliża się sporo wolnego ^^

Nic już więcej nie mówię,
Ocenę pozostawiam wam,
And I hope you enjoy...






















środa, 11 grudnia 2013

Rozdział XII

Odsunęłam się od Sebastiana zaskoczona.
Dziwnie się czułam.
Dobrze, że do sali weszła akurat ta doktor z Rickiem, bo nie miałam ochoty o tym teraz rozmawiać, nie wiedziałabym co robić...
-Dzień dobry - powiedziała lekarka z angielskim akcentem - czy mogłybyśmy zostać same? - spojrzała na Sebastiana.
Wstał i wyszedł bez słowa, nawet na mnie nie patrząc.
Westchnęłam.
-Gdyby pani czegoś potrzebowała, wystarczy zawołać - powiedział Rick z uśmiechem.
Odwzajemniłam uśmiech.
Rick zniknął za drzwiami.
Młoda doktor z blond włosami upiętymi w ciasny kok na czubku głowy zajęła wcześniejsze miejsce Sebastiana i uśmiechnęła się do mnie życzliwie.
Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się jej badawczo.
Nie miałam zaufania do tych sztywnych, na siłę życzliwych lekarzy, a poza tym...
-Jak się pani czuje? - przerwała moje rozmyślania, reagując na moje milczenie.
A jak jej się wydaje...
Leżę tu i biję się z myślami.
Jeszcze ten Sebastian!
O co mu, do cholery chodzi?!
Zapomniałam na chwilę o bólu, ale teraz mi się przypomniało.
Wykrzywiłam twarz w grymasie.
Lekarka zauważyła to i skierowała w moją stronę pytające spojrzenie.
Zaczęła pieprzyć coś od rzeczy.
Patrzyłam w sufit.
Zmieniłam zdanie, chcę porozmawiać z Bazem.


Wyszedłem stamtąd wkurzony.
Miałem ochotę rozwalić wszystko, co znajdowało się na mojej drodze!
Odnosiłem wrażenie, jakby podłoga trzęsła się i rozżarzała z każdym moim krokiem.
Cholerna Michelle!
Czy ona musi być taka?!
Czemu nic nie może być, chociaż raz po mojej myśli?!
Pomagam jej, robię wszystko co zechce i uwielbiam to, ale jestem tylko...
No właśnie...
Kim jestem?!
Kim ja dla niej jestem?!
Mogłyby mi dać to jasno do zrozumienia.
Chociaż, może lepiej nie...
Sam już nie wiem, czego chcę...
Michelle też nie wie, przecież to widzę.
Kręciłem się po szpitalu w poszukiwaniu telefonu.
Wszyscy patrzyli się na mnie jak na wariata, przynajmniej tak mi się wydawało.
W końcu, po nieudanej próbie odnalezienia czegoś skąd mógłbym zadzwonić do chłopaków, opadłem zrezygnowany na plastikowe krzesełko w poczekalni.
Oparłem brodę o ręce.
Przyglądałem się przez chwilę temu, co dzieje się w szpitalu.
Seksowne i te mniej seksowne, pielęgniareczki w białych fartuszkach krzątały się po korytarzu.
Spacerowali tu też starzy ludzie, dzieci w pidżamach i dumni doktorzy, buce z twarzy o wrednych, sarkastycznych minach.
Doprawdy, obserwowanie tego wszystkiego było świetną rozrywką...
Musiałem po prostu zająć czymś myśli.
Zauważyłem też tego pieprzonego chłopaczka, który pozwolił sobie na flirtowanie z Michelle.
Zmarszczyłem brwi i zmroziłem go spojrzeniem.
Uśmiechnął się wrednie i ruszył dalej w swoim kierunku.
Westchnąłem zrezygnowany.
-Cześć! - usłyszałem.
To było do mnie?
Rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Nikogo nie zauważyłem, ale kiedy chciałem wrócić do swojej wcześniejszej pozycji, zauważyłem czarną czuprynę.
Przyjrzałem się 'jej; z zaciekawieniem.
Należała do małej dziewczynki.
Miała ona, na oko 5-6 lat, ale nie znam się na dzieciakach, więc...
Siedziała na krzesełku, machając chudymi nóżkami, odzianymi w wełniane getry.
Czarne, krótkie włosy, obcięte na fryzurę, chyba potocznie zwaną pieczarką, opadały jej na pyzatą buzie.
Wpatrywała się we mnie dużymi, błękitnymi, wyłupiastymi oczami zza szkieł dużych okularów w grubych, granatowych oprawkach.
Nie wiedziałem, co mam zrobić...
Nienawidzę małych dzieci, z resztą to chyba nie jest normalne, jak dorosły facet rozmawia z obcą małą dziewczynką...
-Nie umiesz mówić? - powiedziała piskliwym głosikiem, uporczywie się we mnie wpatrując.
Czułem złość, ale również rozbawienie w towarzystwie tego dziwnego dziecka.
Trochę mnie wkurzała.
Zdecydowanie wolałem małe, nieśmiałe dzieci, od takich, jeśli już miałbym wybierać.
Spojrzałem na nią.
-No halo, co się dzieje?! - zapytała, unosząc głowę i popatrzyła mi prosto w oczy.
-Co tu robisz mała? - mruknąłem.
-Żadna mała, a poza tym pierwsza zadałam pytanie...
Parsknąłem śmiechem, a dziewczynka zrobiła obrażoną minę.
-Zrobiłem chyba 'niedobrą rzecz' i nie wiem, jak to naprawić, i co dalej robić - śmiałem się w myślach sam z siebie, zwierzam się małemu dziecku, serio...
Mała przyglądała mi się z filozoficzną miną.
-To chyba poważna sprawa... Mów dalej - powiedziała poważnie, poprawiając się na fotelu.
Co ja wyrabiałem?
Rozmawiam z obcym dzieciakiem i poczułem chęć zwierzania się mu?
-No mów, proszę! - mała zrobiła błagalną minę.
Uśmiechnąłem się.
-Moja przyjaciółka złamała sobie nogę i przyjechałem z nią do szpitala... - zatrzymałem się na chwilę i spojrzałem na dziewczynkę, słuchała zainteresowana - bardzo ją lubię, jest śliczna i...
-Zakochałeś się... - powiedziała i założyła nogę na nogę.
-Nie... To chyba nie tak - tłumaczę się dziecku, no świetnie.
-To nie było pytanie - odparła mała pewnie.
Zaśmiałem się.
-Miałem zamiar przekazać jej coś ważnego, więc ją pocałowałem, ale ona...
Zrobiło mi się smutno na wspomnienie tamtego.
Jak mogłem być taki głupi?
-Gdzie ona teraz jest? - zapytała.
-Tam, w sali na końcu korytarza... - wskazałem palcem na drzwi.
-To na co czekasz? - powiedziała wesoło.
Bycie dzieckiem jest takie proste.
Uśmiechnąłem się znowu.
-Myślisz, że ona tego chce?
-Nie wiem, jestem tylko dzieckiem, ale babcia zawsze mówiła, że my jesteśmy 'właścicielami' swojego życia i to od nas zależy, co się wydarzy i co będzie dalej...
Zaskoczyła mnie.
Spojrzałem na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
-Dzięki mała - odparłem.
-Nie ma za co - powiedziała i zaczęła szukać czegoś w małym, pluszowym plecaku.
Wróciłem na ziemię i zaczęła zastanawiać mnie pewna rzecz, zapytałem:
-A w ogóle, co tutaj robisz? Jesteś sama?
Dziewczynka uśmiechnęła się i poprawiła duże okulary.
-Nie, nie... Będę się już zbierać... - podniosła się z krzesełka.
Wyjęła z plecaka zeszyt w różowej okładce, wydarła z niego kawałek kartki i podała go mnie.
-Proszę, podpisz mi się tutaj, moja siostra nigdy mi nie uwierzy, kogo tu spotkałam i przy okazji zaoszczędzę pieniądze na prezent urodzinowy dla niej - uśmiechnęła się słodko.
Odwzajemniłem uśmiech, chociaż byłem trochę zaskoczony.
Nigdy nie pomyślałbym też, że małe dzieci potrafią wprawić człowieka w tak pozytywny nastrój...
-Dla kogo mam napisać? - zapytałem.
-Dla głupiej Amy...
Zaśmiałem się.
-Może być, bez głupiej?
-Jak musi... - spuściła głowę.
Naskrobałem swój podpis na kartce i podałem ją małej.
Rozchmurzyła się.
-Wielkie dzięki, to cześć! - powiedziała i odwróciła się.
-Też dzięki... mała - powiedziałem cicho już sam do siebie i popatrzyłem w stronę oddalającej się dziewczynki.
Obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła się.
-No na co czekasz?! Idź - krzyknęła wesoło i pobiegła w stronę wind.
Westchnąłem.
Czułem się teraz lepiej.
Wstałem z miejsca i ruszyłem w kierunku sali 123.
Młoda lekarka wychodziła właśnie od Michelle.
Nie do wiary, aby małe dziecko doradzało dorosłemu facetowi, co ma robić...
Odczekałem aż kobieta się oddali.
Podszedłem pod drzwi i zapukałem.


To nie możliwe!
Zostałam nauczona, przez życie, że marzenia się nie spełniają...
Nie takie marzenia...
A tymczasem stoję tu z Duffem McKaganem, tym Duffem McKaganem, przytulam się do niego, a on twierdzi, że mnie kocha.
Ile razy musiał to mówić kobietom...
On w ogóle jest trzeźwy?
I czy ja go kocham?
Oczywiście, że go 'kocham'.
Miliony dziewczyn na całym świecie go 'kocha'.
A jednak, jakimś dziwnym trafem, to ja tu stoję.
To dalej wydaje mi się takie nierealne, mam wrażenie, że zaraz się skończy, tak szybko, jak się zaczęło...
Jednak ta druga część mnie próbuje krzyczeć, że warto zaryzykować.
Duff to nie jest zwykły mężczyzna i nie mam nic więcej do stracenia, zła częścio Ruth Harris - jeden zero dla ciebie!
Oderwaliśmy się od siebie Duffem.
Popatrzyłam w jego oczy.
Objęłam delikatnie jego twarz dłońmi, jakbym sprawdzała, czy jest prawdziwa...
Uśmiechnął się.
Te drobne gesty w zupełności mi wystarczyły, mogłam trwać z nim tak bez końca, ale...
-Ruth, to co teraz? Będziemy tu tak stać? - zapytał.
O ironio!
Uśmiechnęłam się.
-Już się znudziło? Zaczekaj no, przecież miało być powoli...
-No tak, no tak... - spuścił głowę - a nie jest ci zimno?
Fakt, chyba było mi zimno, ale z wrażenia o tym zapomniałam, zapomniałam też, że w ogóle istnieję i że niedługo muszę wrócić do domu, a raczej już dawno powinnam tam być.
Nie wiedziałam, gdzie podziewa się ten cholerny Glenn...
Zmartwiłam się.
Duff zauważył to, chwycił mój podbródek i spojrzał mi w oczy.
-Co jest?
-Muszę wracać... - odparłam - nie jestem pełnoletnia, zapomniałeś? Mama na mnie czeka... w domku, zmartwiona z obiadkiem... - odparłam smutno z nutą sarkazmu.
-Dobrze, chodźmy już - wyciągnął dłoń.
Chwyciłam ją pospiesznie i skierowaliśmy się w stronę baru.
-A nie wiesz, gdzie może podziewać się Glenn? - zapytałam.
-A tak, widziałem go, był w barze, kiedy...
Zdziwiłam się, był tam?
Przecież miał mnie niby 'pilnować', zawieść grzecznie do domu...
Widział nas w ogóle?
Weszliśmy do Rainbow.
Zastanawiałam się, czy Glenn jeszcze tu jest?
Rozejrzałam się po wnętrzu baru, ściskając dłoń Duffa.
Znalazłam odpowiedź na moje pytanie.
Dostrzegłam Glenna. Zataczał się pod blatem baru, zwinięty w embrionalną pozycję.
Puściłam Duffa i szybko podbiegłam do niego przerażona.
-Matko, Glenn! - krzyknęłam, kucając przy chłopaku.
Odgarnęłam grzywkę z oczu i potrząsnęłam nim lekko.
Rozmowy ucichły i oczy wszystkich skierowały się na mnie.
Duff szybko znalazł się przy moim boku.
Zupełnie nie wiedziałam, co robić, patrzyłam na niego przerażona.
Dostrzegł nas Andrew i pospiesznie skierował się w naszą stronę.
-Ruth, nie rób scen, proszę - odparł ze spokojem - nic mu nie będzie, on tylko 'świętuje' kolejny 'udany' dzień w pracy - codzienność...
Andrew słabo posługiwał się sarkazmem.
Poczułam smutek...
Glenn to świetny gość, znam go zaledwie jeden dzień, a zdążyłam mu zaufać i naprawdę go polubić... Tak mało o nim wiem, ale Andrew jest jego przyjacielem, zatem dlaczego robi coś takiego...
Dlaczego on niczym się nie przejmuje...
W gardle poczułam dławiącą gule.
Duff patrzył na mnie z wyczuwalną troską.
-Ruth...
-Duff... Ja muszę wrócić... - powiedziałam tłumiąc łzy.
Znowu mam płakać...
Wstał pospiesznie.
-Dobrze, chodź! Ja cię zawiozę...
Podał mi rękę i pomógł mi wstać.
Nie wiedziałam gdzie mnie prowadzi.
Szłam z nim ramię w ramię bez słowa, znów przez całe Rainbow.
Przystanęliśmy przed ciemnymi drzwiami z zakazem wstępu, napisanym na białej tabliczce przyklejonej taśmą do drzwi.
Otworzył je przede mną.
Zdziwiłam się, nawet nie były zamknięte?
Wyszłam na długi, wąski korytarz.
Duff wślizgnął się za mną i ruszył przed siebie ciągnąc mnie za rękę.
Mówił coś, ale nie potrafiłam się skupić na jego słowach.
Nawet nie zauważyłam, że weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia.
Rozejrzałam się.
Było tu pełno różnych instrumentów, pod ścianą stały dwie znajome gitary, a pod małym oknem zestaw perkusyjny. Pod przeciwległą ścianą, stała natomiast stara, zielona kanapa.
Duff błąkał się po pokoju, szukając czegoś.
Stałam zdezorientowana.
Twarze wszystkich w pomieszczeniu zwróciły się w moją stronę.
Przeleciałam po nich szybko wzrokiem.
Na kanapie siedział rozłożony Axl, obok niego Slash z butelką whiskey w ręce, a w rogu skulony Izzy z gitarą.
Na podłodze siedział Steven i bawił się pałeczkami od perkusji, obok leżał Dave Sabo z rudą, chichoczącą kobietą przy boku.
Moja mina musiała być straszna, bo Slash oderwał się od swojego ulubionego zajęcia i zwrócił się do mnie:
-Co się stało?
Nie wiedziałam co powiedzieć.
Duff stanął na środku pokoju.
-Nie ważne - powiedział - biorę auto - zakręcił breloczkiem z kluczykami na palcu wskazującym i chwycił je w dłoń.
Wziął mnie za rękę i wyprowadził stamtąd.
-Nie przejmuj się niczym - szepnął mi do ucha.
Wyszliśmy tylnym wyjściem na strzeżony parking.
Próbowałam poukładać sobie wszystkie myśli w głowie.
Skierowaliśmy się do lśniącego, czarnego vana.
Duff otworzył przede mną drzwi od strony pasażera.
Milcząc wślizgnęłam się na siedzenie.
Spojrzałam na niego.
Miał jakby zatroskaną minę, ale byłam niepewna, nie umiałam jeszcze czytać z jego gestów.
Pochylił się nade mną i powiedział:
-No, co jeszcze?
Westchnęłam.
On tak mało o mnie wie.
-Duff...Powinnam dawno być już w domu, matka mnie chyba zabije, taksówkarz i mój jedyny znajomy tutaj, uparł się, że mnie 'przypilnuje', a leży pijany, czy tam nie wiadomo co, pod stołem...Nie znam tego miasta i...
Duff słuchał tego wszystkiego z poważną miną.
-I żadnych dobrych stron?
Uśmiechnęłam się blado.
-Jest jedna... - pociągnęłam go za kołnierz kurtki w swoją stronę.
Nasze twarze dzieliły tylko centymetry.
Cmoknęłam go lekko w usta.
Nawet nie wiem, dlaczego to zrobiłam, po prostu zapragnęłam go pocałować...
Jego bliskość nie krępowała mnie już tak bardzo, czułam się bezpiecznie i bardzo mnie to cieszyło.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
Czy dostrzegłam szczęście w jego oczach?
Zamknął drzwi od strony pasażera, okrążył samochód i wszedł na swoje miejsce.
-Wszystko będzie dobrze - powiedział i położył swoją dłoń na mojej.
Włączył radio, skąd dochodziły stłumione dźwięki ballady Nazareth.
-Ruth... - powiedział cicho - czy teraz mogę cię nazywać już moją dziewczyną?
Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy.

***
Wrr - czuję złość!
Jakoś wymusiłam ten rozdział, to takie 'wypełnienie luki', bo mam dobry pomysł na następny i powiedzmy, że 'nieźle rozkręcę akcję' XD przynajmniej tak mi się wydaję.
Egzaminy już minęły, więc WOLNOŚĆ (mam nadzieję, że trzymałyście kciuki, bo jak niee XD)!

Ps1:Historia, to zuo wcielone!

Ps2:Specjalnie dla kochanej Jessici McKagan (przepraszam, nie wiem czy dobrze odmieniłam twój 'nick') wątek z Bazem i Michelle, mam nadzieję, że mi go wybaczysz XD





^^
MIŁEGO WIECZORU:3








piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział XI

No ładnie walnęłam, ale uznałam po prostu, że tak będzie bezpieczniej.
Muszę teraz bardzo uważać i mieć wszystko pod kontrolą.
Stwierdziłam, że Duff patrzy na mnie jak na wariatkę.
To miało go tylko onieśmielić, a prawdopodobnie zrobiłam z siebie idiotkę...
Brawo Ruth!
Westchnęłam i oparłam głowę o siedzenie.
Patrzyłam w sufit, wsłuchując się w dźwięki Def Leppard dochodzące z radia.
Czemu Glenna ciągle nie ma...
                                                                                                                                                                   
Glenn (chwilowo):

-No jesteś! I co? - zapytał Andrew, kiedy wszedłem do baru.
Przecierał właśnie szklanki, a pytanie zadał jakby od niechcenia.
Podszedłem do baru.
-Wygląda na to, że młoda coś sobie złamała. Ciekawe, jak to się stało? Ile wypiła lub co wzięła? - odparłem.
-Nic... - powiedział Andrew, odstawiając szklankę z logiem piwa Samuel Adams na półkę.
Spojrzałem na niego z zaciekawieniem.
-Znasz ją?
Przytaknął.
Oparł ręce o blat baru.
-To Michelle - przyjaciółka, czy tam dziewczyna, bo raczej nie siostra Baza vel Sebastiana.
-Tego ze Skid Row? - zapytałem.
-Yhm...
-Przyjaciółka vel dziewczyna, hm... - zacząłem z przekąsem - to taka groupies?
-Nie wydaje mi się - Andrew zaczął polerować blat baru.
-Co to za nastrój? - zapytałem, szukając w kieszeniach kurtki 'mojego skarbu'.
-Chyba mam dla ciebie złe wieści... - powiedział, nie przerywając czynności i nawet na mnie nie spojrzał.
Zmarszczyłem brwi.
Nie wiedziałem, o co mogło mu chodzić.
-Jakie niby? - zapytałem.
Andrew zignorował to pytanie.
Udawał wielkie zainteresowanie polerowaniem kantów blatu.
-Kurwa, stary! - wyjąłem z kieszeni paczkę fajek - nie chcesz to nie gadaj... Gdzie jest w ogóle Ruth?
-No właśnie, o to chodzi... - powiedział.
Przestraszyłem się.
-Co?! Czemu gadasz od rzeczy?! Co z nią?! - zapytałem zdenerwowany.
-Ma chyba nieproszone towarzystwo... - Andrew zaprzestał wcześniejszej czynności i spojrzał na mnie.
-Co do jasnej cholery?!
-Sam zobacz - wskazał palcem na jeden ze stolików.
Podążyłem wzrokiem za jego palcem wskazującym.
Zobaczyłem niewyraźnie dwie postacie.
Ustałem na palcach, żeby móc lepiej je dostrzec.
Kiedy już zakodowałem w głowie ważne informacje, mój nastrój  zmienił się diametralnie.
Uspokoiłem się i odetchnąłem.
-Co ty robisz? - zapytał Andrew dziwnie na mnie patrząc.
-Pomagam trochę przeznaczeniu... - odparłem spokojnie, usadawiając się na stołku barowym.
Wyjąłem papierosa z paczki.
Andrew pochylił się w moją stronę.
-Płacą ci za to? - zapytał szeptem.
Parsknąłem śmiechem.
Oparłem łokieć o blat i wsłuchiwałem się w ostry głos Iggy'ego Popa, w radiu zaczęła się właśnie moja ulubiona piosenka.
'Now I wanna be your dog'
Wsadziłem fajka do ust i podpaliłem.
Na dziś, praca skończona...
Wypuściłem dym z płuc.
-Proszę to samo, co zwykle...
                                                                                                                                                                   

Głowa Duffa znalazła się obok mojej.
Poczułam dreszcze na całym ciele.
Nie mogłam teraz patrzeć w jego stronę!
Był zbyt blisko!
Przymknęłam oczy.
Duff podniósł się najwidoczniej, bo nie czułam już jego obecności obok siebie.
-Ruth... - usłyszałam seksowny, punkowy głos, ale nie tak jak zawsze. Był taki ściszony, spokojny i jakby niepewny.
-Yhm? - mruknęłam, nie otwierając oczu.
-Ja...
Postanowiłam jednak je otworzyć, nie ignorując Duffa.
Zamrugałam parę razy, a kiedy oczy przyzwyczaiły się do otoczenia, podniosłam głowę do pionu i spojrzałam na niego.
Na twarzy miał wypisane jakieś zmartwienie.
Jego oczy pięknie błyszczały, cały wydawał się jeszcze piękniejszy...
-Przepraszam za to... Za tą sytuację wtedy w hotelu... Strasznie mi głupio... To nie tak... - powiedział potok słów, przerywany zająknięciami i spojrzał na mnie wyczekująco.
Serce przyspieszyło.
Nic nie rozumiałam...
To było uczucie, jakby mówił innym językiem.
Musiałam powoli przekalkulować sobie w głowie każde jego słowo.
Przeprasza?
Przeprasza za to w hotelu?
Głupio mu?
To nie tak miało być?
To nie możliwe!
Brzmi jak jakaś płytka bajka...
To sen, niech ktoś mnie uszczypnie!
-Ruth... - głos Duffa sprowadził mnie na ziemię - ja zrozumiem, jeśli...
Byłam pewna, że moje oczy niebezpiecznie błyszczały.
I tak oto straciłam panowanie nad sobą.
Zdobył mnie kilkoma słówkami...
Niemalże rzuciłam się na niego.
Objęłam jego szyję rękoma i mocno wpiłam się w jego wargi.
Miałam wielkie wyrzuty sumienia, ale nie mogłam teraz przestać, nie potrafiłam...
Kiedy jego ręce wplotły się w moje włosy, a nasze języki badały się wzajemnie, czułam ogromną rozkosz.
Usprawiedliwiałam się tym, że na pocałunku koniec, nic więcej przecież nie będzie, nie może być!
Nie udało mi się jednak stłumić wyrzutów sumienia...
Musiałam przerwać pocałunek.
Odsunęłam się na Duffa i spojrzałam na niego.
Był zdezorientowany.
Jestem pewna, że w oczach mam łzy, które zbierają się gotowe popłynąć potokiem, a kiedy jego delikatna dłoń uniosła mój podbródek, wybuchłam.
Mówił coś spokojnie, ale nie wiedziałam co.
Odskoczyłam od niego.
Moje łzy lały się strumieniami.
Nie chciałam płakać, to było silniejsze ode mnie.
Wybiegłam stamtąd pospiesznie.
Nie patrzyłam na drogę, ani na postacie migające mi przed oczami.
Co chwila na kogoś lub coś wpadałam, ale nie zatrzymywałam się.
To tylko nieważne elementy... -
całej układanki.
Nareszcie znalazłam się na zewnątrz.
Odetchnęłam 'świeżym' powietrzem Los Angeles i zakrztusiłam się, mieszając je z łzami.
Zrobiło się chłodno i ciemno.
Dochodziła prawdopodobnie osiemnasta.
Powinnam już dawno być w domu, ale mało mnie to teraz obchodziło.
Zawiał wiatr, tarmosząc moje włosy.
Poczułam chłód na całym ciele.
Objęłam się ramionami.
                                                                                                                                                                   

Co się stało? Przecież...
Nic nie rozumiem.
Dobra, mniejsza o mnie, ale jej nie pozwolę drugi raz uciec!
Wstałem z miejsca i ruszyłem biegiem za Ruth.
Starałem się nie stracić jej z oczu.
Musiałem działać szybko.
Przeszkadzali mi tylko, ci cholerni ludzie... Co ich tu tak pełno?!
Cały czas tylko na kogoś wpadam!
-Nie, nie możesz prosić o autograf, kutasie! Są ważniejsze sprawy niż pieprzone autografy! - warknąłem na jakiegoś dzieciaka.
Ma szansę dostać autograf ode mnie tysiące razy w swoim nędznym życiu, tymczasem ja kolejnej mogę nie dostać...
Biegłem ile sił w nogach.
Skąd ona się urwała, taka szybka... Zmachałem się...
Słyszałem, że alkohol znacznie osłabia kondycję fizyczną, jakaś bzdura!
Tylko nie wiedziałem, że Rainbow jest takie długie!
-Au! Kto postawił tu ten cholerny stół! - wrzasnąłem.
Kurwa, dobra Duff, weź się w garść, jeszcze trochę...
Przebiegłem szybko jeszcze ten krótki dystans i już prawie dosięgnął bym Ruth, ale coś mnie zatrzymało.
Stanąłem  i spojrzałem na 'to' zdezorientowany.
To była czyjaś ręka.
Jak to znów któryś z tych zjebanych dzieciaków, to...
Przeniosłem wzrok na twarz właściciela ręki.
Skądś go znam...
No tak, to ten taksówkarzyk!
-Czego? - zapytałem - nie widać, że nie mam czasu?!
-Co jej znów zrobiłeś?! - warknął koleś z powagą.
-Nic kurwa! Nie wiem! Nie widzisz, że muszę ratować sytuację?!
Chłopak opuścił rękę, przepuszczając mnie.
Rzuciłem się pędem w stronę drzwi.
-Ej, ty, gwiazdko rocka?
Odwróciłem się przez ramię.
-Pamiętaj, że mam cię na oku!
Przytaknąłem.
Otworzyłem drzwi i rozejrzałem się.
Modliłem się w myślach, aby Ruth nie pobiegła daleko.
W końcu ją dostrzegłem.
Stała przy ulicy, obejmując swoje drobne ciało ramionami.
Wpatrywała się w jeden punkt, była jakby zamroczona.
Wydawała się taka krucha...
Muszę uważać na każdy gest, każdy ruch.
Nie wiem, co może być niewłaściwe w moim zachowaniu.
Nie umiem obcować z 'normalnymi' ludźmi, kobietami...
Chciałbym się nauczyć, tylko czy to odpowiedni moment?
Duff, ty cholerny dupku, obiecaj sobie, że nigdy jej nie skrzywdzisz i... pozwolisz jej odejść, jeśli będzie tego chciała.
Zrobiło mi się smutno na myśl o tym ostatnim...
Podszedłem cicho do Ruth, ustałem obok niej.
Co mam robić?
-Ruth... - szepnąłem.
Dziewczyna drgnęła, nie chciałem jej przestraszyć.
Jestem idiotą.
Odwróciła się w moją stronę.
-Tak Duff? - powiedziała łamiącym się głosem.
-Przepraszam... Po raz kolejny cię przepraszam...
Uśmiechnęła się blado.
-To nie... - zaczęła - to nie twoja wina... Tylko to... To wszystko zbyt szybko... To nie tak...
Byłem przerażony...
Co jeśli ona naprawdę mnie nie chce?
-To nie tak tworzy się związek... Trzeba czasy - wyszeptała - my się nie znamy Duff...
Myśl, myśl, myśl McKagan!
Kurwa, nie wiedziałem, że to takie trudne!
No powiedz coś mądrego idioto!
-Ruth - zwróciłem się do niej - dajmy sobie czas, dajmy sobie szansę... Pozwól nam spróbować, pozwól nam zacząć... - uff... Powiedziałem to!
Naprawdę to powiedziałem, ja Duff McKagan!
Popatrzyłem na Ruth.
Z jej twarzy wyczytałem, że bije się z myślami.
-Ty tego chcesz? Przecież... - zapytała patrząc mi prosto w oczy.
Zatopiłem się w jej zielonych tęczówkach.
Złapałem ją za ramiona, zastanawiając się, czy to niezbyt śmiały gest.
-Czy tego chcę? Ruth, ja...
-Dobrze, więc... dajmy sobie szansę - powiedziała, ale jakoś bez przekonania.
Zasmuciłem się.
-Na pewno? Nie chcę wywierać na tobie presji i ...
-Duff... - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłem uśmiech.
-Mogę cię pocałować? - zapytałem.
-Hm... Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień - powiedziała, ale widząc moją minę dodała - po prostu mnie przytul.
Ucieszyłem się, jak dziecko.
Objąłem ją ramionami, a ona oparła mi głowę na ramieniu.
-Ruth? - szepnąłem.
-Czy to coś ważnego? - zapytała.
-Tak. Sądzę, że tak.
Zaśmiała się, tak cudownie i dźwięcznie.
-Dobrze, zatem słucham...
Westchnąłem.
-Ja cię chyba kocham... Chyba na pewno cię kocham...

***

Spędziłam dziś cztery godziny bez prądu, bo wysadziłam korki w całym domu, poprzez włączenie światła w salonie XD (tylko ja jestem zdolna do takich rzeczy) i czuję się jak przybyła z plejstocenu...
Ale mniejsza o to,
To tak:
Posłucham pewniej rady i nie będę mówić już nic o rozdziale.
Ocenę pozostawiam wam C:

Ps:Proszę trzymać kciuki, za moje egzaminy! Mój los jest w waszych rękach! XD




TO TAKI MÓJ PREZENT DLA WAS NA MIKOŁAJKI XD
(nie wierzę w siebie...)

MIŁEGO WEEKENDU ^^