czwartek, 20 marca 2014

Urodziny

Rozdział dodatkowy



Biegłam ulicami słonecznego Los Angeles. Rozgrzane płyty chodnikowe parzyły moje stopy, odziane w lekkie trampki. Promienie słoneczne odbijały się od okien. Czas wlókł się niemiłosiernie. Wszyscy wydawali się coraz bardziej zwalniać, a ja biegłam co sił, okrutnie się przy tym męcząc. Łapczywie łapałam ogromne hausty powietrza. Słońce bez pytania zaglądało mi w twarz, mając z tego zapewne ogromną satysfakcję. Było mi coraz bardziej gorąco.
Mijałam przechodniów, pozornie znajomych, lecz nie potrafiłam się skupić na żadnej twarzy, nawet gdybym chciała. Wydawały się rozmyte, nieprzyjemnie rozpłaszczone, dziwne, wykrzywione w obrzydliwych grymasach.
Otaczała mnie aura niepokoju. Stawałam się coraz bardziej niespokojna.
Ludzie wydawali się mnie nie zauważać. Tyle razy kogoś potrąciłam, ale nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi, zupełnie jakby nic nie czuli, jakby mój dotyk po prostu przez nich przesiąkał, jakby mnie nie było...
Potrząsnęłam głową, moje myśli skręcały na dziwny tor.
Biegłam dalej. Nie potrafiłam się zatrzymać. Zagłębiałam się w najodleglejsze zakamarki L.A. Nigdy tu nie byłam i chyba nie powinnam być. Narastający skwar cholernie mi dokuczał. Opadałam już z sił.
Niebo przypominało oszklone zamknięcie, jak w szklanej kuli.
Wydawało mi się, że krążę w kółko.
W końcu moją dziwną ucieczkę zakończyło zetknięcie się z ciałem obcym i natychmiastowy upadek. Syknęłam z bólu i uniosłam głowę.
Natychmiast zasłoniłam oczy dłonią, bo słońce zapragnęło się ze mną chamsko przywitać. Teraz tkwiłam na chodniku, w dziwnej siedzącej pozycji, podparta jedną ręką, przed czymś, czego nie mogłam wyraźnie zobaczyć.
Nagle poczułam lekki chłód na ramionach. Moje ręce smagane były delikatnym powiewem. Rozejrzałam się w około zdumiona, przecież przed chwilą panował taki upał, że o najsłabszym podmuchu można było tylko pomarzyć. Teraz byłam otoczona przez dziwną, jakby gęstą ciemność, dosłownie granatową. Jedyne co pozostało to uczucie wcześniejszego niepokoju, które gwałtownie wzrosło. Zimny pot wstąpił na moje skronie, a ręce zaczęły się niemiłosiernie trząść.
Tkwienie na chodniku bardzo mi doskwierało, czułam dyskomfort, ale nie mogłam się ruszyć, nie dałam rady. Z resztą nawet nie wiedziałam gdzie.
Poczułam dziwne pieczenie w okolicach dłoni, którą opierałam się na chodniku. Rzuciłam krótkie spojrzenie w jej kierunku.
Świetnie!
Wsadziłam ją prosto w odłamy porozrzucanego wokół szkła. Mocno krwawiła, co nie robiło na mnie większego wrażenia, ale towarzyszące temu wszystkiemu pieczenie wymalowało na mojej twarzy grymas bólu. Westchnęłam zrezygnowana i odwróciłam się.
Broniłam się przed nawet krótkim spojrzeniem w stronę intruza, który nadal tam stał w bezruchu, jakby czekał. Walkę prowadziłam jednak na próżno, bo moja szyja poprowadzona jakby własnym lub cudzym zdaniem skierowała głowę w jego kierunku.
Uczucie niepokoju było na pograniczu sytuacji kryzysowej, myślałam, że za moment rozerwie mnie na strzępy.
Utkwiłam oczy w mężczyźnie i na chwilę przestałam oddychać.

- Obudź się, proszę kochanie! - szturchnięcie w ramię.
Uczucie przerażenia. Stan nadwyrężonego bezpieczeństwa, brak spokoju.
- No już, obudź się mała!
Uchyliłam ciężkie powieki.
Zielone oczy wpatrywały się we mnie z niepokojem, lecz po chwili zapaliły się delikatnym ognikiem. Brzoskwiniowe usta uśmiechnęły się lekko.
- Już dobrze, jestem tutaj przecież... - wyszeptała i przytuliła mnie mocno.
Westchnęłam i zaciągnęłam się zapachem fiołków.
- Co to było? - Nadien pochyliła się i spojrzała w moje oczy.
Jej uścisk tworzył mi azyl. To sprawiało, że powoli wracało utracone poczucie bezpieczeństwa, uspokajałam się wewnętrznie.
Podniosłam się do siadu, wyprostowałam nogi, a ręce oparłam na kołdrze.
- Znów mi się śnił... - wyjąkałam.
Nad przycisnęła mnie mocniej do siebie. Zaczęła głaskać mnie po głowie i delikatnie nami kołysać.
- Moja biedulka, moja biedulka... Ale kto ci się śnił? - oparła brodę o moją głowę.
- Ojciec... Znowu. - westchnęłam.
Pociągnęłam nosem i wydałam z siebie bardzo dziwny jęk.
Nadien westchnęła. Wypuściła mnie z żelaznego uścisku i odsunęła się.
- Ruth, musisz w końcu przestać się przejmować... - zmarszczyła brwi i wbiła we mnie pełne wyrzutu spojrzenie.
Wzruszyłam ramionami.
-No Ruth... - Nadien uśmiechnęła się lekko. - Uśmiechnij się trochę, proszę...
Spojrzałam na nią spode łba, ale jej wyraz twarzy był tak rozanielony i słodki, że nie potrafiłam dłużej udawać urażenia.
Jej oczy rozbłysły nagle.
- No, a wiesz jaki dziś dzień? - zapytała, przechylając głowę w bok.
Podziwiałam ją za tą dziecinnie prostą umiejętność zapominania o problemach i szybkiej poprawy nastroju.
Zmarszczyłam brwi i próbowałam wysilić umysł, aby dojść do tego, co mogła mieć na myśli. Cholera, ale ja nawet nie wiem, który dziś jest...
Nadien parsknęła śmiechem.
Wygramoliła się z łóżka, gdzie spędziłyśmy już trzy noce od wyjazdu chłopaków.
Było nam zbyt smutno i naprawdę wolałyśmy oszczędzić rozdzielenia chociaż sobie. Poza tym Nadien, która pozostawała raczej w dobrym humorze, ciesząc się każdym dniem była dobrym lekarstwem dla mnie, bo ja jak zwykle sobie nie radziłam. Wszczepiała we mnie promyki radości, które przyjmowałam drobnymi dawkami, jak to oczywiście miałam w zwyczaju, przy okazji przejmując się każdym dniem i wymyślając sobie nowe problemy. Dodatkowo pikanterii całemu mojemu nastrojowi dodawała kłótnia z Duffem w przeddzień wyjazdu.
Ugh, czułam się naprawdę beznadziejnie, czy tak będzie przez całe życie?
Nadien skończywszy niemrawe przyglądanie się mnie, kręcąc głową wsunęła stopy w puchate kapcie i podreptała w kierunku kuchni.
Opadłam z powrotem na poduszkę, wyczerpana wszystkim, a właściwie nie wiadomo czym. Zapragnęłam spędzić te dni w embrionalnej pozycji, w nieładzie umysłu i zamknąć się całkowicie w swoim cierpieniu.
W ogóle zapomniałam o pytaniu postawionym przez przyjaciółkę i przestałam trudzić swój umysł jakimiś skomplikowanymi zagadkami. Zacisnęłam powieki i delektowałam się ciszą. Dość niedługo, bo ożywił mnie hałas dochodzący z kuchni. Coś runęło na podłogę z wielkim hukiem.
Niechętnie otworzyłam oczy i podniosłam się do siadu.
- Ruth! - doszedł mnie jak przez mgłę głos Nadien - Chyba potrzebuję pomocy!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Szybko wstałam i z prędkością światła przemierzyłam odcinek sypialnia - kuchnia i znalazłam się przy przyjaciółce, niczym superbohater. Zilustrowałam ją wzrokiem.
Stała oparta biodrem o szafkę kuchenną. W dłoniach trzymała zawartość górnej szafki, nogą przytrzymywała dolną szafkę, chroniąc z kolei jej zawartość przed uszkodzeniem. Na jej twarzy malowało się prawdziwe przerażenie, zmarszczyła zgrabny nosek i przymknęła oczy.
Parsknęłam śmiechem.
- Ruth... - warknęła. - To wcale nie jest śmieszne!
Śmiałam się jeszcze bardziej. Jej złość była taka urocza.
- Cholera, przestań się śmiać! Pomóż mi!
Z triumfalnym uśmiechem, specjalnymi powolnymi ruchami skierowałam się w stronę Nadien.
Myślałam, że za chwilę wybuchnie. Jej mina stawała się bardziej złowroga, co coraz bardziej mnie bawiło.
Podeszłam do niej i przejęłam część zawartości górnej szafki, po czym ułożyłam wszystko na miejscu. Nadien schowała resztę, zostawiając sobie tylko patelnię, a ja ukucnęłam i poprawiłam zawartość dolnej szafki.
- Swoją drogą... - powiedziałam. - Powinnaś nauczyć chłopaka porządku! Co to robi w tej szafce? - zapytałam podnosząc się i unosząc ku górze na palcu wskazującym różowe, MĘSKIE bokserki.
Nadien wywróciła oczami. Stała dalej oparta o szafkę, trzymając w lewej dłoni patelnię.
Cóż, to wszystko w miarę poprawiło mi humor, przynajmniej częściowo.
Nagle przypomniało mi się jednak to co powiedziała dziś Nadien i znów zaczęło zaprzątać mi głowę. Co dzisiaj za ważny dzień i o co jej chodziło?
Nadien parsknęła śmiechem. Zgrabnym ruchem przesunęła się w pobliże kuchenki gazowej, odpaliła ją i umieściła patelnię na jednym z palników.
- Na twoim miejscu, - sięgnęła po olej i wlała odrobinę na patelnię. - nie trzymała bym tego w dłoni, pewnie używane.
Natychmiast strąciłam z palca bokserki Axla i odsunęłam się od nich teatralnym gestem.
Nadien uśmiechnęła się łobuzersko.
Wystawiłam nogę w wełnianej skarpetce i wyginając twarz w grymasie przesunęłam nią bokserki jak najdalej miejsca w którym miałyśmy chyba zaraz jeść.
- Nie wiem, jakie macie fetysze, ale ja bym wolała jeść dalej od tego... - powiedziałam i usiadłam na krzesełku przy stole.
Nad odwróciła się w moją stronę i wywróciła oczami.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie nie uprawiam seksu na podłodze... - poruszyła brwiami charakterystycznie.
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Ja nie uprawiam seksu w wannie.
Nadien parsknęła śmiechem.
- Powinnaś spróbować! W sumie kuchnia też jest całkiem niezłym miejscem... - przekręciła zgrabnie rumiany placek na patelni.
Wzdrygnęłam się na samą myśl seksualnych fetyszy rudego. On i Nadien... Och dobra, na to nie miałam wpływu, to była decyzja mojej przyjaciółki. Była dorosła... ale w tej kuchni? To obrzydliwe. Właśnie miałam zamiar tu jeść.
- A, co dziś na śniadanie? - zapytałam, opierając ręce na stole.
Nad przeniosła patelnię nad talerz i strąciła z niej usmażony naleśnik. Odstawiła ją z powrotem na kuchenkę i odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.
- Angielskie naleśniki.
- Pachnie fantastycznie - stwierdziłam.
- Wrócił ci apetyt?
Zignorowałam pytanie.
Nadien wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.
- To chyba zasługa tego dzisiejszego dnia. - odwróciła się i puściła mi oko.
Cholera jakiego dnia? Już prawie znów zapomniałam.
Oparłam brodę o rękę, opartą na stole. O co jej chodzi, nic nie rozumiem.
Po chwili przyjaciółka stawiała przede mną talerz wypełniony rumianymi angielskimi naleśnikami, oblanymi po brzegi syropem klonowym.
- Smacznego. - usiadła naprzeciwko mnie.
Zakręciło mi się w głowie. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Skrzywiłam się, mój apetyt odszedł w niepamięć, gdy przyglądałam się rdzawej cieczy, spływającej po stercie naleśników. Wszystko rosło mi w ustach, gdy przypominałam sobie niesamowicie słodki smak.
Zmarszczyłam brwi i westchnęłam.
Owszem Nadien starała się, ale ja widocznie nie potrafiłam tego docenić. Byłam na siebie trochę zła, ale nie potrafiłam zmusić się do jedzenia.
Spojrzała na mnie spode łba.
- Nie chcesz? - zapytała zdziwiona.
Pokręciłam głową przecząco.
Nadien wypuściła nerwowo powietrze z ust.
- Idziemy dziś do Whisky A Go Go? Słyszałam, że ma być jakiś dobry koncert.
Jeszcze to? Doprawdy nie miałam ochoty.
- Ja nic nie słyszałam...
Nadien zmarszczyła brwi.
- Dziwne żebyś słyszała, skoro zajmujesz się tylko psuciem sobie nastroju... - westchnęła. - Nie chcesz tam iść prawda? - zapytała, przeżuwając namiętnie ostatni kęs pulchnego naleśnika.
Wzruszyłam ramionami.
Odsunęłam od siebie talerz i położyłam łokcie na stole.
- Ruth, twoja postawa mnie już irytuje... - wstała i chaotycznym ruchem podniosła dwa talerze. Nie zważając na to, że mój był pełny, cisnęła oba do zlewu. - Nie mogę patrzeć, jak się dogłębnie niszczysz... - Odwróciła się w moim kierunku i oparła się tyłem o zlew. - Jesteś w tym doprawdy mistrzynią!
Spuściłam wzrok.
- Nie obchodzi mnie nic. Idziesz dziś do Whisky A Go Go, jako rekompensata za to, że muszę się z tobą użerać. - podeszła do mnie. - Ruth, to ci pomoże... - przytuliła mnie mocno. - Spróbuj pozbierać myśli, zastanów się nad dzisiejszym dniem. Ja muszę wyjść na chwilę, coś załatwić. - puściła mi perskie oko.
Westchnęłam.
Nadien skierowała się w stronę łazienki.
Niechętnie wstałam od stołu i powłócząc nogami wróciłam do sypialni. Opadłam na łóżko. Podkurczyłam nogi, ułożyłam się w pozycji embrionalnej, a głowę przykleiłam do poduszki.
Trwałam tak chwilę, ale z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
Podniosłam głowę i sięgnęłam do szufladki szafki nocnej. Wyjęłam z niej swój portfel. Przekręciłam się na brzuch i podparłam łokciami. Otworzyłam portfel i sięgnęłam do jednej z jego przezroczystej kieszonki.
Wyjęłam zdjęcie.
Twoje zdjęcie.
Strasznie się stęskniłam...
_________________________________________________________________________

Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę pobliskiej kawiarni.
Nie byłam zła na Ruth, ale bardzo się o nią martwiłam. Pod maską obojętności naprawdę zbyt dużo bierze do siebie i to rujnuje jej nastrój. Nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo niszczy sama siebie swoimi poglądami, a sarkastyczną postawą walczy ze światem.
Westchnęłam.
Odgoniłam ciężkie myśli i uśmiechnęłam się delikatnie.
Nie mogłam uwierzyć, że ona naprawdę nie wie, co dziś za dzień. Czasami zbyt zajmowała się przyziemnymi sprawami, co było następstwem tego, że zapomniała o rzeczach naprawdę ważnych, ale na szczęście ja jestem tu od tego, żeby pamiętać.
Przystanęłam przed szklanymi drzwiami małej kawiarni i weszłam do środka. Powitał mnie delikatny dźwięk dzwoneczka. Uśmiechnęłam się do starszej kobiety za barem.
Wnętrze było całkowicie opustoszałe. Rozglądałam się po przyjemnym dla oka pomieszczeniu, krocząc pomiędzy stolikami. Wreszcie dostrzegłam postać, której szukałam. Siedział tyłem pochylony nad stolikiem.
Przyspieszyłam kroku i wskoczyłam mu na plecy, obejmując go szczelnie ramionami i całując w szyję.
Axl odwrócił się i uśmiechnął.
Kochałam jego uśmiech i kochałam jego usta, tak cudownie całujące. Ale najbardziej kochałam jego oczy, oczy które zdradzały wszystkie emocje. Z czasem nauczyłam się nich czytać. Pozwalały przejrzeć go na wylot.
Opadłam na krzesełko.
Zerwał się ze swojego miejsca i przytulił mnie.
- Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam... - wyszeptałam.
- Ja za tobą też kruszynko... - pocałował mnie w szyję i przycisnął jeszcze bliżej siebie.
- Axl, - odsunęłam się nieco. - nie jesteśmy tu sami...
Axl uśmiechnął się łobuzersko. Wypuścił mnie z uścisku i usiadł z powrotem na swoje miejsce.
Westchnął.
- No tak, ale jak wrócę nie wypuszczam cię z objęć!
Uśmiechnęłam się.
Zbliżył twarz do mojej i cmoknął mnie lekko w usta.
- Axl... - próbowałam przywrócić go do porządku
- No już nie będę... - powiedział przeciągając samogłoski i zrobił minę zbitego psa.
Parsknęłam śmiechem.
- Opowiadaj lepiej, jak tam nasz plan? - przyłożyłam dłoń do ust i wypowiedziałam teatralnym szeptem.
Axl zsunął się na brzeg krzesełka i wykonując ten sam gest co ja wyszeptał:
- Wszystko pod kontrolą.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Wszystko musiało wyglądać naprawdę komicznie.
- Napijesz się czegoś kochanie? - zapytał Axl, wracając do normalnego tonu.
Pokręciłam przecząco głową.
- Przed chwilą jadłam śniadanie.
Axl wygiął twarz w zabawnym grymasie.
- Zrobiłaś Ruth śniadanie?
Parsknęłam śmiechem.
Axl skrzyżował ręce na piersiach.
Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam Axla po lśniących włosach.
- Jak już wrócisz do domu codziennie będę robiła ci śniadania. - powiedziałam.
- Do łóżka? - Axl uniósł brew.
Wywróciłam oczami.
Uśmiechnął się.
Uwielbiam go, to naprawdę niemoralne jak za nim szaleję i jak ufam mu z każdym dniem coraz bardziej...
- Ach, muszę już iść... - westchnęłam.
Axl został jakby wyrwany z zamyślenia i spojrzał na mnie zdezorientowany.
Podniosłam się z miejsca
- Idę Axl. Ruth nabierze w końcu jakiś podejrzeń... Chociaż, wiesz, że ona nawet nie wiedziała, co dziś za dzień?
Axl skinął głową i uśmiechnął się.
Dalej miałam wrażenie, że pozostaje w swoim świecie.
- Poczekaj chwilę kochanie... - powiedział z tajemniczym uśmiechem i udał się w stronę sprzedawczyni.
Kobieta pochyliła się w jego stronę, a on szepnął jej coś do ucha.
Zaczęłam się trochę denerwować. On znowu coś kombinuje, a jego pomysły są raczej... dziwne? Oparłam ręce na biodrach i przyglądałam się poczynaniom Axla.
Odwrócił się energiczne, spojrzał na mnie i poruszył charakterystycznie brwiami.
Pokręciłam głową.
Axl podchodził do mnie powolnym, tanecznym krokiem. Po chwili do moich uszu doszły pierwsze dźwięki starej rockowej (tej) piosenki. Uśmiechnęłam się. Miałam z nią ciekawe wspomnienia z domu rodzinnego. Podobno moi rodzice spędzili w jej towarzystwie wiele romantycznych chwil.
Rozmarzyłam się lekko.
Na ziemię sprowadziły mnie dopiero dwie ciepłe dłonie. Jedna powędrowała na moje biodra, druga chwyciła moją dłoń.
- Pani pozwoli... - szepnął Axl z łobuzerskim uśmiechem i zaczął nas rytmicznie kołysać.
Wolną dłoń położyłam mu na ramieniu. Byliśmy zwróceni twarzą do siebie.
Był doprawdy świetnym tancerzem, a ja nie miałam jeszcze okazji żeby się tego dowiedzieć. Prowadził mną z wyraźnym pojęciem, wiedział co robi. Chwycił mnie za dłonie. Odpychaliśmy się i przyciągaliśmy wirując w rytm refrenu.
Czułam się tak... Tak dziwnie.
Po prostu jak w bajce, bo... na dobrą sprawę moje życie przypomniało teraz bajkę. Nie miałam poważnych zmartwień, chroniły mnie przed nim ciepłe dłonie, tworzące mi szczelny azyl.
Znów przyciągnął mnie do siebie, zakręcił nami kilka razy, potem obrócił mnie wokół siebie. Powędrowałam obrotem za jego ręką stając przed nim, a on pocałował mnie w szyję i zaśpiewał cicho:


In the dark of night

By my side

I wish you were
I wish you were *



Ostatnie dźwięki starczyły nam jeszcze na wykonanie piruetu, a na koniec Axl przechylił mnie do dołu. Drgnęłam lekko z przerażenia.
Uśmiechnął się lekko.
Piosenka dobiegła końca. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Axl oparł swoje czoło o moje i potarł swoim nosem o mój. Cmoknęłam go lekko w usta, choć sama przestrzegałam go przed takim zachowaniem. Teraz jednak byłam w dziwnym, magicznym amoku. Uśmiechnęłam się. Byłam pewna, że się rumienię. Targały mną zbyt duże emocje, byłam zbyt szczęśliwa.
Ciężko dysząc po naszym tańcu, wtuliłam się w Axla. Położył głowę na moim ramieniu. Trwaliśmy tak przez chwilę, a potem oderwał się ode mnie. Chwycił moją dłoń i pocałował ją.
- Dziękuje księżniczko. - uśmiechnął się słodko.
Odwzajemniłam uśmiech.
- Do zobaczenia wieczorem.
Skierowałam się w stronę drzwi. Odwróciłam głowę jeszcze tylko na chwilę przez ramię. Axl właśnie puszczał oko do starszej ekspedientki.
Byłam prze szczęśliwa.
Jak można się tu z nim nudzić? Każdy dzień jest pełen emocji. Jak dobrze, że już wrócił.
Ale teraz, to ja muszę wrócić. Wrócić już na ziemię, bo nie ja jestem gwiazdą dzisiejszego wieczoru.
______________________________________________________________________

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i podniosłam twarz znad książki.
- Już jestem! - powiedziała Nadien, zdejmując w biegu kurtkę i buty.
Wkroczyła tanecznym krokiem do kuchni.
Uśmiechnęłam się.
- Cóż takiego się wydarzyło, że jesteś w takim szampańskim nastroju? - zapytałam odwzajemniając uśmiech.
Pokręciła głową.
- Po prostu jestem szczęśliwa, nie mogę?
Zamknęłam biografię Jima Morrisona, uprzednio wkładając w nią różowa karteczkę, służąca mi za zakładkę i odłożyłam książkę na stół. Uniosłam do ust kubek, upiłam łyk kawy i spojrzałam na przyjaciółkę.
- Posprzątałaś tu? - zapytała zdziwiona.
Przytaknęłam.
- Co jeśli ja też jestem szczęśliwa?
Nadien uśmiechnęła się.
-Nareszcie! Ciekawe tylko na jak długo...
Wywróciłam oczami.
- A może to dlatego, że przypomniałaś sobie co dziś za dzień?
Zmarszczyłam brwi. Nie, chyba nie...
Znów mam zaprzątać sobie głowę tym jej dziwnym wymysłem?
Westchnęłam.
Nadien parsknęła śmiechem, widząc moją minę.
- Nie przejmuj się. - powiedziała i wzięła jabłko ze stojącej na blacie blaszanej miski.
- Tęsknie za nim... Ty też tak tęsknisz za rudym?
Nadien opłukała jabłko, uśmiechnęła się i wytarła je o wełnianą ściereczkę.
- Ale jeszcze tylko tydzień prawda? - zagadnęłam.
Nad poszerzyła uśmiech.
- Tak, jeszcze tydzień.- wgryzła się w jabłko. - A tym czasem idziemy do Whisky A Go Go! - zatarła ręce.
Wzniosłam oczy ku górze.
- Nie możesz iść sama? - mruknęłam.
Nadien przełknęła kęs jabłka i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Chcesz mnie tam wysłać samą?
No tak, nie pomyślałam.
- Nadien, ale...
- Bez gadania! Myślę, że jesteś mi coś winna. Która właściwie godzina?
Spojrzałam na wiszący za mną zegarek
- Wpół do trzeciej.
- Dobra... - Nadien przybrała ton nieznoszący sprzeciwu. - Zabierasz swoje siedzenie z krzesełka i idziesz do łazienki się odświeżyć. - wskazała palcem na drzwi łazienkowe. - Gdy będziesz już piękna i pachnąca zaproszę cię ponownie do salonu piękności Nadien, a teraz pójdę przygotować nam coś do ubrania. - powiedziała z triumfalnym uśmiechem, po czym wzięła ostatni kęs jabłka i wyrzuciła pozostałość do kosza.
Westchnęłam i wstałam.
- Sugerujesz, że śmierdzę?
Nadien parsknęła śmiechem.
- Nie, sugeruję, że jesteś po prostu głupia. - powiedziała. - A teraz idź już!- wskazała na drzwi łazienki, odwróciła się i skierowała do sypialni.
Zgarnęłam kubek ze stołu i wrzuciłam go do zlewu. Zabrałam Morrisona pod pachę i ruszyłam do łazienki.
Westchnęłam głęboko, zamykając za sobą białe drzwi. Książkę położyłam na wiklinowym koszu na bieliznę, przyozdobionym szarą kokardką.
Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Absolutnie nie powinno dziwić się poleceniu Nadien, absolutnie. Jak ona to robi, że zawsze wygląda świetnie? Cóż, po prostu jest piękna, a pięknym trzeba się urodzić.
Zdjęłam z siebie koszulkę w której spałam. Odkręciłam kran i wlałam do wody kilka kropel jakiegoś stojącego na wannie olejku. W poszukiwaniu bielizny zajrzałam do szafki, ale ponownie zostałam przywitana przez bokserki Axla, tym razem w kolorowe groszki. Część garderoby do ktorej nie powinnam mieć dostępu, a przede wszystkim nie chciałam, spoczęła spokojnie na mojej twarzy.
Zrobiłam gwałtowny unik, potrząsnęłam głową i chaotycznie się wyginając ściągnęłam intruza z twarzy. Przy okazji runęłam na podłogę, wydając przy tym dość niepokojący dźwięk. Leżałam zdezorientowana, gdy w pewnym momencie usłyszałam szybkie kroki.
- Ruth, wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się.
- Spokojnie, dziś nie zamierzam popełnić samobójstwa. - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Nawet tak nie żartuj! - warknęła Nadien. - Z twoim szczęściem to zwykła kąpiel może być tragiczna w skutkach... Przyniosłam ci bieliznę.
- Och, z nieba mi spadasz! - krzyknęłam.
Wstałam, podeszłam do drzwi i uchyliłam je odrobinę. Wystawiłam przez nie dłoń i kiedy poczułam, że Nadien kładzie mi na niej to, co mi przyniosła, zabrałam ją z powrotem.
- Znów atakowały mnie bokserki twojego chłopaka! - oznajmiłam. - One są wszędzie!
Nadien parsknęła śmiechem.
Zamknęłam drzwi. Bieliznę położyłam na Morrisonie, zakręciłam korek i powoli weszłam do wanny.
Kiedy oswoiłam się już z wodą, ułożyłam się wygodnie i sięgnęłam po książkę.
To co Jim, tę kąpiel spędzamy razem?
Uśmiechnęłam się sama do siebie.

-Idiota! Idiota! Idiota!
-Dlaczego mnie tak nazywasz? - zapytał Jim. - Dlaczego krzyczysz na mnie jak dziecko?
-Bo zachowujesz się jak dziecko!
Frank podszedł do Leona i zaproponował mu, by ten pilnował swojego zasmarkanego nosa. W tej samej chwili przerwało im stukanie do drzwi. Ktoś otworzył, weszła utleniona blondynka.** 

- Utopiłaś się? - z boskiego odrętwienia wyciągnęło mnie pukanie do drzwi łazienki.
Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na wcześniejsze miejsce.
- Jeszcze nie... - odpowiedziałam i wygramoliłam się z wanny.
Trochę się zasiedziałam, zatracając się w czytanej chyba po raz setny książce i uznałam, że już mi wystarczy.
- Ruth, streszczaj się! Już po drugiej, a my musimy być w Whisky około piątej.
Zmarszczyłam brwi. Nadien cały dzień gada jak potłuczona.
- Dlaczego około piątej? - zapytałam zdziwiona.
Na pytanie odpowiedziała mi cisza.
- Nieważne... - mruknęła cicho po chwili i prawdopodobnie się oddaliła.
Wzruszyłam ramionami.
Owinęłam się ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Na moje szczęście było zaparowane, więc nie przejmując się niczym założyłam na siebie bieliznę i wyszłam z łazienki.
- Jestem. - objaśniłam swoją obecność.
Blond głowa mojej przyjaciółki wyłoniła się z pokoju.
- No chodź, coś ci pokażę! - zawołała z ogromnym entuzjazmem.
Powoli dochodziła do mnie świadomość, że czekają mnie największe tortury na świecie. Ruszyłam niechętnie do sypialni.
- Zobacz. - Nadien odsunęła się i teatralnie wskazała rękami na łóżko.
Po jednej stronie leżała grafitowa sukienka, rozkloszowana u dołu z górą spódnicy z delikatnej mgiełki i bez pleców. Z drugiej strony obcisła grungowa sukienka z bordowego pluszu z długim rękawem, dość krótka.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Nadien.
Była z siebie wyraźnie zadowolona.
- Zwariowałaś! Chcesz tam tak iść?
Nadien wywróciła oczami.
- Tak, czyli jak? Ruth nie przesądzaj proszę...
Westchnęłam.
- I tak nie mam wyjścia, prawda?
Nadien uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Chyba wiedziałaś na co się dobrowolnie szykujesz wraz ze zgodą na wyjście do Whisky? - wystawiła krzesełko i wskazała na nie dłonią.
Wywróciłam oczami. Usiadłam na wyznaczonym miejscu i spojrzałam na Nadien.
- Teraz jestem w piekle?
Nadien uśmiechnęła się i wyjęła na zewnątrz swoją kosmetyczkę.
Przetarłam twarz dłonią i skierowałam oczy ku górze.
- Litości proszę! - wyjąkałam i posłałam jej błagalne spojrzenie.
Nadien z łobuzerskim uśmiechem zaczęła czesać moje włosy, na co reagowałam syknięciem lub wrzaskiem. Zaczesała je w fantazyjną fryzurę na czubku głowy, ale co to jest mogłam się tylko domyślać, bo nie było tu lustra. Potem nakładała na moja twarz dziwne kolorowe proszki. Kichnęłam od nadmiaru pudru na pędzelku, a Nadien dziobnęła mnie przy okazji szczoteczką do tuszu w oko, ale musiałam być grzeczna. Na moje protestu odpowiadała tylko marszczeniem brwi.
Ponadto chciało mi się śmiać, gdy dokładnie przed moją twarzą była jej twarz, ze skupionymi oczami i otwartymi ustami. Parsknęłam śmiechem, kiedy przekręciła głowę w lewo i zrobiła uroczą minkę.
- No... - wstała z kucek. - Chyba gotowe... - otrzepała ręce i oparła je na biodrach.
Ucieszona podniosłam się z lekkim trudem, bo ciało zastało się od bardzo długiego siedzenia w jednym miejscu.
Nadien chwyciła z łóżka jedną z sukienek i wręczyła ją mi.
- Idź do łazienki się ubrać. - poleciła. - Teraz ja muszę się odświeżyć.
Przyłożyłam dwa palce do czoła, symulując salutowanie i ruszyłam w stronę łazienki.
Weszłam i nie spoglądając w lustro w obawie przed własną reakcją, mogłam na przykład zejść na zawał, nie poznając samej siebie.
Wsunęłam się sukienkę, którą przygotowała mi Nadien z niezadowoleniem, bo była to ta krótsza. Zaskoczona, że się w nią zmieściłam, spojrzałam odruchowo w lustro i... zamarłam.
Co ona ze mną zrobiła? To nie byłam ja... To...
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
Wyśmiana przeze mnie fantazyjna fryzura była po prostu zgrabnym koczkiem. Dziękowałam jej w duchu, że zamiast nakładać na mnie ogromne ilości śmiesznych proszków po prostu delikatnie pokreśliła moje policzki różem i wytuszowała rzęsy.
Wyszłam z łazienki i stanęłam twarzą w twarz z przyjaciółką, która wyglądała jeszcze cudowniej. Rozkloszona czarna sukienka idealnie podkreślała jej figurę, piękne słomiane włosy falowały lekko. Zielone oczy śmiały się cudownie. Usta podkreśliła mocno różową szminką, która idealnie kontrastowała z jej cerą. Na nogach miała czarne szpilki, zapinane na cienki paseczek na kostce.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Co ze mną zrobiłaś?
- Podoba się? Jeszcze to! - wyciągnęła w moim kierunku delikatne buty na platformie.
Zmarszczyłam brwi.
- Jak ja tam pójdę? Przecież... Nie mogę jednak założyć trampek... albo chociaż kowbojek? - jęknęłam zrezygnowana.
- O nie! Obiecałaś nie dyskutować! Zakładaj je i idziemy. - powiedziała z poważną miną.
Chwyciła torebkę z łóżka i skierowała się zgrabnie w stronę drzwi.
Nadien dziś zbyt idealnie wpasowała się w rolę dowódcy...
Założyłam buty i najpierw zaliczając pierwszy upadek ruszyłam za przyjaciółką. Wyszłyśmy z domu. Na dworze było już ciemno.
- No dobra to idziemy.
-Na piechotę? - spojrzałam na Nad z przerażeniem.
Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Żartuję, zobacz.
Pociągnęła mnie na drugą stronę ulicy, gdzie stała zaparkowana taksówka.
Ucieszyłam się.
Nadien wsiadła to tyłu, a ja usiadłam z przodu. Niechętnie odwróciłam się w stronę kierowcy. Przywitał się i uraczył mnie tym swoim uśmiechem. Zdziwiłam się i odwzajemniłam uśmiech. To był Glenn. Ucieszona jego widokiem uderzyłam go lekko pięścią w ramię w ramach przywitania i pokuty.
- Wszystkie... - mruknął, rozmasowując obolałe miejsce.
Nad trąciła go w ramię.
Spojrzałam na nią.
Glenn zmieszał się jakby. Odpalił samochód i zwrócił się w moją stronę.
- Jak mija ci życie? - zapytał.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Chyba całkiem nieźle... - stwierdził. - Świetnie wyglądasz, z resztą... Nie tylko ty... - odwrócił się do Nadien, a ona uśmiechnęła się słodko.
Wywróciłam oczami.
- Do Whisky? - zapytał.
Nad przytaknęła, Glenn puścił perskie oko w jej stronę i skręcił w boczną uliczkę.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.
Chłopak przeczesał palcami długą grzywkę, następnie nacisnął duży guzik przy radiu i za chwilę całą trójką bujaliśmy się do kawałka Sex Pistols. Gdy piosenka dobiegła końca, a triumfalne 'jeah' wydobyło się z ust Johnnego Rotten'a, Glen zatrzymał samochód
- Jesteśmy. Whisky A Go Go jest niedaleko, ale wyrwałem was z opresji! - uśmiechnął się triumfalnie. - Bawcie się dobrze!
- Dzięki - odpowiedziałam z uśmiechem i wyszłam z samochodu. Nadien chwyciła mnie pod rękę i skierowałyśmy się w stronę drzwi.
- Nad?
Spojrzała w moją stronę.
- Dziwnie się czuję...
Uśmiechnęła się.
- Wyglądasz przezajebiście!
Wybuchnęłyśmy śmiechem.
Gdy tylko przekroczyłyśmy próg baru moje nozdrza wypełnił nieprzyjemny zapach tytoniu. Ludzi było jednak dość niewiele, a to było dziwne.
Nadien nie zważając na moje protesty i chęć zatrzymania się chociaż na chwilę, bez względu na nieme krzyki ze strony moich biednych stóp, wyprowadziła nas do chyba najdalszego stolika w klubie.
Opadłam ciężko na kanapę.
- Ty mnie dziś wykończysz... - jęknęłam.
Nadien uśmiechnęła się, ale dało się zauważyć, że była pogrążona w dziwnym rozmyślaniu.
- Zaraz wracam. - rzuciła i odwróciła się
- Co, mam tu zostać sama? - poniosłam się energicznie i chwyciłam przyjaciółkę za ramię.
Z powrotem odwróciła się w moim kierunku.
- Ruth, daj spokój nic się nie stanie... Za moment wracam. - odwróciła się i odeszła.
Westchnęłam. Oparłam głowę o rękę, opartą na stole. Ten dzień jest jakiś dziwny... Chyba chcę, żeby się już skończył... Położyłam głowę przy stole i przykryłam ją rekami. Nie przejmowałam się jak teraz wyglądam.
- Można? - po jakimś czasie do moich uszu dotarł dziwnie znajomy głos.
Uniosłam głowę znad rąk. Zostałam wyrwana z zamyślenia.
Stali przede mną dwaj mężczyźni. Wybałuszyłam oczy, po czym przetarłam je piąstkami, zapominając całkowicie o makijażu i pewnie teraz wyglądałam rodem jak z rodziny Adamsów, ale było mi to obojętne. No dobra prawie obojętne, bo nie patrzyłam z obojętnością na stojących przede mną mężczyzn.
Uśmiechnęli się i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- To jak? - zapytał niski brunet, oparł się o oparcie kanapy i uśmiechnął.
Przesunęłam się lekko w bok i podniosłam wzrok na chłopaków.
- Bo... to nie jest tak, że my cię napastujemy, czy coś tylko po prostu... Chcemy się zaprzyjaźnić. - powiedział brunet poważnym tonem, po czym wyszczerzył się w uśmiechu.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Towarzyszący brunetowi chłopak także się uśmiechnął.
- A w ogóle, jesteśmy przyjaciółmi twojego chłopaka. - powiedział blondyn.
- To jak? - brunet puścił mi oczko.
- Proszę. - przesunęłam się jeszcze bardziej w lewo, zdumiona z tonu swojego głosu.
Skąd ta nagła śmiałość?
Chłopaki usadowili się na wolnym miejscu z wesołymi minami. Brunet obok mnie, blondyn obok bruneta.
Zapadła nieco krępująca cisza.
Czułam się dość niezręcznie. Byłam dosłownie otoczona, a przybysze ilustrowali mnie dziwnymi spojrzeniami, tylko co ja miałam zrobić? Miałam odmówić im siedzenia tutaj? Nie czułam się jakoś specjalnie niebezpiecznie, bo...
- Ej a co lubisz robić? - zapytał brunet, który szukał jakiegokolwiek kontaktu ze mną.
Obdarzyłam go zdezorientowanym spojrzeniem, a jego towarzysz parsknął śmiechem. Brunet zmarszczył brwi i jakby zaczął zastanawiać się nad swoimi słowami.
-No, a nie wiem... Lubisz może Metallicę? - zadał kolejne błyskotliwe pytanie.
Teraz nie wytrzymałam. Wybuchłam gromkim śmiechem. Złapałam się za brzuch, kołysząc się w przód i w tył. Nawet łza zakręciła mi się w oku.
Obawiałam się reakcji chłopaków, ale już po chwili oni również dosłownie zwijali się ze śmiechu.
- To może się bliżej poznamy? - zaproponował blondyn, próbując opanować śmiech.
Wyminął swojego kumpla. Przepchał się i teraz to on siedział obok mnie
- James. - wyciągnął dłoń.
Uśmiechnęłam się.
- Lars. - brunet przepchnął się przez Jamesa i również wystawił dłoń.
Ach, jakbym nie wiedziała kim są.
Zamiast jednak robić dziwne miny uśmiechnęłam się lekko, wyszeptałam nieśmiało swoje imię i uścisnęłam dłonie chłopaków.
- Ruth? Ładnie... - stwierdził James i uniósł oczy ku górze, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na mnie.
Spuściłam wzrok, a James uśmiechnął się.
- Fajna piosenka... - zaczął znów dziwną rozmowę.
Ja siedziałam jak na szpilkach. Czemu ciągle nie ma Nadien?
- Zatańczysz? - zapytał James.
Lars spojrzał na niego zdezorientowany, ja zamrugałam parę razy wyrwana z zamyślenia i pokręciłam głową przecząco. Lars parsknął śmiechem.
- No proszę... - wyjąkał James, robiąc błagalną minę.
Nie dawał za wygraną.
Westchnęłam i ostatecznie niechętnie zgodziłam się, po krótkim rozmyślaniu. James uśmiechnął się triumfalnie, a Lars wywrócił oczami.
Blondyn wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją drżącą ręką i na moje nieszczęście, przypominając sobie jakie buty mam na sobie chwiejnym krokiem ruszyłam za Jamesem, przeciskając się pomiędzy stolikami. Chłopak, nie zdając sobie oczywiście sprawy z moich cierpień, wyciągnął mnie na parkiet i zaczął kołysać w rytm muzyki.
Czułam się niezręcznie. Ledwo trzymałam się na nogach i choć James kierował mną w tańcu bardzo umiejętnie wszystkie ruchy wykonywałam jak paralityk. Ta sytuacja była po prostu idiotyczna. Nagle zatrzymałam się, wcale nie chciałam przestać, ale wolałam oszczędzić sobie i jemu tych cierpień. James pociągnął mnie za rękę i uśmiechnął się do mnie.
- Nie będę cię już męczył...
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Mam tylko jedną misję... - wyszeptał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana z lekkim przerażeniem.
Za chwilę znalazł się przy nas Lars. Kiedy zobaczył moją minę wybuchnął śmiechem.
- Oho! Widzę, że poznałaś taneczne umiejętności Hetfielda! - klepnął Jamesa w plecy.
James zmroził go spojrzeniem, ale sam parsknął śmiechem.
- Lars, przecież jest misja... - powiedział poważnie i spojrzał w moją stronę.
Lars przytaknął.
- Tak mała... - powiedział przeciągając samogłoski. - Musimy gdzieś cię zaprowadzić, dostaliśmy takie zlecenie.
No tak, a ja głupia myślałam, że po prostu się do mnie dosiedli tak bez powodu.
Nie czekając na moją odpowiedź James chwycił mnie za rękę.
- Take my hand... - zanucił.
- We're off to never - never land*** - również zanuciłam, nie mogąc się powstrzymać. Miałam jednak nadzieję, że chłopaki nie usłyszą.
Oni jednak odwrócili się w moją stronę z szerokimi uśmiechami.
- Przyjaźń wyczuwam... - powiedział Lars i puścił mi oko.
Spuściłam wzrok i spiekłam raka.
James ruszył żwawym krokiem na przód i pociągnął mnie za sobą. Zaczynałam mieć już dość. Włóczyłam się za nimi pełna obaw. Co mnie jeszcze dzisiaj spotka?
James przemierzył klub pospiesznie, a ja starałam się panować na swoimi ruchami. Odetchnęłam z ulgą kiedy w końcu się zatrzymał. Rozejrzałam się w około. Staliśmy przed dużymi drzwiami.
James spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Bardzo proszę... - wskazał rękami na drzwi.
Westchnęłam. Prowadzona wzrokiem Jamesa pchnęłam podwójne wahadłowe drzwi i weszłam do...
- Niespodzianka!
Zakręciło mi się w głowie. Z resztą zaraz coś mi na nią spadło. Wzniosłam oczy ku górze i odetchnęłam z ulgą, upewniłam się, że to nie trzecie bokserki Axla, tylko konfetti.
No tak... I teraz już wiedziałam co to za data.
Z wypiekami na policzkach, świecącymi oczami i uśmiechem przyklejonym do twarzy rozejrzałam się po pomieszczeniu.
To było niesamowite!
Byli tu wszyscy, znajomi i nieznajomi. Przyjaciele z L.A., niesamowici muzycy i...
Zapach fiołków skutecznie mnie otumanił, docierając bardzo wyraźnie do moich nozdrzy. Nadien rzuciła mi się na szyję i ucałowała moje policzki.
- Teraz już wiesz, o co chodzi?
Uśmiechnęłam się.
- To był najdziwniejszy dzień w moim życiu, ale chyba jest taki co roku...
- Przez dwadzieścia lat staruszko. - powiedział Axl.
Podszedł do Nadien i oplótł jej ręce wokół bioder.
Wywróciłam oczami.
- Dasz się przytulić? - zapytał po chwili.
Spojrzałam na niego zdezorientowana i wzruszyłam ramionami.
Podszedł do mnie z łobuzerską miną. Nadien, która przyglądała się temu z boku parsknęła śmiechem. Rudy przycisnął mnie do siebie niedbale jedną ręką, w drugiej trzymał drinka.
- Żyj sto lat, jak najwięcej kochaj się ze swoim McKagankiem i gromadź w sobie tą wredotę i nienawiść do najzajebistrzego człowieka na ziemi! - powiedział w prost do mojego ucha.
Parsknęłam śmiechem.
- Dziękuję rudzielcu, a i mam do ciebie jedną prośbę. - kontynuowałam jego grę, szepcząc mu do ucha.
- No? - uwolnił mnie z uścisku.
- Nie trzymaj swoich bokserek na wolności, są naprawdę niebezpieczne!
Nadien wybuchnęła gromkim śmiechem. Axl uśmiechnął się i poruszył brwiami charakterystycznie.
- Obrzydliwość. - stwierdziłam.
- Teraz ja! - jęknął błagalnie Steven, przepychając się w moją stronę.
Kiedy już udało mu się stanąć z nim twarzą w twarz rzucił mi się na szyję.
Byłam prze szczęśliwa i wzruszona.
Ludzie, których na dobrą sprawę nie znałam ściskali mnie, wypowiadając tyle wspaniałych życzeń.
Slash życzył mi wagonów wypełnionych po brzegi butelkami whisky, nie omieszkał przy tym dodać, żebym odstąpiła mu część. Izzy stwierdził, że po moich oczach widać, że nic nie potrzebuję, więc życzył mi po prostu żebym zawsze była tak szczęśliwa jak teraz. Poza tym poznałam resztę Metalliki. Lars ku niezadowoleniu Jamesa życzył mi, żebym natrafiała na lepszych partnerów do tańca. Otrzymał za to nowy przydomek, ale uznał, że było warto. James upierał się, żebym nie słuchała tego 'Krasnoludka'.
Tak. zdecydowanie takich urodzin to ja nie miałam!
Kiedy już kierowałam się, aby usiąść i odetchnąć znalazł się przy mnie Joe Perry. Tak, ten Joe Perry! Przepraszając mnie uprzednio za, jak to on określił 'dość niemoralną i niewytłumaczalną propozycję' zapytał, czy nie chciałabym zostać jego groupie.
Parsknęłam śmiechem i przekonałam Joe, że odmawiam mu z naprawdę ogromnym bólem serca.
Rzeczą o której teraz marzyłam było zdjęcie butów. Gwałtownym gestem potrząsnęłam najpierw jedną potem drugą nogą, pozwalając aby te wytwory szatana zostawiły w końcu moje stopy w spokoju i posłałam Nadien przepraszające spojrzenie.
Potem zwyczajnie rzuciłam się w wir zabawy, ciesząc się najwspanialszym przyjęciem urodzinowym w całym moim życiu. Wpasowałam się w fantastyczny rytm śpiewając na całe gardło ze Stevenem, tańcząc po raz kolejny z Jamesem (bez butów szło naprawdę lepiej) i wykonując taniec brzucha na stole z Axlem, co cieszyło się największym aplauzem ze strony pozostałych gości.
Rudy był niestety lepszy ode mnie, utrzymując, że ma w tym wprawę. Mina Nadien była po prostu nie do opisania.
Pijąc już chyba tysięcznego drinka uświadomiłam sobie w pewnym momencie, że chyba potrzebuje ochłonąć.
Odszukałam wzrokiem swoje buty. Jeden leżał pod ścianą. Podreptałam po niego, posyłając pytające spojrzenie, Nadien przechodzącej obok mnie. Zamyśliła się chwilę, po czym nakazała mi gestem żebym zaczekała. Oparłam się o ścianę i uśmiechnęłam się do siedzącego przy stoliku nieopodal, poruszającego charakterystycznie brwiami Joe Perry'ego.
Po chwili Nadien wróciła z moim butem, postawiła go przede mną i poszła w kierunku baru.
Założyłam go na stopę. Lekko się wzdrygnęłam, ale uznałam, że zastanawianie się czemu jest mokry będzie bezsensowne, więc po prostu skierowałam się w stronę tarasu.
Pchnęłam drzwi i odetchnęłam głęboko.
To wszystko było naprawdę cudowne... Doceniam cały trud przyjaciół, ale dla tak aspołecznej osoby jak ja, to już za dużo. Wyjątkowo trudny dzień...
Oparłam ręce o blaszaną barierkę balkonu i wzniosłam oczy ku niebu.
Czego sobie życzę?
Przyjaciół mam, miłość mam, szczęście? Pojęcie względne. Potrzebuję tylko... spokoju.
O tak... Dużo spokoju!
Spuściłam wzrok na swoje ręce.
I ciebie...
Teraz, tutaj...
Gdzie ty w ogóle jesteś?
Zmartwiłam się i byłam na siebie zła. Naprawdę wcześnie zauważyłam, że coś jest nie tak... Idiotka. Co, jeśli nasza kłótnia była zbyt poważna?
Westchnęłam.
Trwałam tak przez chwilę, ale nagle poczułam dłonie na swoich biodrach i ciepły oddech na szyi. Przestraszona odwróciłam się gwałtownym ruchem, prawie łamiąc nos swojemu napastnikowi i... Odetchnęłam z ulgą.
Rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
- Przepraszam - wyszeptałam i podniosłam na niego wzrok.
Uśmiechnął się delikatnie. Przyłożył dłoń do swojego nosa i zaczął go delikatnie rozmasowywać.
- No, no... Dostało mi się od ciebie drugi raz w życiu.
Wywróciłam oczami.
- Kochanie, ja też przepraszam... - westchnął. - Wyglądasz cudownie... - szepnął i uśmiechnął się łobuzersko, po czym pocałował mnie delikatnie.
On tez wyglądał cudownie, moje ulubione skórzane spodnie opinały mu nogi, a biała marynarka zarzucona na ramiona była prawie że moją ulubioną częścią jego garderoby.
- Wszystkiego najlepszego. - powiedział wprost w moje usta.
Uniósł mój podbródek i ponownie złączył nas w pocałunku, tylko o wiele bardziej namiętnym.
Angażowałam się w niego w pełni, z utęsknieniem, aby przypomnieć sobie smak jego cudownych ust.
- Mam coś dla ciebie moja staruszko. - poruszył brwiami charakterystycznie.
Uderzyłam go piąstką w ramię.
Uśmiechnął się łobuzersko, sięgnął do kieszeni po czarną, jedwabną wstążkę i przystawił mi ją do oczu.
- Duff to niebezpieczne... - stwierdziłam, gdy czarny materiał pozbawił mnie wglądu na świat. - Nie mam prawa jazdy na te buty...
Duff parsknął śmiechem.
Położył ręce na moich ramionach i zaczął delikatnie pchać mnie do przodu. Szłam posłusznie, bardzo wolnym krokiem. Kilka razy się prawie wywaliłam, ale Duff mnie podtrzymał. Jakimś cudem miał wszystko pod kontrolą. Kiedy uznał, że jesteśmy na miejscu delikatnym gestem zdjął wstążkę z moich oczu, natomiast ręce zostawił na moich ramionach.
Zamrugałam parę razy, aby przyzwyczaić oczy do otoczenia.
Moim oczom ukazała się dróżka usłana z płatków róż, prowadząca do jacuzzi, oświetlanego tylko blaskiem porozstawianych wokoło świec.
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
Nie wiem, jakim cudem on mnie przyprowadził, ale to chyba było to, czego potrzebowałam. Odprężenia i jego. Nie dmuchałam żadnych świeczek, a już spełniają się moje marzenia.
Duff zaczął całować mnie po szyi. Odwróciłam się przodem do niego i objęłam go za szyję. Zaczął schodzić z pocałunkami coraz niżej, rozpinając powoli suwak od mojej sukienki. Naparł na mnie swoim ciałem i zaczął mnie lekko pchać w stronę jacuzzi.
Usiadłam na brzegu i zrzuciłam buty ze stóp. On zdjął swoją marynarkę i szybkim ruchem strącił moją sukienkę. Wrócił do moich ust, złączyliśmy nasze języki w gorącym tańcu. Duff pchał się w moją stronę. Utęsknionymi rękami badał moje ciało. Potem zaczął obdarowywać namiętnymi pocałunkami moją szyję. Byliśmy tak spragnieni siebie. Schodził z pocałunkami coraz niżej, teraz całował moje obojczyki i ramiona.
Chwyciłam jego rozporek, odpięłam go pospiesznie i próbowałam niezdarnie zdjąć z niego spodnie. Moje ręce zbyt się trzęsły. Szybko je z siebie zrzucił i usiadł obok mnie.Przysunęłam się bliżej i położyłam mu swoje nogi na kolanach.
Zaczął całować mój dekolt. Jego włosy delikatnie łaskotały moje ciało. Strącił dłonią ramiączko mojego stanika i pocałował mnie delikatnie w ramię, po czym spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię... - wyszeptał.
Uśmiechnęłam się.
Chłodną dłonią przejechał po moich plecach i jednym ruchem odpiął zapięcie stanika.
- Duff, ja...
Oderwał się od ilustrowania mojego ciała i spojrzał na mnie.
- Nie mam żadnego kostiumu, ani nic...
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Obawiam się, że nie będzie ci potrzebny... - wymruczał wprost do mojego ucha.
Uniosłam brew.
- Ach tak? - podniosłam rękę i jednym niespodziewanym dla niego ruchem popchnęłam go do jacuzzi.
Runął wprost do wody, ochlapując mnie obficie przy okazji.
Drgnęłam, czując na swoim ciele chłodnawe kropelki wody.
Odwróciłam się i oparłam nogi o brzeg jacuzzi. Niegrzeczny uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Duff ze zmarszczonymi brwiami wyłonił się z wody.
- Ach tak? - przedrzeźnił mnie.
Chodź starałam się być czujna, bo czułam, że po chwili nastąpi zemsta, nie zauważyłam, jak chwycił mnie za nogę i pociągnął do siebie.
Pełna paniki chwyciłam się jego ramienia i podniosłam się, wbijając mu paznokcie w skórę. Wziął mnie w ramiona i przygwoździł do ścianki basenu. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Nie pogłam powstrzymać śmiechu widząc jego mokre włosy zabawnie okalające twarz.
- Ach tak? - powtórzył jeszcze raz.
Wywróciłam oczami. Chciałam go od siebie odepchnąć, ale przycisnął mnie mocniej do ścianki i zaczął namiętnie całować. Jego ręce zaczęły pieścić moje piersi.
Odchyliłam głowę lekko w tył i westchnęłam głęboko.
- Duff?
- Yhm... - mruknął nie przestając całować mojej szyi.
- Gdzie ty byłeś cały ten czas?
Oderwał się ode mnie, uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
- Szykowałem dla ciebie takie rożne niespodzianki. - poruszył brwiami charakterystycznie.
Uniosłam brew.
- Takie niespodzianki? - zapytałam rysując wzory palcem na jego ramieniu. - Takie jak zawsze?
Duff westchnął głęboko.
- Coś nie pasuje?
Pokręciłam głową przecząco.
- Co powiesz na taki mały urlop wypadzik do Egiptu? - wymruczał.
Zaparło mi dech w piersiach, zamrugałam parę razy i spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Mówisz poważnie? - wyjąkałam.
Skinął głową.
- Mały wypadzik... - mruknęłam i uśmiechnęłam się.
Wywrócił oczami.
- Ale najpierw... - przygryzł wargę. - Trzeba się pozbyć dolnych części naszej garderoby...
Jego ręce schodziły coraz niżej.
Pocałował mnie gorąco.

***
* INXS - By My Side 
** Fragment biografii Jima Morrisona - 'Nikt nie wyjdzie stąd żywy'
*** Metallica - Enter Sadman

Kochani,
Mój prezent dla was z okazji szesnastej rocznicy mojego egzystowania na tej planecie (hurra!)
No dobra, teraz poważnie.
Nie jestem zadowolona z tego, co tu napisałam, uważam, że nie wykorzystałam swoich możliwości i no... miało to wyglądać zupełnie inaczej ;_;
Ale po prostu nie przewidziałam kryzysowej sytuacji w moim życiu - cały tydzień siedziałam w domu z anginą i opuściła mnie wena.
No, ale dziś jestem w stanie dziwnej euforii, takiego nastroju to ja dawno nie miałam c:

A teraz przejdźmy do kilku ważnych spraw o których należałoby wam powiedzieć:

Po pierwsze, obawiam się, że to ostania rzecz jaką wstawiam w okresie - marzec kwiecień, ponieważ jestem jeszcze dzieckiem, które nie skończyło jeszcze gimnazjum i aż za bardzo przejmuję się tym, co mnie teraz czeka, bo aż za bardzo mi na tym zależy, bo mam dość ambitne plany na przyszłość, wypadało by zacząć NA SERIO przygotowywać się do egzaminów i ostatnia rzecz o jakiej teraz myślę to pisanie, wybaczcie :c

Po drugie, to oczywiście nie znaczy, że skoro zaczęłam czytać wasze opowiadania to temu zaprzestanę, bo oderwanie się od rzeczywistości to będzie teraz mój jedyny ratunek c:

Po trzecie, poddałam się, zawieszam Wasting Love, jeżeli ktoś jeszcze o nim pamięta. Ja chyba muszę do tego dojrzeć. Drugi rozdział nie należał do udanych, być może dlatego, że skończył się mój 'londyński sen'. Chyba powinnam się w pełni skupić na Dyed Flowers.

Tyle ode mnie 'widzimy się' chyba za miesiąc :)
Trzymajcie za mnie kciuki pls ;__;

Ps: Przeraża mnie, jak dużo seksu pojawiło się w ostatnim czasie na tym blogu, ale to wszystko wina Ohime (której to wstrętnej babie należą się ogromne podziękowania, bo mimo wszystko, bez ciebie bym tego nie skończyła c:), ona mnie do tego zmusza! Dobra, ale teraz przyrzekam, że ograniczę te fetysze.

Miłego czytania, pozdrawiam was serdecznie :)


niedziela, 9 marca 2014

Rozdział XX


She loved him yesterday Yesterday´s over
I said ok
And that´s allright
Time moves on
That´s the way
We live and hope to see the next day
And that´s allright
Sometimes these things they are so easy
Sometimes these things they are so cold
Sometimes these things just seem to
Rip you right in two
Oh no man don´t let´em get you *


Ludzie mówią, że kiedy coś się kończy nie należy tracić nadziei, bo zacznie się coś nowego, ale ja nie należę do tych, co słuchają ludzi.
Nigdy właściwie nie należałem...
Wydawało mi się, że mogę wszystko.
Zawsze sam, niezależny od nikogo, trochę udawany buntownik z wyboru.
Kiedyś myślałem, że wszystko zależy ode mnie, bo jestem przecież panem swojego losu, ale nie można wykluczyć tego, że życiem rządzą przypadki.
Beznadziejne, niespodziewane, cholerne przypadki!
Odkleiłem twarz od poduszki i podniosłem ciężką głowę, zastygłą od kilkunastu godzin na poduszce.
Spojrzałem na zegar na szafce nocnej i równocześnie zacząłem rozmasowywać dłonią obolały od nieruchomego leżenia kark.
Była za dwadzieścia ósma wieczorem.
Rozejrzałam się niemrawo po pokoju.
Wszędzie panowała kojąca ciemność. Kojąca dla obolałego ciała, bo nie dla umysłu, który został niedawno pozbawiony sensu istnienia.
Przejechałem ręką po twarzy, jakbym chciał zetrzeć z niej resztki mojej słabości.
Nauczyłem się płakać...
Co było najgorsze, co mogło mnie spotkać.
Chociaż... chyba właściwie to już dawno umiałem, tylko nie potrafiłem się do tego przyznać przed samym sobą.
Czuję się beznadziejnie.
Zgrywam w życiu jakiegoś oschłego twardziela, a w rzeczywistości wyję jak bóbr, bo uświadamiam sobie, że tak naprawdę stoję w miejscu.
Czy szczęście jest tylko złudzeniem?
Niemrawą osłoną umysłu?
Iluzją?
Po chwili szczęścia spada na mnie tona nieszczęść, przytłaczając mnie jeszcze bardziej.
Kiedyś się nie podniosę...
Gwarantuję wam kurwa wszystkim, że nie wstanę sam i nie będzie już siły. W końcu się wyczerpię i nie stanę twarzą w twarz z dalszym życiem.
Wypalam się i naprawdę niewiele brakuje a zgasnę...
Opadłem z powrotem na poduszkę i zacząłem przypominać sobie cudowne obrazy ciała kobiety, która była dla mnie całym światem.
Oczami wyobraźni utonąłem w jej oczach i...
Chyba wtedy urwał mi się film.

Delikatne chłodne ręce jak z jedwabiu ściskały mnie mocno, dostarczając mi niespokojnego uczucia rozkoszy. Drżałem pod znajomym dotykiem.
To sen, ale jakże rozkoszny u cudowny.
Rytmiczny, cichy szloch docierał do mojego ucha.
'Ktoś' zostawiał na moim karku ciepły oddech.
To było takie... realne.
Czy to możliwe, żeby sen był aż tak świadomy?
Lekko uchyliłem oczy i bezszelestnie odwróciłem głowę.
Ona tu jest!
Moje serce przyspieszyło.
To przecież niemożliwe, żeby tu była!
Moja cudowna ukochana...
Przywarła do mnie swoim ciałem, przekazując mi swój ból. Oboje cierpieliśmy, ale przecież prawda cierpienia jest prawdą miłości...
Kocham cię Ruth!
Jesteś kobietą mojego życia!
Odwróciłem się do niej i spojrzałem w jej przymknięte oczy.
Otworzyła je pospiesznie i spojrzała na mnie. Oczy miała tak przekrwione od płaczu.
Przysunąłem się bliżej.
Uniosłem dłoń i pogładziłem nią mokry od łez policzek.
Ruth uniosła swoją rękę i położyła delikatną dłoń na mojej.
Pochyliłem się nad nią.
-Kocham cię... - szepnąłem.
Po policzku Ruth spłynęła samotna łza, której nie udało mi się złapać.
Znów przymknęła oczy, przysunęła się jeszcze bliżej, objęła mnie mocno i wtuliła twarz w moją klatkę piersiową.
Wplotłem palce w jej gęste, czarne włosy i zacząłem szeptać jej do ucha słowa uspokojenia.
-Duff... - wyszeptała nagle łamiącym się głosem.
Wyswobodziła się z mojego uścisku, przetarła oczy piąstkami i spojrzała w moje.
Jej spojrzenie wyrażało wszystko, cały ból i żal.
Oczy błyszczały niespokojnie i wydawały się świecić w mroku.
Zatopiłem się w pięknym spojrzeniu, jakiego mi tak bardzo brakowało.
Ta zieleń zahipnotyzowała mnie pierwszego dnia, gdy dostrzegłem ją w hotelowym hallu i od tej pory hipnotyzuje mnie zawsze, gdy tylko się w niej zagłębie.
-Ty mnie wcześniej znałeś, prawda? - zapytała, spuszczając wzrok i chwytając w dłonie rąbek kołdry.
Popatrzyłem na nią lekko zdezorientowany.
Zaskoczyła mnie, nie wiedziałem co mam powiedzieć.
Ruth westchnęła.
Wyciągnęła rękę i przejechała delikatną dłonią po moim policzku.
Przysunęła się bardzo blisko, pozwalając naszym ciałom na swobodne ocieranie się.
Drgnąłem lekko.
Jej bliskość działała na mnie niesamowicie.
-Nie musisz już tego ukrywać, ja już wszystko wiem... - wyszeptała - Meredith mi powiedziała.
Spojrzałem na nią z lekkim przerażeniem.
Co Meredith jej powiedziała?
Przejechała dłonią po moim policzku jeszcze raz, potem kciukiem dotknęła moich ust, na końcu chwyciła twarz oburącz i zaczęła wpatrywać się we mnie z wyczekiwaniem.
Stałem się niespokojny.
Co jeśli nie przekażę jej prawdy w odpowiedni sposób i znów wyjdzie z tego głupie nieporozumienie. 
No i właściwie nie wiedziałem od czego zacząć.
Odchrząknąłem.
-Nie, no... Nie można tego tak nazwać.
Ruth cofnęła ręce.
Może powinienem ugryźć się w język, zanim naprawdę powiem coś za dużo...
Tylko, że ja chyba nie mam nic takiego do ukrycia.
Och, sam już właściwie nie wiem...
Ruth przyjrzała mi się badawczo.
Zapadła krepująca chwila ciszy.
-Boisz się do mnie odzywać? - zapytała po chwili, przekręcając się na plecy i utkwiła swój wzrok w panującej w pokoju ciemności.
Nie chciałem, żeby tak myślała, tylko po prostu nie wiedziałem, co mam powiedzieć, żeby nie wyszło tak, jak wyjść nie powinno...
-Ne wiem, co mam ci powiedzieć... - szepnąłem, również przekręcając się na plecy.
Ruth westchnęła.
-Zepsułam to wszystko... Wszystko zepsułam Duff... - powiedziała łamiącym się głosem, po czym ukryła twarz w dłoniach.
Teraz nie wahałem się ani chwili.
Nie mogłem pozwolić, aby płakała. 
Nie chcę, aby jeszcze kiedykolwiek płakała. 
Nie ze mną i nie przy mnie!
Przysunąłem się do niej natychmiast, odszukałem dłonią jej twarzy i pogładziłem ją lekko po policzku.
Ona opuściła ręce, ukrywające twarz i skrzyżowała palce z moimi.
Głowę przysunąłem obok jej głowy, pocałowałem ją delikatnie w ramię i schowałem twarz w jej cudownych włosach.
Napawałem się jej zapachem i cieszyłem uczuciem bliskości, kiedy leżeliśmy tak w milczeniu.
-Bardzo cię kocham... - szepnęła Ruth, po czym odwróciła się w moją stronę.
Drżącą ręką pogładziła mnie po policzku.
Nie mogąc się powstrzymać, ulegając chwili natychmiast przystanąłem swoją twarz bardzo blisko jej twarzy i naparłem na jej usta, łącząc nas w namiętnym pocałunku.
Ruth oddawała go zachłannie.
Był przepełniony tęsknotą, ale i wielką radością z powodu odzyskania siebie. Przerwaliśmy go, gdy zabrakło nam już tchu.
-Duff - chwyciła moją twarz w dłonie - to wszystko to prawda?
Westchnąłem.
Objąłem ją ramieniem, a ona położyła mi głowę na piersi.
-Opowiedzieć ci moją wersję wydarzeń?
Uniosłem dłoń i zacząłem głaskać ją po włosach.
Przytaknęła.
Odchrząknąłem i powoli zacząłem uporządkowywać myśli i ubierać je w słowa.
-Pomijając może wersję wydarzeń przedstawionych przez twoją mamę, chciałbym dodać, że miałem tylko cztery lata - uśmiechnąłem się lekko - i nie sądzę, żebym cokolwiek pamiętał, ale chciałbym powiedzieć, że Mandy McKagan wcale nie zależało, aby się zemścić, a już na pewno nie w taki sposób.
Ruth spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
-Ach, wiedziałam, że to absurd.
Wtuliła się we mnie bardziej, a ja objąłem ją mocniej i przyciągnąłem jeszcze bliżej siebie.
-Moja mama - kontynuowałem - utwierdzona w przekonaniu, że mój ojciec nie był odpowiednim mężczyzną do ułożenia sobie życia... Szkoda, że nie pomyślała o tym wcześniej... - ostatnie zdanie miałem powiedzieć obojętnie, ale wyszedł mi jakiś łamiący się szept.
Ruth spojrzała na mnie współczująco.
Starałem się trzymać twardo, bo przecież...
Ja nie płaczę!
Ale było mi coraz ciężej.
Czując te spojrzenie Ruth czułem się ochroniony przed wszelkim złem tego świata, a nie powinno tak kurwa być!
Ja powinienem ją chronić, nie odwrotnie!
Cholera, co za facet ze mnie!
Spojrzenie Ruth wyrażało teraz troskę.
Nie mogłem się powstrzymać.
-Przez tyle lat nie mogłem sobie z tym poradzić - powiedziałem łamiącym się głosem i natychmiast, gwałtownym ruchem odwróciłem się plecami do Ruth, aby nie pokazywać jej swoich słabości.
Byłem jebanym mięczakiem!
Żadna dziewczyna nie chciałaby mieć takiego faceta!
Kurwa mać!
Przycisnąłem twarz do poduszki, aby się uspokoić, ale te jebane łzy same cisnęły mi się do pierdolonych oczu!
Nagle poczułem na swoim ramieniu delikatne dłonie.
To było kojące, ale sprawiło, że poczułem się dużo gorzej.
-Ruth, proszę zostaw mnie samego... - wyszeptałem.
Ruth westchnęła.
Poczułem jej oddech na mojej szyi, a dotyk ust przy swoim uchu.
-Nie mogę - szepnęła, muskając moje ucho ciepłymi wargami - nie mam nikogo więcej, tylko ciebie...
Zrobiło mi się przykro.
Przecież nie chciałem, żeby poszła. Chcę, żeby była przy mnie na zawsze, ale...
Nie mogłem się jej pokazać w takim stanie.
Poczułem jej dłonie na swoim torsie, przylgnęła do mnie od tyłu całym ciałem.
Drgnęła niespokojnie, powodując szybsze bicie mojego serca.
-Duff, odwróć się proszę...
Milczałem przez chwilę, próbując uspokoić oddech, a potem przełamałem się i zaciskając oczy przekręciłem się na plecy.
Natychmiast poczułem ciepły dotyk na torsie i delikatny nacisk na ustach.
Ruth całowała mnie drżąc, a ja oddawałem delikatnie pocałunki, zaciskając powieki.
Badałem jej usta, łączyliśmy nasze języki w namiętnym tańcu.
Nigdy jeszcze nikt nie całował mnie jak ona. Jej pocałunki były niezwykłe, cudowne... Zawsze takie same, ale mimo wszystko każdy inny od następnego.
Wplotła palce w moje włosy, a potem zaczęła schodzić z gorącymi pocałunkami coraz niżej.
Całowała moją szyję, potem przeniosła pocałunki na mój nagi tors, badając ustami każde wgłębienie i każdą wypustkę.
Nie otwierałem oczu.
Oddawałem się błogiej rozkoszy, czując się naprawdę beznadziejnie.
Cóż, po prostu byłem beznadziejny.
Nagle Ruth przerwała pocałunki.
Nadal nie otwierałem oczu, przepełniony wstydem.
Nie powinienem być taki, jaki jestem...
-Duffy - szepnęła Ruth wprost do mojego ucha, zmysłowym głosem - proszę cię, otwórz oczy.
W tym momencie postanowiłem przestać zachowywać się jak nadęty szczeniak i posłuchałem mojej dziewczyny.
Otworzyłem zachodzące jeszcze wodą oczy i spojrzałem w dzikie, ale troskliwe oczy mojej dziewczyny.
Leżała nade mną, przylgnęła całkowicie do mojego ciała. Podbródek oparła we wgłębieniu na moim mostku i ułożyła głowę tak, że miała idealny wygląd na moją twarz.
-Wstydzę się - odparłem cicho i wzniosłem oczy ku górze - wstydzę się swojej bezradności...
Ruth nie odpowiedziała nic.
Zaczęła kreślić palcem jakieś wzory na mojej klatce piersiowej przed sobą.
Westchnąłem.
-Jestem tak cholernie głupi, prawda? I takim cholernym mięczakiem!
Ruth dalej nie odpowiadała.
-Kto chciałby być z takim facetem, jak ja...
Zapadła chwila ciszy.
Patrzyłem w ciemność.
Tak kurwa rozpłacz się McKagan, dajesz!
Nagle ciszę przerwał gromki śmiech Ruth.
Zupełnie jakby czytała w moich myślach.
Podparła się na łokciach, a jej twarz znalazła się dosłownie kilka milimetrów nad moją.
-Powtórzysz pytanie? - powiedziała rozbawiona.
Przez chwilę pomyślałem 'jakie pytanie'?
Ale potem sam sobie odpowiedziałem...
-Kto by chciał być z takim facetem jak ja? - powiedziałem trochę dziwnie zostawiając duży odstęp pomiędzy każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem.
Ruth spojrzała mi w oczy.
-Co jeśli ja bym chciała? - wyszeptała i przygryzła wargę.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
-Bez względu na wszystko? - zapytałem.
-Bez względu na wszystko - odpowiedziała i uśmiechnęła się tak...
Uwodzicielsko?
I tak...
Seksownie?
-Nawet jeśli jestem pieprzonym mięczakiem, płaczę sobie czasami, pierdolę od rzeczy i...
Ruth wywróciła oczami.
Podniosła się i usiadła na mnie. Dłonie położyła na moim podbrzuszu i zaczęła stukać delikatnie szczupłymi palcami.
Zamilkłem na chwilę, postanawiając obserwować bacznie jej poczynania.
Nadal na mnie siedziała, tylko jej mina stawała się coraz bardziej uwodzicielska. Zielone oczy błyszczały dziko.
Jednym szybkim gestem rozpuściła swoje włosy, dotychczas związane w luźnego kucyka.
Potrząsnęła głową, a one opadły delikatnie na jej ramiona, falując się na końcach.
Tymi niby przypadkowymi gestami pobudzała moje zmysły.
Całkiem nieźle jej to wychodziło.
Przygryzła wargę i pochyliła się nade mną.
-Ruth, ja... - szepnąłem.
Wzniosła oczy ku górze i natychmiast wróciła do swojej poprzedniej pozycji.
Skrzyżowała ręce na piersiach.
Zmieszałem się.
Znów coś nie tak...
-Ruth ja, no tylko...
Chwyciła swoją bluzkę, uniosła brew i strąciła ją z siebie szybko.
Wybałuszyłem oczy.
Jej idealne ciało, porcelanowego koloru i jędrne piersi w czarnym koronkowym staniku. Była ideałem. Co ona robi z kimś takim jak ja?
-Ruth... - próbowałem jej coś powiedzieć, ale ona z tym niegrzecznym uśmiechem i pożądaniem w oczach powoli przywierała swoje prawie nagie ciało do mojego.
-Ruth, no bo ja...
-Och, zamknij się w końcu Duff... proszę - powiedziała mi w twarz, stykając się swoimi ustami z moimi.
Wywróciłem oczami.
-No dobra... To co zamierzasz?
Ruth uśmiechnęła się łobuzersko.
Uniosłem brew.
-Chcę się kochać...
-Co? - zapytałem zamroczony.
Ruth uderzyła mnie otwartą dłonią w czoło, po czym oparła swoje czoło o moje.
Czułem na twarzy jej ciepły oddech.
-Chcę. Się. Kochać. Chcę się kochać. Ko - chać.  KOCHAĆ!
Na moją twarz powoli wkradał się łobuzerski uśmiech.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
_________________________________________________________________________

I say baby you've been lookin' real goodYou know that I remember when we met
It's funny how I never felt so good
It's a feeling that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever
There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever
I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you
I think about you - You know that I do
I think about you - All with love - only you
I think about you - Ooh, it's true
I think about you - Ooh, yes I do
Somethin' changed in this heart of mine
And you know that I'm so glad that ya showed me
Honey now you'e my best friend
I wanna stay together till the very end
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared
is lovin' that'll last forever
I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you *

Odwróciłem się zaskoczony słysząc klaskanie.
Stała tam.
Uśmiechała się przesłodko, tak jak tylko ona potrafiła.
Wtedy w jej policzku pojawiał się jeden uroczy dołeczek.
Kurwa!
Ktoś by usłyszał moje myśli to by uwierzył że to Axl Rose?
Pierdolę to.
Przy Nadien nie muszę niczego udawać, mało tego, ja nawet nie chcę niczego udawać!
Przyglądałem jej się z uśmiechem.
Kręciła głową, a w jej oczach dostrzegłem jakieś lekkie wzruszenie.
Jest taka piękna.
Oświetlały ją promienie zachodzącego słońca.
Jej słomiane włosy błyszczały delikatnie, opadały swobodnie na szczupłe ramiona. Miała na sobie moją koszulkę z Thin Lizzy, co wywołało jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy. Długie do nieba nogi odziane tylko w krótkie poszarpane szorty, nie pozwalały mi skupić myśli. Stała nonszalancko oparta o futrynę drzwi.
Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie z utkwionym w nich ognikiem radości.
Nie potrafię opisać jednym słowem uczucia jakim darzę tę dziewczynę.
Jestem chory, to jakiś obłęd, to jakieś... ugh!
Próbuję doprowadzić się do porządku, ale nikomu nigdy się to nie udało, także nie mam tego za złe samemu sobie.
Czuję się jak jakiś nastolatek, wypełniony szczeniackim uczuciem. Zakochany do jebanego szaleństwa!
Chciałbym kiedyś to szaleństwo zmienić w dojrzałą miłość...
Niby mam na to jeszcze czas, ale kurwa... Ja po prostu nie lubię czekać!
Ale miałem wrażenie, że Nadien chciała żebyśmy dojrzeli do tego uczucia.
Powoli Axl, tylko powoli i spokojnie Axl...
Kurwa!
Te dołeczki, te oczy, ten uśmiech, te nogi, te ciało!
Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurwa!
Westchnąłem.
Odłożyłem gitarę i uprzednio ubierając twarz w łobuzerski uśmiech ruszyłem w stronę Nadien.
Objąłem ją szczelnie ramionami.
Wtuliła się we mnie, a głowę odparła o moją klatkę piersiową.
Swoją ułożyłem we wgłębieniu pomiędzy jej ramieniem, a szyją i tak ułożeni, trwając w uścisku zaczęliśmy się powoli kołysać.
Napawałem się cudownym zapachem, wtulając twarz w jej jedwabne, pachnące fiołkami włosy.
-Musisz to robić? - mruknąłem.
Nadien oderwała się ode mnie i posłała mi zdziwione spojrzenie.
Pokręciłem głową z uśmiechem.
-Och słodka...
Westchnęła i powróciła do swojej wcześniejszej pozycji.
-A jak ci się podobało? - szepnąłem.
-Hm...
Zapadła chwila ciszy.
Gra tak ze mną?
Niedobrze pogrywa, ale co...
Jeśli się jej jednak nie podobało?!
I...
Nie wie, jak mi to powiedzieć.
Dobra kurwa, Axl easy!
Zacząłem całować ją po szyi.
Schodziłem coraz niżej, wdychając cudowny zapach fiołków.
Wsadziłem ręce do tylnych kieszeni jej szortów.
Nadien podniosła na mnie wzrok, po czym odepchnęła mnie lekko od siebie.
-Axl, co robisz?
Uśmiechnąłem się łobuzersko i wracając do dawnej pozycji, tuląc się do jej szyi, szepnąłem cicho:
-Próbuję cię rozgryźć Nadien, nie masz gdzieś tu może dla mnie jakiejś instrukcji obsługi? - mówiąc to zjeżdżałem powoli dłonią wzdłuż jej tali i obserwując ją uważnie, przygryzłem dolną wargę.
Nadien parsknęła śmiechem, napełniając moje uszy cudowną melodią.
-Może jak dobrze poszukasz - kontynuowała grę, zbliżając powoli swoją twarz do mojej - to uda ci się coś znaleźć - objęła mnie za szyję, uśmiechając się uwodzicielsko.
Wplotła palce w moje włosy.
Odwzajemniłem uśmiech.
-No dobra Axl, a teraz poważnie - powiedziała, reagując śmiechem na moją nowo przybraną minę zbitego psa.
Uderzyła mnie otwartą dłonią w czoło.
-Miało być poważnie! - uśmiechnęła się.
Uwolniłem ją z żelaznego uścisku, odsunąłem się o krok i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
Nadien oparła ręce na biodrach i parsknęła śmiechem.
-Axl...
-No co? - udałem oburzenie - Ja tutaj dbam o nastrój, a ty sobie go tak po prostu psujesz, nie zważając na moje starania- podchodziłem w jej stronę szybkim krokiem z trudem powstrzymując śmiech - zachciało się poważnie porozmawiać tak?
Nadien wybuchnęła gromkim śmiechem.
Wyciągnąłem ręce w jej stronę i przyparłem ją do ściany.
Uniosła brew.
-Byłeś u Ruth? - zapytałem.
Chciała przecież poważnie no nie?
Dobra, w rzeczywistości chciałem trochę odwrócić jej uwagę od mojego ciągłego ilustrowania wzrokiem jej ciała.
Nie mogłem się opanować.
Z resztą, kto by się dziwił, kiedy ona stoi tu w mojej koszulce i tych krótkich spodenkach i moje ciało jest tak idealnie wpasowane w jej ciało i jej noga jakimś cudem jest pomiędzy moimi nogami (jakkolwiek to brzmi), jak ja mam tu do jasnej cholery myśleć mózgiem, a nie...
No!
Ale tak nie może być!
Nie mogę przecież dać jej tu jasno do zrozumienia, że wystarczy jedno kiwnięcie palcem, a ja pójdę za nią w ogień...
Tak mnie otumanić no?!
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Nadien uśmiechnęła się łobuzersko.
Mój cudowny narkotyk.
-Axl, czekam aż wrócisz...
Popatrzyłem na nią niemrawym wzrokiem i zamrugałem kilka razy.
-Wróciłeś już do świata żywych? - powiedziała, tłumiąc śmiech - Często zdarza ci się tak odlatywać?
Uśmiechnąłem się łobuzersko.
-Myślałem o tobie... - przyciągnąłem ją bliżej siebie i oplotłem rękoma jej biodra - Twoje ciało daje mi wyraźne sygnały, że chciałoby się uwolnić spod niewoli tych ubrań - poruszyłem brwiami charakterystycznie.
Parsknęła śmiechem, odchylając głowę do tyłu.
-Ach tak? A ja przez chwilę myślałam, że jesteś zainteresowany tym, czy byłam u Ruth...
-Bo jestem... Oczywiście, że jestem...
Nadien wzruszyła ramionami.
-Nie było jej... - powiedziała obojętnie, albo raczej udając obojętny ton.
-Jak to nie było? - zapytałem ze zdziwieniem.
-Nie wiem, minęłam ją w hallu, ale wyglądało na to, że nie potrzebuje mojego towarzystwa, więc... wślizgnęłam się do jej apartamentu i korzystając z okazji, że Meredith była w łazience o chyba brała prysznic wzięłam swoje rzeczy i równie niezauważalnie po porostu się stamtąd wymknęłam.
-Yhm... I co zrobiłaś z tymi rzeczami? - zapytałem.
Nie rozumiałem w co brnie ta rozmowa, ale miałem się podobno zmienić, czy coś... Miałem poczekać, czy coś...
Ale, gdzie tam, od kiedy?
-No położyłam tam... na łóżku. - powiedziała, ubierając twarz w taką niepozorną minkę.
Jaka ona jest słodka.
Co ja kurwa robię?
Uśmiechnąłem się łobuzersko.
Mój mózg wyraźnie pobudzony impulsem wysyłał sygnały do... eghem... różnych części mojego ciała.
-Gdzie?
Nadien zmarszczyła brwi.
-No, na łóżku.
-Och, powiedz to jeszcze raz - odchyliłem głowę do tyłu.
Nadien parsknęła śmiechem.
Przysunęła swoją twarz bliżej mojej i wypowiedziała prosto w moje usta:
-Na łóżku...
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Nadien wywróciła oczami.
-Erotoman - skrzyżowała ręce na piersiach.
Chwyciłem ją za rękę, próbując uwolnić ją spod żelaznego splotu.
-Oj, no ale i tak mnie kochasz... Prawda?
Nadien obróciła się i wolnym krokiem, kołysząc powoli biodrami(?!), weszła do sypialni.
DO SYPIALNI.
Do sypialni...
Ech.
Niewiele myśląc ruszyłem za nią, zamykając za sobą drzwi balkonowe.
Ustałem pod nimi z rękami skrzyżowanymi z tyłu.
Nadien usiadła na łóżku i oparła brodę o rękę opartą na kolanie.
Podszedłem bliżej, ukucnąłem przy niej i położyłem dłoń na jej kolanie.
Uśmiechnęła się.
-Zastanawiasz się, czy mnie kochasz? - zapytałem, przekręcając głowę na bok.
-Nie...
-Nie kochasz mnie?!
-Axl...
-Co? - zmarszczyłem brwi.
-Przecież wiesz... - pogłaskała mnie po policzku - Martwię się trochę jutrem... Czy rano będzie czas, żebym jeszcze pożegnała się z Ruth?
Wziąłem ją za dłoń i zacząłem głaskać ją delikatnie, opuszkami palców.
-Oczywiście... Nie wyjedziemy póki się z nią porządnie nie pożegnasz - odparłem.
Nadien uśmiechnęła się.
-Która godzina? - zapytała.
Spojrzałem na zegar na szafce nocnej.
-O, wpół do jedenastej, wiesz co to znaczy? - uniosłem brew.
Pokręciła przecząco głową.
-Już czas na... - wstałem i natychmiast naparłem swoim ciałem na Nadien, pozwalając, by powoli położyła się na łóżko.
Znalazłem się nad nią.
Wsadziłem dłonie pod jej (właściwie moją) koszulkę i odszukałem jej cudownych piersi.
Zacząłem też obdarowywać pocałunkami jej szyję.
Westchnęła.
A ja oddawałem się tej chwili i kiedy zacząłem schodzić z rękami niżej i zdobywać się na coraz śmielsze ruchy, odepchnęła mnie lekko.
Spojrzałem na nią zdezorientowany.
-Axl... - uciekła wzrokiem w bok - dziś nie...
Co?
To było jak cios.
Nie żebym był jakiś samolubny lub egocentryczny (niee, wcaleee), ale dlaczego...
Co zrobiłem nie tak?
Zawsze kurwa, zawsze!
Nadien unikała mojego wzroku, więc uznałem, że może patrzę na nią z jakimś niekontrolowanym wyrzutem, czego absolutnie nie chciałem, dlatego zmieniłem minę i teraz spojrzałem na nią z troską.
-Co się dzieje kochanie? - szepnąłem jej do ucha.
-Powiedzmy, że... po prostu nie mogę...
Przytaknąłem.
-Źle się czuję... Jestem...zmęczona. - wyszeptała.
Nie mogłem znieść tego jej poczucia winy.
Z jakiego powodu?
Przecież nic się nie stało, no...
-Nadien,- szepnąłem - nie przejmuj się, przecież nie widzimy się ostatni raz... - uśmiechnąłem się.
Przytaknęła, ale tak jakoś bez przekonania.
-Proszę, rozchmurz się - powiedziałem prosto w jej usta, a potem zostawiłem na nich delikatny pocałunek.
Uśmiechnęła się lekko.
Ucieszyłem się, nie lubię kiedy jest smutna, zwłaszcza przez jebanego mnie...
-Dziś idziemy grzecznie spać... - odparłem 'schodząc' z mojej dziewczyny i kładąc się obok niej.
Obróciliśmy się bokiem do siebie, oparliśmy się czołami i uśmiechnęliśmy.
Objąłem Nadien, a ona mocniej się we mnie wtuliła i przymknęła oczy.
-A podobała ci się piosenka? - zapytałem szeptem.
Nadien westchnęła głęboko.
-Dobranoc Axl...
-Nadien!
Cisza.
Westchnąłem.
-Dobranoc kruszynko...
-Kocham cię - wyszeptała i zanurzyła twarz w moich ramionach.
Też cię kocham.
Kocham do szaleństwa...
Jesteś moją odskocznią od rzeczywistości, moim azylem, poczuciem bezpieczeństwa i odizolowania...
Teraz przeciwko światu jesteśmy MY. 
Nie ma mnie i nie ma ciebie, jesteśmy MY.
RAZEM.
Dlatego jutro wcale nie pozwolę ci odejść, tak jak kiedyś obiecałem.
Ucałowałem czoło Nadien, będącej już w objęciach błogiego snu.
Ja, Axl Rose, uroczyście się przyznaję, że się zakochałem.
Przyznaję się przed swoim najtrudniejszym i najsilniejszym przeciwnikiem - samym sobą.
Przyznaję się bez bicia i bez przymusu.
Otwarcie.
Zakochałem się, znajdując przy tym sens tego wszystkiego.
Sens istnienia.
Kocham cię...

think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you *


***
*Dust N' Bones
*Think About You

Wiecie, chyba fajnie czasem być mężczyzną... XD

Podsumowując:
- nic takiego się nie dzieje,

-jest zajebiście słodko

-dobra w sumie jestem zadowolona, bo chyba udało mi się jakoś przekazać uczucia, a nawet nie 'jakoś', tylko tak jak chciałam...

-nie sprawdzałam, za ewentualne błędy oczywiście przepraszam, nie mam już siły, przepisywanie jest straszne i oczywiście gorąco witam nowe przeziębienie c:

-nie dałam rady już tu 'wepchnąć' Michie, ech sorka...

No dobra, ale mam nadzieję, że mimo wszystko jest OK
Miłego czytania kochani :3