czwartek, 22 stycznia 2015

1.Fade to Black

Uwaga, będzie długo (i nudno).
A więc...
Wróciłam, pora na oklaski.
Żartowałam, nawet nie jestem w stanie o nie prosić. Lenistwo nie idzie w parze z ambicją no i ten brak czasu, brak czasu i jeszcze raz brak czasu, szkoła, nauka (teraz mam ferie, więc staram się 'pracować'), poza tym, życie ostatnimi czasy dostarcza mi tyle różnorakich niespodzianek, że czasami nie mam pojęcia co dalej robić. Z resztą, z weną też było ciężko, chyba wyszłam z wprawy pisania na blogu.
Rozdział który dodaję jest częścią drugiego opowiadania, które zaczęłam (Prolog). Oddaję więc w wasze ręce coś, co udało mi się złożyć z rozległych myśli. Ani to spójne, ani jakieś fantastyczne, poza tym strasznie krótkie, ale naprawdę ciężko było mi wrócić.
Natomiast co się tyczy Dyed Flowers; pracuję nad kolejnym rozdziałem i chociaż nie chcę obiecywać, a potem się z tego nie wywiązywać (co jest moim zwyczajem), to chciałabym dodać to jeszcze w czasie ferii.
No i przede wszystkim chciałabym was bardzo przeprosić za moje zaniedbania, a ponieważ nie miałam okazji ani złożyć wam życzeń świątecznych, ani wspomnieć o pierwszych urodzinach mojego bloga (które obchodził październiku!), a jest to nasze pierwsze (miejmy nadzieję, że nie ostatnie) "spotkanie" w nowym roku, chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego, żeby ten rok był dla was fantastyczny, pełen niespodzianek i okazał się kolejnym ważnym etapem w Waszym życiu. Spełnienia wszelakich marzeń, pisarkom weny, a ukochanym czytelnikom cierpliwości i wytrwałości z kimś takim jak ja. Mam nadzieję, że moje wypociny szybko się wam nie znudzą (jeżeli już się nie znudziły) i że was nie zawiodę (przynajmniej w kwestii fabuły).
Dziękuję za uwagę i  zapraszam do czytania.

***

Rozdział I

"Seek and Destroy"


There is no escape
and that is for sure
This is the end we won't take any more
Say goodbye
to the world you live in
You have always been taking
but now you're giving
There is no escape
and that is for sure
This is the end we won't take any more
Say goodbye
to the world you live in
You have always been taking
but now you're giving

Count Grishnackh wysiadł z autobusu i poprawił na ramieniu pasek od plecaka. Omiótł wzrokiem pogrążony w ciemności dworzec, jeszcze chwilę temu spowity ciszą, teraz zakłóconą przez gwar wysiadających. Jego usta wygięły się w ponurym grymasie, a oczy utkwiły w punkcie gdzieś po drugiej stronie. Wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.

Na przeciwległej stronie dworca, zaraz za ulicą czekał na niego długowłosy szatyn. Nico
Phoenix kręcił się niespokojnie, chodził w to i z powrotem, co chwilę zatrzymując się i z ogromnym zainteresowaniem po raz kolejny lustrując tablicę ogłoszeń, a kiedy już wyczytał, że autobus numer 17 nie kursuje w tym tygodniu z powodu awarii zaczynał od nowa swoją wędrówkę. Umieścił ręce w kieszeniach i ruszył w kierunku równie ciekawego rozkładu jazdy, po przeciwnej stronie tablicy. 
Grudzień właśnie dawał się we znaki, a dowodem na to mogły być chociażby zaczerwienione policzki i nos Nicolasa, oraz skostniałe palce, szukające schronienia w kieszeniach spłowiałych jeansów. Chłopak przestał już liczyć, który raz wykonywał w głowie egzekucję na Countcie Grishnackhu.
- Przysięgam, że zrobię mu krzywdę... - wysyczał cicho przez zaciśnięte zęby. Zmrożone powietrze wydobyło się z jego ust, akcentując jego wypowiedź kłębkiem pary.
Złowieszcze słowa Nicolasa, choć wypowiedziane naprawdę cicho, doszły do uszu młodej dziewczyny, która natychmiast przyspieszyła kroku, zerkając co chwilę przez ramię w jego stronę. Jej skórzane, czerwone kozaki, wyróżniające się na tle szarego dworca oraz bladego płaszcza w kolorze kawy, wystukiwały ciekawy rytm w towarzystwie szurgającej walizki na drobnych kółkach.
Na dworcu centralnym o tej porze robi się nieco niebezpiecznie.
Nico Phoenix westchnął głęboko i opadł zrezygnowany na zimną jak lód drewnianą ławkę. Ściągnął rękawy kurtki, głębiej wsuwając w nie ręce i ze zmarszczonymi brwiami zaczął przyglądać się otaczającymi go z każdej strony płatkom śniegu. Te mniejsze zajęły już miejsce w jego długich włosach, a większe prószyły mocno w oczy, nieprzyjemnie odbijając się od twarzy.
Stukot czerwonych kozaków ucichł zostawiając wokół Nicolasa głuchą ciszę.
- Przysięgam, że go zamorduję. - mruknął pod nosem.
Podniósł się gwałtownie z ławki, strzepując z siebie biały puch. Kłębki śniegu opadały na ziemię, iskrząc się bajkowo w świetle latarni.
Znów rozległ się znajomy stukot. Dziewczyna kupiła bilety w kasie numer cztery przy lewym skrzydle i udała się na dworzec centralny.
O tej porze na dworcu centralnym kręci się dużo podejrzanych typów.
Jeden z nich z dziwnym, tajemniczym i trochę niepokojącym uśmiechem ściskał dłoń mężczyzny o twarzy, którą trudno zapomnieć, ale i nie sposób zapamiętać, a potem udał się na dworzec zachodni, załatwiając po drodze jeszcze jedną sprawę.

***

Zamknęłam książkę, o nudnej brunatno-zielonej okładce, noszącą dumny tytuł poradnika psychologicznego; dużymi czarnymi literami było napisane ,,Zrozumieć siebie i swoje pragnienia". Książka nosiła na sobie piętno wielokrotnego użytku, a jej poprzedni czytelnik z wielką przyjemnością zajadał się czymś o dziwnej pomarańczowej konsystencji przy dziale ,,Poznaj swoją osobowość" z kolei inny zapaleniec zaznaczył cytat przytoczony w dziale ,,Uczymy się mówić nie". Odłożyłam książkę zrezygnowana. Oprócz namaszczenia piętnem użytku miała dziwaczny zapach, każdej starej książki.
Oparłam głowę o brzeg wanny i przymknęłam oczy. Próbowałam się odprężyć, ale wszystko na nic. Czułam, że powoli zaczynam już tracić zmysły. Całe dnie spędzałam na przeszukiwaniu poradników i dziwnych książek psychologicznych. Zaczynałam bać się własnego cienia, a wszystko przez ten... sen.
Zmarszczyłam brwi, myślenie o tym z pewnością nie okaże się pomocne w próbie odprężenia się. Westchnęłam, starając się odepchnąć od siebie niepokojące myśli. Zmrużyłam oczy i pokręciłam głową.
- Zaczynasz wpadać w paranoję...

***

- Kurwa mać, myślałem, że już nigdy nie przyleziesz! Ile miałem tu czekać?
Count uśmiechnął się szyderczo i wcisnął swoje dłonie zaciśnięte w pięści w kieszenie bluzy.
- Nawet nie raczysz się odezwać... - mruknął Nico i ruszył przed siebie.
Count parsknął śmiechem.
- Zaczekaj obrażona księżniczko!
Nico zmarszczył brwi i odwrócił się na pięcie.
- Rusz tyłek i tak jesteśmy już spóźnieni. - powiedział obojętnym tonem po czym z powrotem się odwrócił.
Count wywrócił oczami.
Szli ramię w ramię, przysłuchując się tylko butom, brodzącym w śniegu z charakterystycznym dźwiękiem skrzypienia. Cisza towarzyszyła im aż do chwili w której obaj znaleźli się przy czarnym vanie Nicolasa. Chłopak otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Count wkrótce uczynił to samo i to właśnie on przełamał krępującą już ciszę.
- Ciekawe co na to twoi starzy...
Nicolas wzruszył ramionami. Przekręcił kluczyk w stacyjce, wcisnął czerwony przycisk radia i ruszył z miejsca.
W samochodzie rozległy się pierwsze, ostre dźwięki piosenki jakiegoś mało znanego death metalowego zespołu. Count położył głowę na siedzeniu i przymknął oczy.
- A co mają mówić... - Nicolas przyciszył radio. - Chyba w tej sytuacji nie mają nic do gadania.
Count uśmiechnął się krzywo nie otwierając oczu. Nicolas ruszył z miejsca gwałtownym szarpnięciem starego vana i w mgnieniu oka znalazł się na prostej drodze. W jego głowie kłębiły się dziwaczne myśli. Zmarszczył brwi, co go obchodzi zdanie rodziców, jest dorosły, sam może kierować swoim życiem.
- Ale pieniądze... - mruknął Count.
Nicolas spojrzał na niego z przerażeniem.
- Powiedziałem to na głos?
Count uśmiechnął się tajemniczo.
- Co powiedziałeś na głos? - ułożył ręce pod głową.
-Nieważne... - mruknął Nicolas i wrócił do swoich rozmyślań. Grishnackh zaczynał go denerwować.
Zmarszczył brwi. Właśnie przypominał sobie dzień w którym go poznał, a właściwie natknął się na niego i od tej pory już wiedział, że jest on jak przysłowiowy "grom z jasnego nieba" i pojawia się w najmniej odpowiednim momencie.

Bergen było obszernym miastem, przypominało olbrzyma; człowieka z zewnątrz twardego i sprawiającego wrażenie niezwykłego, wewnątrz natomiast właśnie zwyczajnego i szarego jak inni. Takie było Bergen, szare, nudne, zwyczajne. Miało być przystankiem w drodze do kariery i małą przerwą Nicolasa.
Zatrzymał się swoim vanem, rocznik 89 w miejscu obsługi podróżnych, zdjął dłonie z kierownicy i rozprostował zdrętwiałe palce. Zostało mu jakieś 6 godziny jazdy, ale po pokonaniu 18 godzin z niewielkimi przerwami był to dosłownie pikuś. 
Nicolas rozparł się wygodnie w fotelu i sięgnął po trzymaną w schowku butelkę wody. Pusta puszka po energetycznym napoju potoczyła się pod fotel, kiedy otwierał drzwiczki schowka. Pochłonął łapczywie pół butelki wody mineralnej, która przechodząc zgodnie ze zmieniającym się na wschód klimatem zmieniała swoją temperaturę, co owocowało dziwnym, cierpkim smakiem. Odłożył butelkę do schowka i oparł dłonie o kierownicę, po czym zaczął wystukiwać o nią palcami skomplikowany rytm. 
Rozejrzał się wokół. Miejsce było praktycznie puste, nie licząc małego czerwonego samochodu osobowego zaparkowanego przy toaletach i oświetlonego światłem jarzeniówek baraku w którym mieścił się jakiś sklepik i zapewne obskurny bar, tak przynajmniej głosił odrapany napis na przykręconej małymi śrubkami do drzwi blaszanej tabliczce. 
Poczuł ścisk w żołądku i uświadomił sobie, że prawdopodobnie ostatnim razem miał coś w ustach jakieś 7 godzin temu i bynajmniej nie był to syty obiad składający się z dwóch dań i deseru. Sięgnął do kieszeni, a kiedy uczuł pod palcami monety i usłyszał ich brzęk z pewną miną ruszył w kierunku oświetlonego baraku.
Pchnął drzwi, które otworzyły się jakby niechętnie z głośnym, przeraźliwym skrzypnięciem. Ledwo znalazł się w środku, a ciepłe powietrze przemieszane z odorem stęchlizny omiotło jego twarz. Stary mężczyzna pochylony nad spróchniałą ladą z jasnego drewna przeglądał szarą gazetę. Jego łysa głowa błyszczała w wpadającym przez brudne okiennice świetle. Wydawał się idealnie pasować do tego miejsca, tak samo spróchniały, zgorzkniały, przesiąknięty zapachem zapomnienia. 
Nicolas zaniechał zajęcia miejsca przy którymś z czterech stolików pokrytych grubą warstwą kurzu, spoczywającą na nich niczym poszarzała serwetka. Podszedł od razu do baru i spojrzał na mężczyznę. Czytał gazetę z 86 roku, prawdopodobnie miejscowy tygodnik o tytule „North Times”. Nico usiadł na jednym ze stojących przy barze krzeseł z taką ostrożnością jakby te miało się zaraz rozsypać w drobny mak, krzesło zawtórowało jego myślom wysyłając jedno ostrzegawcze skrzypnięcie. 
Mężczyzna uniósł głowę znad gazety i poprawił okulary na nosie.
- W czym mogę służyć? – powiedział niemalże szeptem, jednak szorstkim i ostrym.
Nicolas zamrugał kilkakrotnie i popatrzył niepewnie na mężczyznę.
- Zastanawiałem się, czy mógłbym tutaj… coś zjeść? – zadał cicho pytanie, za które zaraz skarcił się w myślach. Wydawało się idiotyczne, przecież to bar, w barze nie pyta się, czy można coś zjeść.
Mężczyzna za ladą westchnął głęboko i przez jego twarz przedarł się jakby cień uśmiechu.
- Przykro mi. – powiedział cicho -  Pora kolacji skończyła się o 22, a zestawów śniadaniowych nie serwujemy raczej o 3 rano. – powiedział spokojnie i z powrotem pochylił się nad swoją gazetą. 
Nicolas zaklął cicho pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy która jest godzina i nie zachodził w głowę co starszy mężczyzna robi za ladą opustoszałego baru o trzeciej nad ranem, ale był zbyt zajęty swoimi przemyśleniami i uczuciem głodu oraz zapewne zbyt zmęczony.
- W porządku. – mruknął – W takim razie nie mam tu czego szukać.
Mężczyzna jeszcze raz uniósł głowę z nad lady i tym razem Nicolas był prawie pewny, że się uśmiechnął.
Wstał z krzesła i ruszył z powrotem w stronę swojego samochodu. W kieszeni kurtki znalazł zapalniczkę i po dokładnym przeszukaniu ponownie obu natknął się na lekko złamanego w pół papierosa. Trzymał się jednak raczej stabilnie, więc Nico wsadził go do ust i podpalił, a potem znów znalazł się w miękkim siedzeniu swojego vana. Włożył kluczyki do stacyjki i nacisnął sprzęgło.
- Czy mógłbyś nie palić? Nie lubię tego.
Nicolas drgnął. Ze strony pasażera dobiegł go gruby głos, mówiący łamaną angielszczyzną z dziwacznym akcentem. Jak sparaliżowany wpatrywał się w szybę przed sobą, a potem sztywno obrócił kark.
Na siedzeniu obok siedział mężczyzna, a raczej chłopak; drobny, szczupły i wysoki. Długie jasnobrązowe włosy opadały mu na ramiona odziane jakąś czarną wypłowiałą bluzą. Jego twarz wyrażała spokój, jakby znajdował się w całkowicie normalniej sytuacji, oczy dziko się błyszczały, a usta wygięte były w dziwacznym, przebiegłym grymasie.
- Kim ty do cholery…
Przedstawił się jako Count Grishnackh, co, jak się później okazało, nie było jego prawdziwym imieniem, a wymyślonym pseudonimem. Do tej pory Nicolas nie dowiedział się skąd się tam wziął. Ale  nie skąd się wziął w jego samochodzie, bo to prawdopodobnie można było jasno wytłumaczyć, mianowicie Nicolas po prostu zapomniał zamknąć drzwi, ale skąd wziął się na tym odludziu o trzeciej rano, gdzie nie spostrzegł wcześniej nikogo z wyjątkiem mężczyzny w barze, a czerwony samochód już dawno odjechał. 
Mieszkał w Bergen i jak się również później okazało wcale nie był niezależnym artystą trzymającym się "na uboczu”, a największym, poszukiwanym nawet przez policję skandalistą. 
Varg, bo tak naprawdę miał na imię do tej pory komentuje to wszystko tym samym dziwacznym łobuzerskim uśmiechem, który praktycznie nigdy nie schodzi mu z twarzy, chyba, że dokonuje swoich transakcji o których Nicolas nie wie zbyt wiele, bo Varg wyjaśni mu "później", jeżeli "później" kiedykolwiek nadejdzie.
- Potrzebuję twojej pomocy.
Nie miał przy sobie broni, co gorsza, nie był pewien co do nieznajomego. Był za to zbyt zmęczony na bójkę, zbyt wykończony trasą i zbyt głodny żeby stawiać opór.
-Wszystko opowiem ci po drodze, ale najpierw pojedziemy coś zjeść. Tu niedaleko jest całodobowy bar.
Zbyt zmęczony żeby pytać o cokolwiek.

Nicolas pokręcił głową z grymasem na twarzy, nie mógł uwierzyć, że dał się wciągnąć w to wszystko, a teraz sprowadza ‘to wszystko’ na swoją rodzinę.
Spojrzał na Varga, który tkwił z czołem przyklejonym do szyby, a jego oczy śledziły uważnie trasę lustrując i jakby kopiując każdy element krajobrazu, aby potem dwa razy wolniej odtworzyć go w głowie i dokładnie przeanalizować.
Nico wcisnął po raz ostatni pedał gazu i skręcił za ceglanym kolosalnym budynkiem jakiegoś biura rachunkowego, by pochwali z bocznej drogi zjechać w kutą żelazem, pomalowaną na czarno bramę kamienicy.
Varg spojrzał przed siebie z zadowoleniem.
Nicolas westchnął ciężko.
Jedno jest pewne - nie ma ucieczki. To jest już koniec, nie będzie więcej szans. Powiedz światu do widzenia.  - przypomniał sobie słowa pewnej piosenki i zgasił silnik vana.

***
Oparłam głowę o brzeg wanny układając w głowie przyswojony niedawno schemat hormonalnych zmian w umyśle człowieka, spowodowanych czynnikiem zewnętrznym. I kiedy zmarszczyłam brwi, bo nie mogłam przypomnieć sobie nazwy drugiej fazy ktoś zastukał w drzwi łazienki.
- Kto śmie zakłócać mój spokój? – mruknęłam podnosząc się w wannie.
- Sprawdzam tylko czy się nie utopiłaś.
Uśmiechnęłam się łobuzersko i sięgnęłam po ręcznik.
- Jeszcze nie, ale wszystko się może zmienić. – powiedziałam i wychodząc owinęłam nim ciało.
Naomi parsknęła śmiechem.
- To nie zabawne, kiedy ostatni termin sprawdzianu z historii sztuki jest jutro, a ja nie potrafię odróżnić podstawowych cech rzeźb antycznych od renesansowych… - mruknęłam cicho.
Jak zwykle udawałam, że to jest moim jedynym problemem, mając oczywiście cechy obydwu epok w małym paluszku, ale nie mogłam cały czas obarczać wszystkich swoimi problemami, nie potrafiłam tak.
- Miałaś cały tydzień.
Mogłabym przysiąc, że właśnie robi minę  "a nie mówiłam" i trzyma ręce skrzyżowane na piersiach. Znałam ją aż za dobrze i z przykrością musiałam stwierdzić, że znów ma rację. 
Zarzuciłam na ramiona stary różowy szlafrok w groszki i przewiązałam go ciasno w pasie. Potem zabrałam się za rozczesywanie włosów.
Naomi milczała, siedziała zapewne po turecku na półce w korytarzu i bawiła się bransoletką z kolorowych koralików. Dałam jej ją w dzieciństwie, kiedy podeszła do mnie pierwszego dnia szkoły i stwierdziła, że jestem doskonałym materiałem na najlepszą przyjaciółkę. Miałam wówczas siedem lat i stałam nieśmiało w kącie, prawdopodobnie wykonując w myślach zbiorową egzekucję na wszystkich dzieciach w mojej klasie, oczywiście o wiele łagodniej niż ma to miejsce w mojej głowie obecnie, a kiedy obejrzałam Naomi od góry do dołu i przekalkulowałam dokładnie wszystkie za i przeciw, stwierdziłam, że ma rację, a na znak, że się z nią zgadzam podarowałam jej bransoletkę z kolorowych okrągłych koralików, trzech po jednej stronie i trzech po drugiej, w środku zaś znajdował się największy, biały i kwadratowy z literką N, jak Natasha, ale równie dobrze mogło to być N jak Naomi więc w tamtych czasach nie robiło mi to zbytniej różnicy. Naomi natomiast uwielbia przywiązywać wagę to zbędnych bibelotów, sentymentalnie je kolekcjonować i ozdabiać nimi swoje ręce.
Nakładałam właśnie piankę o dziwniej, prawdopodobnie za rzadkiej konsystencji na moje włosy, kiedy usłyszałam za drzwiami jakieś poruszenie. Półka skrzypnęła lekko, więc Naomi prawdopodobnie wstała. Wklepałam coś co powinno być pianką, a bardziej przypominało śmietanę we włosy i zaczęłam je czesać.
- Natasha… - usłyszałam jej cichy głos, jakby zakłopotany i niepewny.
Uniosłam brew przyglądając się sobie w lustrze.
- Myślę, że powinnaś już wyjść… - powiedziała jakimś dziwacznym głosem.
Nie wiedziałam o co jej chodzi. Przeczesałam włosy dłonią i poprawiając pasek od szlafroka nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi.
- O co ci cho…
- Chyba masz gości. – wypaliła.
Moje oczy plądrowały korytarz wzdłuż i wszerz. Lustrując dokładnie dwie postacie. Dwaj mężczyźni w czarnych kurtkach wyrośli nagle przede mną niczym jakieś ciemne mary widziane oczami wyobraźni przez dziecko po zgaszeniu światła w pokoju. Oparłam ręce na biodrach i zmroziłam Naomi spojrzeniem.
Uniosła ręce ku górze w geście obronnym, ale speszyła się i ukradkiem posłała mi przepraszające spojrzenie.
Zmarszczyłam brwi. Zaczęło do mnie właśnie wszystko docierać, przedziwne obrazy układały się w mojej głowie i stworzyły w podświadomości całokształt historii. Historii której to ja byłam główną bohaterką i stałam w samym szlafroku (różowym w groszki) przed dwojgiem dorosłych mężczyzn. Na moją twarz wstąpił rumieniec, który starałam się ukryć. Znów spojrzałam na Naomi, ale ona unikała mojego wzroku. Później ponownie zlustrowałam mężczyzn. Jednego z nich dobrze znałam, wysoki długowłosy brunet, drugiego widziałam po raz pierwszy, ale bardzo nie podobał mi się jego dziwaczny uśmieszek.
- Co tu się dzieje do cholery? – mruknęłam pod nosem wbijając karcący wzrok w bruneta.
Nicolas rzucił trzymaną w rękach torbę na ziemię i wsunął je do kieszeni kurtki.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i mroziłam go spojrzeniem.
- A może by tak… - powiedział cicho wbijając wzrok w podłogę – witaj w domu braciszku? – posłał mi pytające spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
Tego było już za wiele. Nie dawał znaku życia od wieków, a teraz zjawia się nie wiadomo skąd i jak gdyby nigdy nic wraca na stare śmieci... i oczekuje ode mnie gorącego powitania! Pokręciłam głową z irytacją i ruszyłam z miejsca.
- Idźcie wszyscy w cholerę! – warknęłam przemierzając drogę do swojego pokoju.
-Ciebie również miło widzieć. – mruknął Nicolas, dziwacznie rozradowany i zaniósł się głupawym rechotem, a po chwili prawdopodobnie dołączył do niego jego przyjaciel, bo z korytarza dało się słyszeć dwa irytujące męskie głosy. Zatrzasnęłam drzwi pokoju i przekręciłam kluczyk w zamku.
Naomi znalazła się pod drzwiami chwilę później i zaczęła w nie uderzać pięścią.
- Wpuszczaj mnie! – krzyknęła i kopnęła drzwi.
Położyłam się na łóżku i ułożyłam ręce pod głową.
- Natasha!
Milczałam. Wysunęłam lewą rękę i sięgnęłam do szuflady szafki nocnej, nie ruszając się z miejsca.
- Nie zostawiaj mnie tutaj z nimi! – wołała Naomi błagalnie.
Moja ręka natrafiła na przedmiot, którego szukałam. Uniosłam mały zafoliowany prostokąt na wysokość twarzy i przysunęłam go do siebie, a potem zdarłam folię zębami, przekręciłam się na brzuch i uniosłam na łokciach.
Naomi milczała przez chwilę i zaprzestała uderzaniu w moje drzwi, nasłuchując zapewne co robię.
Uśmiechnęłam się łobuzersko, napawałam się przez chwilę zapachem nowej płyty a potem umieściłam ją w odtwarzaczu.
Milczał przez parę minut, by w końcu przełamać ciszę muzyką. Rozległy się pierwsze dźwięki Metalliki. Znów osunęłam się na łóżko.
- Ani mi się wasz! – krzyknęła Naomi i na znak powagi swoich słów uderzyła z całej siły nogą w drzwi, które niedając za wygraną prawdopodobnie słusznie ją ukarały, bo zaczęła klnąć pod nosem.
Ułożyłam się wygodnie, przymknęłam oczy i pokręciłam pokrętło w odtwarzaczu. Teraz nie słyszałam już rechotu tych osłów, ani zawodzenia Naomi, wsłuchiwałam się w głos Jamesa, który ostrzegał, że z pewnością nie ma ucieczki.
Nie ma ucieczki, ale sprawię sobie chociaż krótką chwilę zapomnienia.
- Wpuszczaj mnie Natasza! – przedzierało się pomiędzy ostrymi dźwiękami gitary prowadzącej.
Później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi frontowych i to jak klucze uderzają o płytki na korytarzu. Najwidoczniej mama również ucieszyła się z tej nieoczekiwanej wizyty.

sobota, 13 września 2014

Rozdział XXI

Rozdział z dedykacją dla wszystkich, którzy z niecierpliwością czekali na dalszy rozwój zdarzeń i nie opuścili mnie w trudnych chwilach.
Dziękuję wam.

***

Uchyliłam lekko powieki, by po chwili znów je zamknąć. Ociężale przekręciłam się na plecy
i przeciągnęłam leniwie, niczym kot. Nawet ból nogi nie doskwierał dziś tak bardzo. Westchnęłam. 
W sumie nie miałam nawet czasu o nim myśleć. O nim, ani o żadnych innych nieprzyjemnościach 
i przeciwnościach losu. Mój umysł był wypełniony wspomnieniami cudownych, minionych chwil. Otworzyłam oczy i podciągnęłam się na łóżku. Tkwiłam teraz w pół-siadzie, podparta na łokciach. Spojrzałam w górę, omiotłam wzrokiem nieskazitelną biel sufitu z odróżniającymi się gdzieniegdzie, zazwyczaj oślepiającymi wygórowanym blaskiem, teraz zgaszonymi i pogrążonymi jakby w półśnie szarymi jarzeniówkami. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Teraz powinno być już tylko lepiej. Jestem jakby wolna... Uwolniona od ciężaru... ciężaru własnego sumienia. I choć nie mogę się odnaleźć... i nie poznaję samej siebie... Nie poznaję tego uczucia, to obudzenie się dziś bez znajomej melancholii, bez smutku, bez krzty złośliwości okazało się... ulgą
- O czym myślisz? - z mojej lewej strony dobiegł delikatny szept i po chwili poczułam jak chłodne palce przesuwają się delikatnie w kierunku od mojej dłoni do ramienia i z powrotem. 
Odwróciłam twarz w kierunku Baza, a on uśmiechnął się delikatnie.  Leżał w dziwnej pozycji, gnieżdżąc się w niewielkiej, pozostawionej mu przeze mnie przestrzeni na części niewygodnego łóżka szpitalnego, przykryty kołdrą do pasa. Jego włosy były porozrzucane we wszystkie strony świata. Odwzajemniłam uśmiech.
Podniósł się na łokciach i rozejrzał wokół. Włosy opadały mu na twarz i na klatkę piersiową. Przypominał mi jakiegoś mitycznego bożka, kiedy tkwił tak w zszarzałej poświacie szpitalnej sali. Okna były zasłonięte ciężkimi, pożółkłymi zasłonami, nadając pomieszczeniu chłodny półmrok. Niby panowała tu cisza, ale zza drzwi dało się słyszeć pierwsze oznaki budzącej się do życia społeczności szpitala. Baz spojrzał na mnie.
-Chyba będę musiał niedługo się zbierać... - westchnął.
Przysunęłam się do niego i położyłam mu głowę na piersi. Wplótł palce w moje włosy.
- Boisz się Michelle? - szepnął.
Zamyśliłam się chwilę, po czym ze sztuczną stanowczością pokręciłam głową przecząco, a potem ponownie oparłam ją na jego klatce piersiowej. Ręka Baza, która do tej pory bawiła się moimi włosami spoczęła mi na ramieniu. Baz zamknął mnie w szczelnym uścisku i delikatnie przysunął bliżej siebie. Oparł podbródek o czubek mojej głowy.
- Nieważne, czy się boisz, czy nie... - powiedział, utkwiwszy wzrok w jakimś odległym punkcie - Chcę, żebyś wiedziała, że ja i tak zawsze będę przy tobie. - pocałował mnie w czoło. 
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie, a potem mocno się w niego wtuliłam.
Baz działał jak układ odpornościowy - wszystkie moje smutki wsiąkały w niego jak w gąbkę, uciekając ze mnie, a on słusznie je unicestwiał.
- Wiesz - Baz delikatnie wyswobodził mnie z uścisku i odsunął się - chyba naprawdę muszę już iść. - podniósł się do siadu, zsunął z siebie kołdrę i spuścił obie nogi na ziemię, siadając na brzegu łóżka.
Przesunęłam się na środek i wyciągnęłam się na całej długości łóżka. Głowę oparłam o jego ramę, a dłonie splotłam na brzuchu, po czym utkwiłam swój wzrok w Bazie.
Już na stojąco wkładał swoje spodnie, zabawnie przy tym podskakując. Chwycił dwa końce paska w dłonie i przekładając brązowy, skórzany materiał przez sprzączkę, odszukał właściwą dziurkę i zapiął pasek, a następnie popatrzył na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Co to by było, gdyby wszedł tu ten doktorek... - mruknął, kręcąc głową.
Odwzajemniłam uśmiech.
Baz narzucił na siebie koszulkę, a długie włosy przeczesał palcami. Zmarszczyłam brwi, kiedy przyglądał mi się chwilę bez słowa, ale on tylko uśmiechał się tajemniczo, po czym nachylił się nade mną i popatrzył mi w oczy.
- Nic nie mów kochana... - westchnął - Nie odpowiedziałaś nawet na moje wcześniejsze pytanie.
Chwyciłam jego twarz oburącz i utonęłam w piwnych oczach.
- Kocham cię... - szepnęłam, ale wydawało mi się, że z moich ust nie wydobył się żaden szept, tylko po prostu dało się te słowa wyczytać z ruchu warg.
Baz pocałował mnie delikatnie.
- Pani Bach, już na panią po... - w jednym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich Richard w całej swej okazałości; idealnie dopasowanym śnieżnobiałym kilcie, trzydniowym zaroście i z tym charakterystycznym spokojem w oczach. Zatrzymał się w pół słowie i stał jak wryty ze zmarszczonymi brwiami, w ręku trzymał jakieś papiery.
Baz przerwał pocałunek i wywrócił oczami.
- Ten to zawsze w takim momencie, jak kurwa na zawołanie. - mruknął cicho.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem, kiedy popatrzyłam na złowrogi wyraz twarzy Baza. Odwrócił się w stronę Richarda.
Obaj zmierzyli się surowymi spojrzeniami. Baz usiadł na stołku obok łóżka i skrzyżował ręce na piersi, a Rick, również bez słowa z ignorancją podszedł do stojącego przy oknie wózka inwalidzkiego, który był jak na razie jedynym środkiem mojego transportu.
Do sali za Richardem wślizgnęła się otyła pielęgniarka. Poruszała się ociężale, oddychając głośno. Nagle zatrzymała się i mogłabym przysiąc, że aż podskoczyła.
- A co pan tu robi?! - powiedziała wysokim głosem, w ogóle nie pasującym do jej aparycji i utkwiła małe, niezbyt wyróżniające się na tle pulchnej twarzy oczy w Bazie.
W ostatniej chwili powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. Baz westchnął tylko z rezygnacją.
Gruba pielęgniarka choć odwróciła się, to błąkając się po sali w towarzystwie ciężkiego oddechu zapewne nadal w myślach lustrowała Baza, zachodząc w głowę, jak on się tu znalazł, by po chwili zapomnieć całkowicie o sprawie na rzecz przywołania obrazów z oglądanej jeszcze półtorej godziny wcześniej telenoweli. Zachodziła w głowę, jak Juhlio mógł zostawić Theresę dla jej młodszej siostry. Przyczłapała się do okna i odsłoniła zasłony wpuszczając do środka ostatnie, blade promienie jesiennego słońca. I jak teraz potoczą się losy biednej Theresy? Wszystko wydawało się być nieprawdopodobnie komiczne.
Richard przyprowadził wózek pod samo łóżko z obojętną miną. Obdarzyłam go delikatnym uśmiechem. Przy pomocy pielęgniarki zgramoliłam się z łóżka i niezgrabnie usadowiłam na wózku. Rick ruszył na przód, zostawiając w tyle zdejmującą pościel z mojego łóżka pielęgniarkę.
Poczułam dziwny uścisk w żołądku. Robią to zawsze, niezależnie od niczego. Są jak roboty w funkcjonalnej wspólnocie. Jeden pacjent przychodzi, inny odchodzi, niczym byle jaka rzecz materialna.
Po chwili chłodne palce dotknęły mojej dłoni.
Mimo tego uścisk nasilał się. Powoli paraliżował mnie strach. Oczy prześlizgiwały się między postaciami znajdującymi się na szpitalnym korytarzu. Wszystkie pełne pośpiechu. Ich twarze obrazowały wszelkie aspekty i różne fazy zmęczenia. Każda z nich posiadała odmienną historię i pełniła inną funkcję.
Pani doktor w zgrabnie zebranych w elegancki kok blond włosach szła ze spuszczoną głową w kierunku sali pacjenta u którego wykryto właśnie śmiertelną chorobę.  Rudy salowy w rozpiętym do połowy fartuchu, odsłaniającym białą koszulkę z logiem ulubionego piłkarskiego klubu pogwizdywał wesoło, stukając do taktu ciężkimi butami o gumowe linoleum. Pchał ciężki, metalowy wózek ze śniadaniem w kierunku oddziału kardiologicznego. Gdzieś mignęła mi postać okrągłej, dyszącej ciężko pielęgniarki, niosącej w obu rękach przezroczysty, plastikowy worek z pościelą w środku. Zapewne nadal wiązała w głowie losy biednej, egzotycznej dziewczyny z telenoweli. Dwie starsze panie w samych szlafrokach i puchatych kapciach zawzięcie o czymś dyskutowały.
- W jednej chili jesteś, a w drugiej już cię nie ma... - mówiła jedna, kojącym, zachrypniętym głosem i popatrzyła, gdzieś w martwy punkt przed siebie.
Spojrzałam na jej twarz, szorstką, pokrytą głębokimi zmarszczkami i oczy... zmęczone, pełne niepokoju. Na całkowicie pozbawionej włosów głowie tkwiła różowa chustka.
Westchnęłam głęboko, a ten dziwny oddech wstrząsnął moim ciałem tak, jakbym automatycznie usiłowała wyrzucić wszystkie widziane przed chwilą obrazy z głowy. Przymknęłam oczy, ale podświadomość malowała mi te zmęczone, jasnoniebieskie oczy i ten kojący głos.
Strach sparaliżował mnie już doszczętnie. Powtarzałam sobie w głowie, że to tylko drobna, niewiele znacząca operacja, jednak z każdą chwilą pogłębiały się moje wątpliwości. Głowa szykowała jakieś czarne scenariusze...
- Michelle, jestem przy tobie... - słyszałam jakby przez mgłę.
Układ odpornościowy zadziałał. Wszystkie niepewności odpłynęły.
- Już zawszę chcę być.

***

Zerknęłam na budzik stojący na nocnej szafce. Było pięć po wpół do dziewiątej. Axl jeszcze smacznie spał, a ja nie mogłam zmrużyć oka już od jakiś trzech godzin. Westchnęłam głęboko. 
Moją głowę zaczęły nachodzić dziwne myśli. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na pogrążonego we śnie Axla. Leżał na brzuchu, rozłożony na całej połowie łóżka, przykryty kołdrą do połowy pleców, a jego rude włosy utworzyły interesującą konstrukcję na poduszce, kończącą się na twarzy niczego nieświadomego Axla. Uśmiechnęłam się delikatnie i zgarnęłam włosy z jego twarzy, lecz gdy poruszył się niespokojnie szybko cofnęłam rękę. 
- Och Axl, mam nadzieję, że kochasz mnie lub będziesz mnie kiedyś kochał tak, jak ja teraz kocham ciebie...
Podniosłam się do siadu, odsunęłam kołdrę, a stopy wsunęłam w ciepłe kapcie. Odwracając się jeszcze a moment w stronę Axla, podniosłam się i ruszyłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i zrzuciłam z siebie koszulkę w której spałam. Włosy związałam w luźną kitkę na czubku głowy i zaczęłam napełniać wannę wodą. Usiadłam na jej brzegu, nucąc sobie jakąś wymyśloną melodię i wystukując stopami rytm o podłogę. Zakręciłam kran, kiedy wanna napełniła się do połowy i uprzednio zdejmując bieliznę weszłam do niej ostrożnie. Odetchnęłam z ulgą, kiedy moje ciało zanurzyło się w ciepłej wodzie i zaczęłam oddawać się rozkosznej chwili. Nadal nuciłam tą samą melodię, ale teraz uświadomiłam sobie, że to nie jest coś, co sama sobie wymyśliłam, ale usłyszana wczoraj piosenka Axla. Pogwizdywałam cicho i wystukiwałam rytm melodii palcami o wannę. Przymknęłam oczy, ale już nie było mi dane dalej rozkoszować się cudowną chwilą, bo usłyszałam jakiś przerażający łomot i głośne...
- Kurwa!
Odchyliłam głowę do tyłu i parsknęłam śmiechem.
- Nadien? - jęknął Axl.
Uśmiechnęłam się.
- Tutaj jestem. - mruknęłam cicho i skierowałam swój wzrok na drzwi łazienki w których po chwili pojawił się Axl ze skwaszoną miną. Miał zmarszczone brwi i rozmasowywał sobie głowę.
- Co się stało? - uniosłam brew.
Axl wywrócił oczami. Jego mina przypominała teraz wyraz twarzy poszkodowanego dziecka. Skrzyżował ręce na piersiach i popatrzył na mnie spode łba.
- Śniłem właśnie o  wielkim bogactwie i sławie, jeszcze większym niż mam, no wiesz...
Uniosłam oczy ku górze.
- Leżałem na miękkiej kanapie, a kuso odziane afrodyty - mrugnął do mnie, a ja uśmiechnęłam się łobuzersko - karmiły mnie owocami, niczym jakiegoś greckiego boga, ale nagle... - zatrzymał się na chwilę i westchnął - spadłem z łóżka. - dodał cicho.
Spojrzałam na Axla i w jednej chwili wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Rudy obdarzył mnie gniewnym spojrzeniem, ale kiedy tak złowieszczo mi się przyglądał, chciało mi się śmiać jeszcze bardziej.
- Bardzo śmieszne. - mruknął.
Jeszcze przez chwilę udawał urażonego, ale potem uśmiechnął się łobuzersko.
- Mogłabyś już właściwie wyjść z tej wanny, - oparł ręce na biodrach - zdaje się, że za jakieś piętnaście minut musimy być gotowi do wyjazdu. - rzucił i zmierzywszy mnie wzrokiem opuścił łazienkę.
Zmarszczyłam brwi. Wydawało mi się niemożliwe, żeby czas zleciał tak szybko, ale wzruszyłam tylko ramionami i wygramoliłam się z wanny. Pospiesznie wytarłam ciało miękkim ręcznikiem, a następnie szczelnie owinęłam je szlafrokiem. Rozplątałam włosy i ruszyłam do pokoju. 
Axl siedział na łóżku, a pod jego stopami leżała otwarta walizka. Kiedy mnie spostrzegł uśmiechnął się łobuzersko i poklepał dłonią miejsce obok siebie. Usiadłam obok niego bez słowa. Wplątałam dłoń we włosy i kilka razy przełożyłam pasma między palcami. Axl przyglądał mi się z przyklejonym do twarzy tym samym niegrzecznym uśmiechem. Uniosłam brew i spojrzałam na niego pytająco, ale on tylko puścił mi oko w odpowiedzi. Skrzyżowałam ręce na piersiach i odwróciłam się całkowicie w stronę Axla, kładąc nogi na łóżku. On przysunął się do mnie bez słowa, chwycił mnie za dłonie, które najpierw wyplątał z uścisku na piersiach a następnie wsunął między moje palce swoje i ścisnął je mocno dłońmi. Na twarzy miał triumfalny uśmiech, który nie znikał przez cały czas, kiedy się do mnie przysuwał. Patrzyłam na niego zdezorientowana. W jednej chwili naparł na moje usta, a potem pchnął mnie na łóżko i natychmiast znalazł się nade mną. Pocałował mnie w szyję i szepnął do mojego ucha:
- Co byś powiedziała na...
Pogłaskał mnie po udzie. Drgnęłam pod wpływem jego dotyku.
Uniosłam wzrok. Axl nadal miał twarz ubraną w ten sam łobuzerski uśmiech.
- Ale mówiłeś, że...
Axl wskazał skinieniem głowy na tarczę budzika i poruszył brwiami charakterystycznie. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na zegarek. Była dziewiąta, czyli zgodnie z planem mieliśmy jakieś... dwie godziny! Zmarszczyłam brwi.
- Ty wstrętny oszuście! - ledwo zdążyłam wypowiedzieć te słowa, bo Axl przycisnął mnie do siebie i wepchnął mi swój język między wargi.
Uderzyłam go piąstką w ramię. Przerwał pocałunek i spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
- No co? - mruknął.
Wyciągnęłam ręce i zepchnęłam go z siebie, a potem wstałam i ruszyłam w stronę łazienki.
- Gniewasz się? - usiadł na łóżku i popatrzył w moją stronę z wyrazem skruchy.
Dobra, dobra, ja już znam te numery. Szłam bez słowa, odwrócona do niego plecami z lekkim łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
- Czekaj no, jeszcze z tobą nie skończyłem!
Odwróciłam się przez ramię, po czym przyspieszyłam kroku, bo ten rudy szaleniec zaczął za mną biec.

***

Miałam dziwny sen. Otworzyłam szeroko oczy i zmarszczyłam brwi. Szybko podniosłam się na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Jak zwykle panowała tu przyjemna ciemność. Przesunęłam ręką po miejscu obok siebie, ale nikogo nie było. Westchnęłam. Dziś po prostu czułam, że nie jest dobrze. Zawiodłam po całości. Wygramoliłam się z łóżka i energicznie wstałam. Zakręciło mi się w głowie i musiałam przytrzymać się ramy łóżka, żeby nie zemdleć. Własnie sobie przypomniałam, że człowiek, żeby funkcjonować potrzebuje wykonywać czynności życiowe, a jedną z ważniejszych jest jedzenie, o którym zdarza mi się zapominać dosyć często. Przysiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Przerastało mnie to, że powrót do rzeczywistości będzie nieunikniony już za kilka godzin. 
Znów wstałam, tym razem wolniej. Przeciągnęłam się i sięgnęłam po ciuchy leżące na fotelu. Założyłam podarte jeansy i zwykłą, czarną podkoszulkę. Włosy przeczesałam kilka razy palcami. Chyba nie miałam sił. Skuliłam się na fotelu, gdzie wcześniej leżały moje ciuchy i trwałam tak w bezruchu parę sekund wsłuchując się w ciszę. Byłam doszczętnie przerażona faktem, że niedługo taka cisza stanie się moją codzienną rutyną. Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam nogi ramionami. Pierwszy raz bałam się zostać sama.
- Tu jesteś!
Odwróciłam głowę w kierunku drzwi w których stanął uśmiechnięty Duff. Zaraz jednak spochmurniał widząc moją minę. Podszedł do mnie, przykucnął i położył mi dłonie na ramionach.
- Hej, głowa do góry! - powiedział i uśmiechnął się delikatnie.
Podniosłam na niego wzrok, jednak nie potrafiłam zmusić się do uśmiechu. 
- Wszyscy już czekają? - jęknęłam łamiącym się głosem. 
Starałam się utrzymać normalny ton, ale skoro już pierwsza próba zakończyła się porażką, wiadome było, że dalej też nie dam rady. Duff skinął głową i wstał. Ja też wstałam, uniosłam głowę i spojrzałam jeszcze raz w jego zielone oczy, utonęłam w nich jeszcze przez jedną chwilę, a potem... po porostu rzuciłam mu się w ramiona. Ręce oplotłam mu wokół szyi, a głowę oparłam na piersi. Starałam się jak najmocniej zaciskać oczy, aby nie stracić kontroli nad łzami, ale i tak kilku pojedynczym udało się wymknąć. Duff zamknął mnie w szczelnym uścisku. Zastanawiałam się, co on teraz czuje, czy tak jak ja maskuje swoje uczucia? Czy jest mu źle, tak jak mi? Czy chce zapomnieć, czy woli pamiętać na zawsze? Duff odsunął się ode mnie i popatrzył na mnie.
- Ruth, naprawdę musimy już iść... - szepnął.
Skinęłam głową. Duff podszedł do drzwi, a ja szybko założyłam trampki i zaraz pojawiłam się obok niego. Chwycił mnie za rękę. Obejrzałam się przez ramię i zlustrowałam wzrokiem pokój 52, widząc go pewnie po raz ostatni. Przez chwilę zatrzymałam wzrok na jednym z obrazów przedstawiającym krajobraz Wenecji, a potem ścisnęłam mocniej dłoń Duffa i opuściliśmy pokój.
Idąc korytarzem nie zwracałam uwagi na nic. Rysowałam kciukiem okręgi na dłoni Duffa, starając się zapamiętać jak najdokładniej uścisk ukochanego. Nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy do drzwi, ale gdy je przekraczaliśmy serce podeszło mi do gardła, myślałam, że zaraz zemdleję.
Wzrokiem zagubionego dziecka przeleciałam po wszystkich twarzach, stojących przed wejściem do hotelu Mercury, zatrzymując się na drobnej blondynce, kurczowo ściskanej przez ramię rudowłosego wokalisty. Puściłam dłoń Duffa i szybko ruszyłam w jej stronę. Nadien wyswobodziła się z uścisku Axla i wybiegła do mnie, a potem wpadłyśmy sobie w ramiona. Z całej siły ściskałam blondynkę, mając w pamięci dzień w którym tu przyjechała. Wtedy też ściskałam ją w ramionach i obiecywałam wszystko, a nie zdążyłyśmy zrobić nic.
Czas jest bezlitosny. Nawet teraz kiedy chciałabym żegnać się wieczność. Gdy mam pragnienie tkwić w uścisku z najskąpszą przyjaciółką w nieskończoność i już nigdy nie wypuszczać jej z ramion, i ochronić ją przed wszystkim... nie mogę.
Nadien nie widziała moich łez, sama nie kazałam jej się mazać i otarłam kilka kropel z policzka. Nie wiedziała, że kiedy odchodziła za rękę z rudym w gardle stanęła mi wielka gula, ściskało mnie w żołądku i znów miałam te dziwne zawroty głowy. 
Pożegnanie z chłopakami minęło bez emocjonalnie. Oczywiście, że ich lubiłam, ale nie poznałam na tyle dobrze, aby teraz miało mi ich brakować. Obyło się nawet bez złowieszczych uwag Axla, ale to dobrze, bo nie miałabym sił mu się odgryźć. Jasne jest to, że zawsze pozostanie jakaś pustka. Byli jednymi z najciekawszych ludzi w moim życiu. Dzięki nim miałam okazję poznać chociaż część prawdziwego życia gwiazd rocka. Kiedy sylwetki chłopaków zniknęły w olbrzymim cielsku autobusu znajomy ścisk w żołądku powrócił ze zdwojoną siłą. Nie mogłam już opanować łez, wstrząsana szlochem odwróciłam się w stronę Duffa. Emocje sięgnęły zenitu. Kiedy tylko na niego spojrzałam powieki jak na zawołanie przestały przytrzymywać łzy. Byłam pewna, że nikt nigdy nie widział mnie takiej, jaka byłam, stojąc przed miłością mojego, życia, mając tyle pytań, niezgodności i niepewnych teorii oraz żadnej odpowiedzi.
Duff podbiegł do mnie i znów zamknął mnie w szczelnym uścisku. Nie potrafiłam się jednak uspokoić. Nie teraz, gdy wiedziałam, że zaraz go nie będzie. Na pewno nie teraz. 
Przycisnęłam głowę do jego piersi i wsłuchiwałam się w rytmiczne bicie jego serca. Chciałam przesiąknąć jego zapachem, chciałam go całego zapamiętać. Wplotłam palce w jego włosy, uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy - smutne i takie dalekie. Chciałam w nich utonąć, zapaść się w tej cudowniej zieleni i nigdy już nie wrócić. 
Duff naparł swoimi ustami na moje i złączyliśmy się w delikatnym, ale przepełnionym bólem pocałunku. Oplotłam ręce wokół jego szyi, a on mocno przyciskał mnie do siebie.
- Kocham cię... - szepnął ledwo słyszalnie, przerywając pocałunek.
Łzy lały mi się strumieniami, nie panowałam nad sobą, nawet nie chciałam panować. Przestałam dawać sobie radę.
Duff jeszcze przez chwilę popatrzył mi w oczy, a potem pocałował mnie w czoło, uwolnił z uścisku i odszedł.
Po prostu odszedł...Nie odwrócił się ani razu.
Chciałam krzyczeć, nawoływać. Marzyłam żeby chociaż cicho powiedzieć, że go kocham, ale żadne słowo nie mogło przejść mi przez gardło.
Nie wierzę...
Stoję tu i nie wierzę, że wczoraj byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi, a dziś nie mogę zatrzymać łez, bo nie mam żadnej pewności, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczę.



***

Za wszystkie błędy bardzo przepraszam, na sprawdzenie nie miałam już siły.

wtorek, 19 sierpnia 2014

0.Fade to Black

Witam.
Boże, tak dawno mnie nie było. Chwilami nawet myślałam, że nie wrócę do pisania, ale bez tego było mi tak strasznie smutno... i pusto. To co wstawiam nie jest kolejną częścią opowiadania, które tu prowadziłam. To taki zupełnie wyrwany z kontekstu kawałek, który naskrobałam kiedyś pod wpływem emocji i chyba chciałabym to ciągnąć dalej.
Na opowiadanie o Gunsach nie mam na razie pomysłu, ale wiem, że będę je kontynuować.
Posty będą dodawane raczej rzadko i prawdopodobnie będą to także jakieś fragmenty czegoś, co kurzy się w starych zeszytach, co zostało napisane pod nagłym przypływem weny, a co jest w miarę godne pokazania.
Chciałabym was też serdecznie przeprosić za to, że tak długo kazałam czekać i że pewnie dalej tak będzie.
Zapraszam do czytania.

                                                                              ***
"And Justice For All"

,,The ultimate in vanity exploiting their supremacy. 
I can't belive the things you say, I can't belive, I can't belive the price you pay. 
Nothing can save you. 
Justice is lost..." 

Nie mogę przypomnieć sobie tego dnia w całości, ale nie mogę go też zapomnieć. Zostawił mi wielką bliznę w podświadomości, której nie da rady usunąć, a która, jak to blizna, bardzo przeszkadza, lecz nie w części aparycji, bo to wszystko siedzi w głowie, ale jak wiadomo czas goi rany i jak to mówią czas goni jak pies, więc... dlaczego dla mnie teraz stoi w miejscu?
Orzeźwienie przyniosło zetknięcie czoła z chłodną szybą w oknie autobusu. Chciałam lekko westchnąć, lecz westchnęłam głęboko i dziwacznie. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz i znów zaniosłam się płaczem. Siedziałam w embrionalnej pozycji z nogami na siedzeniu. Między nimi umieściłam głowę, którą teraz przyciskałam rękami. Co i rusz moim ciałem wstrząsnął niekontrolowany, przyduszony szloch, a kiedy znów się uspokoiłam, rozprostowałam nogi, rozejrzałam się po pogrążonym w ciszy autobusie i znów przytknęłam głowę do szyby. I tak w kółko...
Zerknęłam na mijaną drogę, wyraźnie się ściemniło.
Ukochani przez ciebie ludzie nie umierają ci w ramionach. Ukochani przez ciebie ludzie nie są szczęśliwi. Ukochani przez ciebie ludzie chcą twojego szczęścia, ale chcą również, byś choć na chwilę przestał myśleć tylko o sobie.
Elektryczny zegar nad kabiną kierowcy wskazywał za dziesięć dziewiątą wieczorem. W tym momencie deszcz rozpoczął swoją arię, wystukując o szyby ciekawy rytm. Coraz bardziej przyspieszał, dudniąc rytmicznie w szybę, by po chwili zwolnić, pozwalając zagubionym kroplom opuścić jej powierzchnie. Zerknęłam z ukrycia na siedzącego obok mnie przyjaciela. Patrzył przed siebie z powagą, ale i z tym zawsze towarzyszącym mu kojącym i anielskim wyrazem twarzy. 
Przesunęłam się na fotelu i położyłam głowę na jego ramieniu, podążając wzrokiem w punkt gdzie patrzył.
Øystein, siedzący do tej pory nieruchomo, nie chcąc alienować mi myśli, bo doskonale wiedział, że potrzebuję teraz chwili wytchnienia i z pewnością nie mam nastroju do rozmów, nie spuszczając wzroku ze ,,swojego" punktu, wyciągnął rękę i położył mi ją na plecach, obejmując mnie luźnym uściskiem i pozwalając bym bardziej się w niego wtuliła. Kojące dźwięki bijącego serca i równomierny oddech przyjaciela sprawiły, że odpłynęłam.

...

Count Grishnackh - długowłosy blondyn siedział przy barze w bardzo obskurnym pubie i ze swoim wszędobylskim, tajemniczym, mającym w sobie coś niepokojącego uśmiechem i popijał tanie piwo. Rozejrzał się obojętnie po pomieszczeniu.
- Doprawdy okropne miejsce. - pomyślał i westchnął.
Opierając głowę na rękach, opartych o blat baru, przywoływał w głowie sytuacje, które wydarzyły się ostatnimi czasy. Wzrok utkwił w jednym punkcie, za barem, gdzieś pomiędzy półką ze starymi zakurzonymi butelkami po ekskluzywnych, francuskich alkoholach, zapewne z czasów, gdy bar ,,LaFayette" przeżywał jeszcze chwile swojej świętości, a do połowy pustą, niższą półką z ruską wódką.
Obrazy migały mu przed oczami jak w kalejdoskopie: brudny autobus, dziewczyna w szlafroku w groszki, roześmiany Nicco. Potem czas jakby się nagle zatrzymał, by znów przyspieszyć i ukazać kolejno pokaz znajomych slajdów. Pierwszy koncert na żywo, nagrywanie dema, roześmiana twarz dziewczyny i...
Count zorientował się, że mimowolnie zacisnął dłoń w pięść. Zakłopotany wywrócił oczami, westchnął i powoli rozluźnił uścisk.
Wcale nie śmiała się do niego.
Nawet na niego wtedy nie spojrzała.
Uśmiechnął się łobuzersko na wspomnienie mizernej sylwetki leżącej bezwładnie na szpitalnym łóżku. Podkrążone oczy wierciły wówczas na wylot jego duszę. On sam był zakłopotany. Unikał tego wzroku, rozglądając się po sali z niemałym zainteresowaniem. Tamten coś przeczuwał.
Pik, pik, pik... równomierne pikanie doprowadzało go do szału.
Pik, pik, pik, pik, piiiik... przyspieszone pikanie.
Piiiik, piiiiiik... zwalniające pikanie.
I cisza.
Uśmiechnął się przebiegle sam do siebie i wyszedł.
Count odstawił piwo z głośnym stuknięciem, nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi. Położył ręce na blacie i zaczął wystukiwać palcami przypadkowy rytm.
Ostatnim obrazem była niewielka chwila: czarne długie włosy, jak jedwab w dotyku, delikatne, pachnące lawendą i oczy... zielone, duże, piękne... Zaczerwienione od łez, zaszyte mgłą, gniewnie w niego wpatrzone i... ten histeryczny krzyk:
- Zabiłeś go!
Odsunął ręką opadające na oczy kosmki włosów, by po chwili mogły zająć zajmowane wcześniej miejsce z powrotem, po czym ponownie rozejrzał się. Pub opustoszał. Nikt oprócz Counta nie siedział przy barze. Gdzieś zza jego pleców z daleka dochodził donośny, przerażający męski śmiech.
Odchrząknął, zwracając na siebie uwagę kelnera. Ten spojrzał na niego od niechcenia, odstawił wycieraną szklankę i w międzyczasie wycierając ręce o starą, zgniłozieloną kamizelkę, podszedł do niego. Count sięgnął do kieszeni, położył na blacie dziesięciodolarowy banknot i bez słowa przesunął go w stronę kelnera. Kelner mruknął coś pod nosem i wsunął łapczywie pieniądze do kieszeni na piersi.
Count wstał, ociężale ruszył z miejsca, na zmianę znikając w kłębach dymu i pojawiając się ponownie tam, gdzie było go mniej. Wreszcie doszedł do celu. Otworzył blaszane drzwi wejściowe i wystawiając najpierw głowę, wreszcie odetchnął świeżym powietrzem.
Wyszedł na zewnątrz, wsadził ręce do kieszeni bluzy i rozejrzał się w około. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, gdy natrafił wzrokiem na miżącą się przed lokalem parę.
- Ludzie są obrzydliwi.
Ruszył z miejsca przechodząc przez Sunset Strip z głową w chmurach. Nagle poczuł na swojej drodze przeszkodę. Zetknął się z jakimś ciałem obcym. Spojrzał na osobnika na którego wpadł i z niesmakiem cofnął się krok do tyłu. Został potraktowany nieprzyjemnym zapachem. Zwykły włóczęga. Count pomyślał jednak, że jest w nim coś przerażającego. 
Owy osobnik zaprzestał grzebania w śmieciach, wyprostował się i patrząc Countowi prosto w oczy, rzucił wygrzebaną ze śmietnika szklaną butelkę za siebie. Ta rozbiła się, rozpraszając panującą ciszę hukiem uderzającego o chodnik szkła. Obrzuciła go niczym konfetti, magicznie błyszcząc odbijanym światłem księżyca. Count podążył wzrokiem za butelką z kamiennym wyrazem twarzy. Sam przed sobą nie przyznawał się, że jego ciałem wstrząsa jakieś nieznane mu dotychczas uczucie. Niepokój.
Powrócił spojrzeniem do włóczęgi i spostrzegł, że ten mu się bardzo uważnie przygląda. Bezdomny zmrużył oczy, które jak zdawało się Countowi niepokojąco się iskrzyły i wydał z siebie dziwny dźwięk, przypominający syknięcie.
- Sprawiedliwość dla wszystkich! - burknął nagle ledwo zrozumiale, wymachując rękami na wszystkie strony, jakby wykonywał jakiś niepokojący taniec. - Nic cię nie uratuje!
Zapadła cisza.
Włóczęga lustrował Counta wzrokiem oddychając ciężko i głośno,
- Sprawiedliwości nie ma... - mruknął cicho Varg Vikernes i z tajemniczym, przebiegłym i lekko niepokojącym uśmiechem ruszył przed siebie.


...

- Rany, co za upał... - jęknęłam, przysłaniając oczy dłonią.
Słońce nie dawało za wygraną, zdawało się, że przygrzewa jeszcze mocniej, próbując zrobić mi na złość.
Przymknęłam oczy i westchnęłam.
Upały są niesamowicie męczące, a o dwunastej w południe należałoby się modlić o skrawek cienia. Potrzebowałam chociaż lekkiego powiewu, aby móc odetchnąć, ale oczywiście nic. Powoli czułam, że chyba się roztapiam, ale właśnie w tej chwili coś przysłoniło mi prażące słońce. Nie otwierałam oczu, rozkoszując się muskającymi delikatnie moją twarz kosmykami włosów, tylko uśmiechnęłam się delikatnie. Oddawałam się chwili wytchnienia, leniwej i pełniej ukojenia. Nie myślałam o niczym szczególnym, tylko o tym co tu i teraz, o tym, że odnalazłam swoje szczęście, którego wcale nie trzeba było szukać na krańcu świata, jak wydawało mi się kiedyś, ale które było tuż obok. Rozkoszowałam się delikatnymi wargami, dotykającymi moich ust. Najpierw łagodnie, prawie niewyczuwalnie, by po chwili zatopić się w nich całkowicie, łącząc nas w namiętnym, lekko brutalnym pocałunku. Teraz otworzyłam oczy szeroko, by zobaczyć przed sobą nieziemski błękit nieba, zamknięty w dwóch szklanych kulach, śmiejących się do mnie tak szczerze, roziskrzonych blaskiem radości. Widziałam go przez mgłę. Jego lśniące włosy, spokojne spojrzenie, łagodny uśmiech... Był bardzo blisko, ale jakby daleko. Nie wiem dlaczego poczułam nagły niepokój, a on zaczął szeptać moje imię.
- Natasha...

-Natasha! - gwałtowne dotknięcie w ramię.
Ocknęłam się, ale i tak byłam jakby nieprzytomna. Przed sobą zobaczyłam łagodne oczy, jednak nie te, które spodziewałam się zobaczyć. Øystein chwycił mnie za ramię. Oprzytomniałam całkowicie, ale moje oczy zaszły mgłą, przestałam wyraźnie widzieć. Łzy zbierały się pod powiekami, gotowe w każdej chwili wypłynąć. Øystein pociągnął mnie mocno i wyprowadził z opustoszałego już autobusu na zewnątrz. Łapczywie łapałam ogromnie hausty powietrza, jakbym została właśnie uratowana od utonięcia. Krztusiłam się nim, na przemian z łzami, nie mogłam wydusić słowa. Chłodny podmuch buchnął mi w twarz, jakbym dostała właśnie z liścia, uspokoiłam się natychmiast. Øystein chwycił mnie za rękę i zaczął iść w milczeniu. Podążałam za nim bez słowa, dziękując mu w duchu za tę jego cierpliwość i byłam zarazem pełna podziwu dla jego wytrwałości. Był najlepszym wsparciem, jakie mogłam w tej chwili otrzymać, chociaż w zasadzie to nie miałam do czego porównywać, bo innego wsparcia nie miałam.
Ludzie obrzucali nas pogardliwymi spojrzeniami, prawdopodobnie pełni najgorszych oszczerstw na mój temat. Potrafili tylko osądzać, nie myśląc nawet o pomocy. Szarzy, zwyczajni, beznadziejni. Zainteresowani życiem innych, pozornie nie zwracający na siebie uwagę. Wiedzieli zbyt mało.
Szłam ledwo żywa, oparta całym ciężarem na podtrzymującym mnie Øysteinie. Zmieniałam się w wrak człowieka. To mnie przytłaczało, niszczyło. Najgorsze jednak, że "to" - to nie były narkotyki, ani alkohol, ani żadne inne używki. "To" był niesprawiedliwy wyrok mojego życia. Teraz chylę się ku dołowi, nie tylko fizycznie, ledwo idąc, podtrzymywana przez przyjaciela, ale i psychicznie... tylko, że tego nie da się porównać. Psychicznie nie mam żadnej podpory. "To" było moim szczęściem, utraconym bezpowrotnie. Jestem w dole, niesprawiedliwie potraktowana przez wszystkich, tylko dlatego, że... sprawiedliwości nie ma.


***


Myślę, że nie jest ze mną jeszcze tak najgorzej. Fabuła jest raczej bardziej skomplikowana i trudniejsze, może mało znane postacie, ale mam nadzieję, że dacie radę przełknąć. Ja osobiście przeżywam to strasznie emocjonalnie, mieszam towarzyszące mi uczucie podekscytowania - z powodu powrotu do bloga i... strachu, bo nie wiem co powiecie na TO. 
No i cóż, co złego to nie ja :) 
Pozdrawiam was serdecznie.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Uwaga

Piszę, żeby pokazać, że TAK, żyję i że Boże broń, nie zapomniałam.
Przetrwałam to co miałam przetrwać z trudem radząc sobie z tęsknotą za Ruth i jej perypetiami, narzekając na kompletny brak czasu i martwiąc się tym czy o mnie jeszcze pamiętacie :c
Przy okazji przejrzałam swoje opowiadanie i... JESTEM PRZERAŻONA ilością błędów, które się w nim znajdują (z resztą nie tylko do tego mam zastrzeżenia) i mogę to tylko (jak zwykle) wytłumaczyć zmęczeniem.
No dobra, ale teraz w końcu powinnam wziąć głęboki oddech i wrócić z wielką przyjemnością. Mam milion pomysłów dotyczących opowiadania, ale te nieudane początki mnie naprawdę hamują ;_; Z resztą jest teraz tyle 'wolności', a ja jak zwykle nie potrafię jej równomiernie rozłożyć. W dodatku przemyślałam parę spraw i zmieniłam swoje poglądy w sprawie niektórych rzeczy. Tak, to taki mój odwieczny problem, zawsze wynajduję sobie jakieś problemy.
Chcę jeszcze dodać, że praktycznie od razu jak oddałam arkusz ostatniego testu wycofałam się z realnego świata i zaczęłam opracowywać nowy rozdział swojej opery mydlanej, a teraz siedzę nad kartką i w głowie mam totalną pustkę, jest mi smutno, bo boję się, że nie będę potrafiła wrócić do pisania, a tak bardzo zależy mi, żeby to bardziej dopracować, mam nawet już zaplanowany koniec, chociaż do niego jeszcze daleko.
Nie wiem kiedy pojawi się nowy rozdział i to kolejna rzecz, która mnie martwi. Przechodzę totalny kryzys, nie widzę sensu w tym co tu zamieszczałam, chciałabym zacząć to od nowa, ale pewnie i tak nie potrafię.
Obiecuję jednak, że wkrótce pozbieram się do kupy i będę kontynuowała to co zaczęłam, jeżeli nie dla siebie to dla tych kilku osób, które zawsze czytały. Mam nadzieję, że nie zapomniałyście i czasami w swoich głowach wspominałyście kiczowate scenki Farbowanych Kwiatów.
Dziękuję WAM za wszystko!
Z gorącymi pozdrowieniami,wasza
rock-child

czwartek, 20 marca 2014

Urodziny

Rozdział dodatkowy



Biegłam ulicami słonecznego Los Angeles. Rozgrzane płyty chodnikowe parzyły moje stopy, odziane w lekkie trampki. Promienie słoneczne odbijały się od okien. Czas wlókł się niemiłosiernie. Wszyscy wydawali się coraz bardziej zwalniać, a ja biegłam co sił, okrutnie się przy tym męcząc. Łapczywie łapałam ogromne hausty powietrza. Słońce bez pytania zaglądało mi w twarz, mając z tego zapewne ogromną satysfakcję. Było mi coraz bardziej gorąco.
Mijałam przechodniów, pozornie znajomych, lecz nie potrafiłam się skupić na żadnej twarzy, nawet gdybym chciała. Wydawały się rozmyte, nieprzyjemnie rozpłaszczone, dziwne, wykrzywione w obrzydliwych grymasach.
Otaczała mnie aura niepokoju. Stawałam się coraz bardziej niespokojna.
Ludzie wydawali się mnie nie zauważać. Tyle razy kogoś potrąciłam, ale nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi, zupełnie jakby nic nie czuli, jakby mój dotyk po prostu przez nich przesiąkał, jakby mnie nie było...
Potrząsnęłam głową, moje myśli skręcały na dziwny tor.
Biegłam dalej. Nie potrafiłam się zatrzymać. Zagłębiałam się w najodleglejsze zakamarki L.A. Nigdy tu nie byłam i chyba nie powinnam być. Narastający skwar cholernie mi dokuczał. Opadałam już z sił.
Niebo przypominało oszklone zamknięcie, jak w szklanej kuli.
Wydawało mi się, że krążę w kółko.
W końcu moją dziwną ucieczkę zakończyło zetknięcie się z ciałem obcym i natychmiastowy upadek. Syknęłam z bólu i uniosłam głowę.
Natychmiast zasłoniłam oczy dłonią, bo słońce zapragnęło się ze mną chamsko przywitać. Teraz tkwiłam na chodniku, w dziwnej siedzącej pozycji, podparta jedną ręką, przed czymś, czego nie mogłam wyraźnie zobaczyć.
Nagle poczułam lekki chłód na ramionach. Moje ręce smagane były delikatnym powiewem. Rozejrzałam się w około zdumiona, przecież przed chwilą panował taki upał, że o najsłabszym podmuchu można było tylko pomarzyć. Teraz byłam otoczona przez dziwną, jakby gęstą ciemność, dosłownie granatową. Jedyne co pozostało to uczucie wcześniejszego niepokoju, które gwałtownie wzrosło. Zimny pot wstąpił na moje skronie, a ręce zaczęły się niemiłosiernie trząść.
Tkwienie na chodniku bardzo mi doskwierało, czułam dyskomfort, ale nie mogłam się ruszyć, nie dałam rady. Z resztą nawet nie wiedziałam gdzie.
Poczułam dziwne pieczenie w okolicach dłoni, którą opierałam się na chodniku. Rzuciłam krótkie spojrzenie w jej kierunku.
Świetnie!
Wsadziłam ją prosto w odłamy porozrzucanego wokół szkła. Mocno krwawiła, co nie robiło na mnie większego wrażenia, ale towarzyszące temu wszystkiemu pieczenie wymalowało na mojej twarzy grymas bólu. Westchnęłam zrezygnowana i odwróciłam się.
Broniłam się przed nawet krótkim spojrzeniem w stronę intruza, który nadal tam stał w bezruchu, jakby czekał. Walkę prowadziłam jednak na próżno, bo moja szyja poprowadzona jakby własnym lub cudzym zdaniem skierowała głowę w jego kierunku.
Uczucie niepokoju było na pograniczu sytuacji kryzysowej, myślałam, że za moment rozerwie mnie na strzępy.
Utkwiłam oczy w mężczyźnie i na chwilę przestałam oddychać.

- Obudź się, proszę kochanie! - szturchnięcie w ramię.
Uczucie przerażenia. Stan nadwyrężonego bezpieczeństwa, brak spokoju.
- No już, obudź się mała!
Uchyliłam ciężkie powieki.
Zielone oczy wpatrywały się we mnie z niepokojem, lecz po chwili zapaliły się delikatnym ognikiem. Brzoskwiniowe usta uśmiechnęły się lekko.
- Już dobrze, jestem tutaj przecież... - wyszeptała i przytuliła mnie mocno.
Westchnęłam i zaciągnęłam się zapachem fiołków.
- Co to było? - Nadien pochyliła się i spojrzała w moje oczy.
Jej uścisk tworzył mi azyl. To sprawiało, że powoli wracało utracone poczucie bezpieczeństwa, uspokajałam się wewnętrznie.
Podniosłam się do siadu, wyprostowałam nogi, a ręce oparłam na kołdrze.
- Znów mi się śnił... - wyjąkałam.
Nad przycisnęła mnie mocniej do siebie. Zaczęła głaskać mnie po głowie i delikatnie nami kołysać.
- Moja biedulka, moja biedulka... Ale kto ci się śnił? - oparła brodę o moją głowę.
- Ojciec... Znowu. - westchnęłam.
Pociągnęłam nosem i wydałam z siebie bardzo dziwny jęk.
Nadien westchnęła. Wypuściła mnie z żelaznego uścisku i odsunęła się.
- Ruth, musisz w końcu przestać się przejmować... - zmarszczyła brwi i wbiła we mnie pełne wyrzutu spojrzenie.
Wzruszyłam ramionami.
-No Ruth... - Nadien uśmiechnęła się lekko. - Uśmiechnij się trochę, proszę...
Spojrzałam na nią spode łba, ale jej wyraz twarzy był tak rozanielony i słodki, że nie potrafiłam dłużej udawać urażenia.
Jej oczy rozbłysły nagle.
- No, a wiesz jaki dziś dzień? - zapytała, przechylając głowę w bok.
Podziwiałam ją za tą dziecinnie prostą umiejętność zapominania o problemach i szybkiej poprawy nastroju.
Zmarszczyłam brwi i próbowałam wysilić umysł, aby dojść do tego, co mogła mieć na myśli. Cholera, ale ja nawet nie wiem, który dziś jest...
Nadien parsknęła śmiechem.
Wygramoliła się z łóżka, gdzie spędziłyśmy już trzy noce od wyjazdu chłopaków.
Było nam zbyt smutno i naprawdę wolałyśmy oszczędzić rozdzielenia chociaż sobie. Poza tym Nadien, która pozostawała raczej w dobrym humorze, ciesząc się każdym dniem była dobrym lekarstwem dla mnie, bo ja jak zwykle sobie nie radziłam. Wszczepiała we mnie promyki radości, które przyjmowałam drobnymi dawkami, jak to oczywiście miałam w zwyczaju, przy okazji przejmując się każdym dniem i wymyślając sobie nowe problemy. Dodatkowo pikanterii całemu mojemu nastrojowi dodawała kłótnia z Duffem w przeddzień wyjazdu.
Ugh, czułam się naprawdę beznadziejnie, czy tak będzie przez całe życie?
Nadien skończywszy niemrawe przyglądanie się mnie, kręcąc głową wsunęła stopy w puchate kapcie i podreptała w kierunku kuchni.
Opadłam z powrotem na poduszkę, wyczerpana wszystkim, a właściwie nie wiadomo czym. Zapragnęłam spędzić te dni w embrionalnej pozycji, w nieładzie umysłu i zamknąć się całkowicie w swoim cierpieniu.
W ogóle zapomniałam o pytaniu postawionym przez przyjaciółkę i przestałam trudzić swój umysł jakimiś skomplikowanymi zagadkami. Zacisnęłam powieki i delektowałam się ciszą. Dość niedługo, bo ożywił mnie hałas dochodzący z kuchni. Coś runęło na podłogę z wielkim hukiem.
Niechętnie otworzyłam oczy i podniosłam się do siadu.
- Ruth! - doszedł mnie jak przez mgłę głos Nadien - Chyba potrzebuję pomocy!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Szybko wstałam i z prędkością światła przemierzyłam odcinek sypialnia - kuchnia i znalazłam się przy przyjaciółce, niczym superbohater. Zilustrowałam ją wzrokiem.
Stała oparta biodrem o szafkę kuchenną. W dłoniach trzymała zawartość górnej szafki, nogą przytrzymywała dolną szafkę, chroniąc z kolei jej zawartość przed uszkodzeniem. Na jej twarzy malowało się prawdziwe przerażenie, zmarszczyła zgrabny nosek i przymknęła oczy.
Parsknęłam śmiechem.
- Ruth... - warknęła. - To wcale nie jest śmieszne!
Śmiałam się jeszcze bardziej. Jej złość była taka urocza.
- Cholera, przestań się śmiać! Pomóż mi!
Z triumfalnym uśmiechem, specjalnymi powolnymi ruchami skierowałam się w stronę Nadien.
Myślałam, że za chwilę wybuchnie. Jej mina stawała się bardziej złowroga, co coraz bardziej mnie bawiło.
Podeszłam do niej i przejęłam część zawartości górnej szafki, po czym ułożyłam wszystko na miejscu. Nadien schowała resztę, zostawiając sobie tylko patelnię, a ja ukucnęłam i poprawiłam zawartość dolnej szafki.
- Swoją drogą... - powiedziałam. - Powinnaś nauczyć chłopaka porządku! Co to robi w tej szafce? - zapytałam podnosząc się i unosząc ku górze na palcu wskazującym różowe, MĘSKIE bokserki.
Nadien wywróciła oczami. Stała dalej oparta o szafkę, trzymając w lewej dłoni patelnię.
Cóż, to wszystko w miarę poprawiło mi humor, przynajmniej częściowo.
Nagle przypomniało mi się jednak to co powiedziała dziś Nadien i znów zaczęło zaprzątać mi głowę. Co dzisiaj za ważny dzień i o co jej chodziło?
Nadien parsknęła śmiechem. Zgrabnym ruchem przesunęła się w pobliże kuchenki gazowej, odpaliła ją i umieściła patelnię na jednym z palników.
- Na twoim miejscu, - sięgnęła po olej i wlała odrobinę na patelnię. - nie trzymała bym tego w dłoni, pewnie używane.
Natychmiast strąciłam z palca bokserki Axla i odsunęłam się od nich teatralnym gestem.
Nadien uśmiechnęła się łobuzersko.
Wystawiłam nogę w wełnianej skarpetce i wyginając twarz w grymasie przesunęłam nią bokserki jak najdalej miejsca w którym miałyśmy chyba zaraz jeść.
- Nie wiem, jakie macie fetysze, ale ja bym wolała jeść dalej od tego... - powiedziałam i usiadłam na krzesełku przy stole.
Nad odwróciła się w moją stronę i wywróciła oczami.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie nie uprawiam seksu na podłodze... - poruszyła brwiami charakterystycznie.
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Ja nie uprawiam seksu w wannie.
Nadien parsknęła śmiechem.
- Powinnaś spróbować! W sumie kuchnia też jest całkiem niezłym miejscem... - przekręciła zgrabnie rumiany placek na patelni.
Wzdrygnęłam się na samą myśl seksualnych fetyszy rudego. On i Nadien... Och dobra, na to nie miałam wpływu, to była decyzja mojej przyjaciółki. Była dorosła... ale w tej kuchni? To obrzydliwe. Właśnie miałam zamiar tu jeść.
- A, co dziś na śniadanie? - zapytałam, opierając ręce na stole.
Nad przeniosła patelnię nad talerz i strąciła z niej usmażony naleśnik. Odstawiła ją z powrotem na kuchenkę i odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.
- Angielskie naleśniki.
- Pachnie fantastycznie - stwierdziłam.
- Wrócił ci apetyt?
Zignorowałam pytanie.
Nadien wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.
- To chyba zasługa tego dzisiejszego dnia. - odwróciła się i puściła mi oko.
Cholera jakiego dnia? Już prawie znów zapomniałam.
Oparłam brodę o rękę, opartą na stole. O co jej chodzi, nic nie rozumiem.
Po chwili przyjaciółka stawiała przede mną talerz wypełniony rumianymi angielskimi naleśnikami, oblanymi po brzegi syropem klonowym.
- Smacznego. - usiadła naprzeciwko mnie.
Zakręciło mi się w głowie. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Skrzywiłam się, mój apetyt odszedł w niepamięć, gdy przyglądałam się rdzawej cieczy, spływającej po stercie naleśników. Wszystko rosło mi w ustach, gdy przypominałam sobie niesamowicie słodki smak.
Zmarszczyłam brwi i westchnęłam.
Owszem Nadien starała się, ale ja widocznie nie potrafiłam tego docenić. Byłam na siebie trochę zła, ale nie potrafiłam zmusić się do jedzenia.
Spojrzała na mnie spode łba.
- Nie chcesz? - zapytała zdziwiona.
Pokręciłam głową przecząco.
Nadien wypuściła nerwowo powietrze z ust.
- Idziemy dziś do Whisky A Go Go? Słyszałam, że ma być jakiś dobry koncert.
Jeszcze to? Doprawdy nie miałam ochoty.
- Ja nic nie słyszałam...
Nadien zmarszczyła brwi.
- Dziwne żebyś słyszała, skoro zajmujesz się tylko psuciem sobie nastroju... - westchnęła. - Nie chcesz tam iść prawda? - zapytała, przeżuwając namiętnie ostatni kęs pulchnego naleśnika.
Wzruszyłam ramionami.
Odsunęłam od siebie talerz i położyłam łokcie na stole.
- Ruth, twoja postawa mnie już irytuje... - wstała i chaotycznym ruchem podniosła dwa talerze. Nie zważając na to, że mój był pełny, cisnęła oba do zlewu. - Nie mogę patrzeć, jak się dogłębnie niszczysz... - Odwróciła się w moim kierunku i oparła się tyłem o zlew. - Jesteś w tym doprawdy mistrzynią!
Spuściłam wzrok.
- Nie obchodzi mnie nic. Idziesz dziś do Whisky A Go Go, jako rekompensata za to, że muszę się z tobą użerać. - podeszła do mnie. - Ruth, to ci pomoże... - przytuliła mnie mocno. - Spróbuj pozbierać myśli, zastanów się nad dzisiejszym dniem. Ja muszę wyjść na chwilę, coś załatwić. - puściła mi perskie oko.
Westchnęłam.
Nadien skierowała się w stronę łazienki.
Niechętnie wstałam od stołu i powłócząc nogami wróciłam do sypialni. Opadłam na łóżko. Podkurczyłam nogi, ułożyłam się w pozycji embrionalnej, a głowę przykleiłam do poduszki.
Trwałam tak chwilę, ale z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
Podniosłam głowę i sięgnęłam do szufladki szafki nocnej. Wyjęłam z niej swój portfel. Przekręciłam się na brzuch i podparłam łokciami. Otworzyłam portfel i sięgnęłam do jednej z jego przezroczystej kieszonki.
Wyjęłam zdjęcie.
Twoje zdjęcie.
Strasznie się stęskniłam...
_________________________________________________________________________

Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę pobliskiej kawiarni.
Nie byłam zła na Ruth, ale bardzo się o nią martwiłam. Pod maską obojętności naprawdę zbyt dużo bierze do siebie i to rujnuje jej nastrój. Nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo niszczy sama siebie swoimi poglądami, a sarkastyczną postawą walczy ze światem.
Westchnęłam.
Odgoniłam ciężkie myśli i uśmiechnęłam się delikatnie.
Nie mogłam uwierzyć, że ona naprawdę nie wie, co dziś za dzień. Czasami zbyt zajmowała się przyziemnymi sprawami, co było następstwem tego, że zapomniała o rzeczach naprawdę ważnych, ale na szczęście ja jestem tu od tego, żeby pamiętać.
Przystanęłam przed szklanymi drzwiami małej kawiarni i weszłam do środka. Powitał mnie delikatny dźwięk dzwoneczka. Uśmiechnęłam się do starszej kobiety za barem.
Wnętrze było całkowicie opustoszałe. Rozglądałam się po przyjemnym dla oka pomieszczeniu, krocząc pomiędzy stolikami. Wreszcie dostrzegłam postać, której szukałam. Siedział tyłem pochylony nad stolikiem.
Przyspieszyłam kroku i wskoczyłam mu na plecy, obejmując go szczelnie ramionami i całując w szyję.
Axl odwrócił się i uśmiechnął.
Kochałam jego uśmiech i kochałam jego usta, tak cudownie całujące. Ale najbardziej kochałam jego oczy, oczy które zdradzały wszystkie emocje. Z czasem nauczyłam się nich czytać. Pozwalały przejrzeć go na wylot.
Opadłam na krzesełko.
Zerwał się ze swojego miejsca i przytulił mnie.
- Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam... - wyszeptałam.
- Ja za tobą też kruszynko... - pocałował mnie w szyję i przycisnął jeszcze bliżej siebie.
- Axl, - odsunęłam się nieco. - nie jesteśmy tu sami...
Axl uśmiechnął się łobuzersko. Wypuścił mnie z uścisku i usiadł z powrotem na swoje miejsce.
Westchnął.
- No tak, ale jak wrócę nie wypuszczam cię z objęć!
Uśmiechnęłam się.
Zbliżył twarz do mojej i cmoknął mnie lekko w usta.
- Axl... - próbowałam przywrócić go do porządku
- No już nie będę... - powiedział przeciągając samogłoski i zrobił minę zbitego psa.
Parsknęłam śmiechem.
- Opowiadaj lepiej, jak tam nasz plan? - przyłożyłam dłoń do ust i wypowiedziałam teatralnym szeptem.
Axl zsunął się na brzeg krzesełka i wykonując ten sam gest co ja wyszeptał:
- Wszystko pod kontrolą.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Wszystko musiało wyglądać naprawdę komicznie.
- Napijesz się czegoś kochanie? - zapytał Axl, wracając do normalnego tonu.
Pokręciłam przecząco głową.
- Przed chwilą jadłam śniadanie.
Axl wygiął twarz w zabawnym grymasie.
- Zrobiłaś Ruth śniadanie?
Parsknęłam śmiechem.
Axl skrzyżował ręce na piersiach.
Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam Axla po lśniących włosach.
- Jak już wrócisz do domu codziennie będę robiła ci śniadania. - powiedziałam.
- Do łóżka? - Axl uniósł brew.
Wywróciłam oczami.
Uśmiechnął się.
Uwielbiam go, to naprawdę niemoralne jak za nim szaleję i jak ufam mu z każdym dniem coraz bardziej...
- Ach, muszę już iść... - westchnęłam.
Axl został jakby wyrwany z zamyślenia i spojrzał na mnie zdezorientowany.
Podniosłam się z miejsca
- Idę Axl. Ruth nabierze w końcu jakiś podejrzeń... Chociaż, wiesz, że ona nawet nie wiedziała, co dziś za dzień?
Axl skinął głową i uśmiechnął się.
Dalej miałam wrażenie, że pozostaje w swoim świecie.
- Poczekaj chwilę kochanie... - powiedział z tajemniczym uśmiechem i udał się w stronę sprzedawczyni.
Kobieta pochyliła się w jego stronę, a on szepnął jej coś do ucha.
Zaczęłam się trochę denerwować. On znowu coś kombinuje, a jego pomysły są raczej... dziwne? Oparłam ręce na biodrach i przyglądałam się poczynaniom Axla.
Odwrócił się energiczne, spojrzał na mnie i poruszył charakterystycznie brwiami.
Pokręciłam głową.
Axl podchodził do mnie powolnym, tanecznym krokiem. Po chwili do moich uszu doszły pierwsze dźwięki starej rockowej (tej) piosenki. Uśmiechnęłam się. Miałam z nią ciekawe wspomnienia z domu rodzinnego. Podobno moi rodzice spędzili w jej towarzystwie wiele romantycznych chwil.
Rozmarzyłam się lekko.
Na ziemię sprowadziły mnie dopiero dwie ciepłe dłonie. Jedna powędrowała na moje biodra, druga chwyciła moją dłoń.
- Pani pozwoli... - szepnął Axl z łobuzerskim uśmiechem i zaczął nas rytmicznie kołysać.
Wolną dłoń położyłam mu na ramieniu. Byliśmy zwróceni twarzą do siebie.
Był doprawdy świetnym tancerzem, a ja nie miałam jeszcze okazji żeby się tego dowiedzieć. Prowadził mną z wyraźnym pojęciem, wiedział co robi. Chwycił mnie za dłonie. Odpychaliśmy się i przyciągaliśmy wirując w rytm refrenu.
Czułam się tak... Tak dziwnie.
Po prostu jak w bajce, bo... na dobrą sprawę moje życie przypomniało teraz bajkę. Nie miałam poważnych zmartwień, chroniły mnie przed nim ciepłe dłonie, tworzące mi szczelny azyl.
Znów przyciągnął mnie do siebie, zakręcił nami kilka razy, potem obrócił mnie wokół siebie. Powędrowałam obrotem za jego ręką stając przed nim, a on pocałował mnie w szyję i zaśpiewał cicho:


In the dark of night

By my side

I wish you were
I wish you were *



Ostatnie dźwięki starczyły nam jeszcze na wykonanie piruetu, a na koniec Axl przechylił mnie do dołu. Drgnęłam lekko z przerażenia.
Uśmiechnął się lekko.
Piosenka dobiegła końca. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Axl oparł swoje czoło o moje i potarł swoim nosem o mój. Cmoknęłam go lekko w usta, choć sama przestrzegałam go przed takim zachowaniem. Teraz jednak byłam w dziwnym, magicznym amoku. Uśmiechnęłam się. Byłam pewna, że się rumienię. Targały mną zbyt duże emocje, byłam zbyt szczęśliwa.
Ciężko dysząc po naszym tańcu, wtuliłam się w Axla. Położył głowę na moim ramieniu. Trwaliśmy tak przez chwilę, a potem oderwał się ode mnie. Chwycił moją dłoń i pocałował ją.
- Dziękuje księżniczko. - uśmiechnął się słodko.
Odwzajemniłam uśmiech.
- Do zobaczenia wieczorem.
Skierowałam się w stronę drzwi. Odwróciłam głowę jeszcze tylko na chwilę przez ramię. Axl właśnie puszczał oko do starszej ekspedientki.
Byłam prze szczęśliwa.
Jak można się tu z nim nudzić? Każdy dzień jest pełen emocji. Jak dobrze, że już wrócił.
Ale teraz, to ja muszę wrócić. Wrócić już na ziemię, bo nie ja jestem gwiazdą dzisiejszego wieczoru.
______________________________________________________________________

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i podniosłam twarz znad książki.
- Już jestem! - powiedziała Nadien, zdejmując w biegu kurtkę i buty.
Wkroczyła tanecznym krokiem do kuchni.
Uśmiechnęłam się.
- Cóż takiego się wydarzyło, że jesteś w takim szampańskim nastroju? - zapytałam odwzajemniając uśmiech.
Pokręciła głową.
- Po prostu jestem szczęśliwa, nie mogę?
Zamknęłam biografię Jima Morrisona, uprzednio wkładając w nią różowa karteczkę, służąca mi za zakładkę i odłożyłam książkę na stół. Uniosłam do ust kubek, upiłam łyk kawy i spojrzałam na przyjaciółkę.
- Posprzątałaś tu? - zapytała zdziwiona.
Przytaknęłam.
- Co jeśli ja też jestem szczęśliwa?
Nadien uśmiechnęła się.
-Nareszcie! Ciekawe tylko na jak długo...
Wywróciłam oczami.
- A może to dlatego, że przypomniałaś sobie co dziś za dzień?
Zmarszczyłam brwi. Nie, chyba nie...
Znów mam zaprzątać sobie głowę tym jej dziwnym wymysłem?
Westchnęłam.
Nadien parsknęła śmiechem, widząc moją minę.
- Nie przejmuj się. - powiedziała i wzięła jabłko ze stojącej na blacie blaszanej miski.
- Tęsknie za nim... Ty też tak tęsknisz za rudym?
Nadien opłukała jabłko, uśmiechnęła się i wytarła je o wełnianą ściereczkę.
- Ale jeszcze tylko tydzień prawda? - zagadnęłam.
Nad poszerzyła uśmiech.
- Tak, jeszcze tydzień.- wgryzła się w jabłko. - A tym czasem idziemy do Whisky A Go Go! - zatarła ręce.
Wzniosłam oczy ku górze.
- Nie możesz iść sama? - mruknęłam.
Nadien przełknęła kęs jabłka i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Chcesz mnie tam wysłać samą?
No tak, nie pomyślałam.
- Nadien, ale...
- Bez gadania! Myślę, że jesteś mi coś winna. Która właściwie godzina?
Spojrzałam na wiszący za mną zegarek
- Wpół do trzeciej.
- Dobra... - Nadien przybrała ton nieznoszący sprzeciwu. - Zabierasz swoje siedzenie z krzesełka i idziesz do łazienki się odświeżyć. - wskazała palcem na drzwi łazienkowe. - Gdy będziesz już piękna i pachnąca zaproszę cię ponownie do salonu piękności Nadien, a teraz pójdę przygotować nam coś do ubrania. - powiedziała z triumfalnym uśmiechem, po czym wzięła ostatni kęs jabłka i wyrzuciła pozostałość do kosza.
Westchnęłam i wstałam.
- Sugerujesz, że śmierdzę?
Nadien parsknęła śmiechem.
- Nie, sugeruję, że jesteś po prostu głupia. - powiedziała. - A teraz idź już!- wskazała na drzwi łazienki, odwróciła się i skierowała do sypialni.
Zgarnęłam kubek ze stołu i wrzuciłam go do zlewu. Zabrałam Morrisona pod pachę i ruszyłam do łazienki.
Westchnęłam głęboko, zamykając za sobą białe drzwi. Książkę położyłam na wiklinowym koszu na bieliznę, przyozdobionym szarą kokardką.
Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Absolutnie nie powinno dziwić się poleceniu Nadien, absolutnie. Jak ona to robi, że zawsze wygląda świetnie? Cóż, po prostu jest piękna, a pięknym trzeba się urodzić.
Zdjęłam z siebie koszulkę w której spałam. Odkręciłam kran i wlałam do wody kilka kropel jakiegoś stojącego na wannie olejku. W poszukiwaniu bielizny zajrzałam do szafki, ale ponownie zostałam przywitana przez bokserki Axla, tym razem w kolorowe groszki. Część garderoby do ktorej nie powinnam mieć dostępu, a przede wszystkim nie chciałam, spoczęła spokojnie na mojej twarzy.
Zrobiłam gwałtowny unik, potrząsnęłam głową i chaotycznie się wyginając ściągnęłam intruza z twarzy. Przy okazji runęłam na podłogę, wydając przy tym dość niepokojący dźwięk. Leżałam zdezorientowana, gdy w pewnym momencie usłyszałam szybkie kroki.
- Ruth, wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się.
- Spokojnie, dziś nie zamierzam popełnić samobójstwa. - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Nawet tak nie żartuj! - warknęła Nadien. - Z twoim szczęściem to zwykła kąpiel może być tragiczna w skutkach... Przyniosłam ci bieliznę.
- Och, z nieba mi spadasz! - krzyknęłam.
Wstałam, podeszłam do drzwi i uchyliłam je odrobinę. Wystawiłam przez nie dłoń i kiedy poczułam, że Nadien kładzie mi na niej to, co mi przyniosła, zabrałam ją z powrotem.
- Znów atakowały mnie bokserki twojego chłopaka! - oznajmiłam. - One są wszędzie!
Nadien parsknęła śmiechem.
Zamknęłam drzwi. Bieliznę położyłam na Morrisonie, zakręciłam korek i powoli weszłam do wanny.
Kiedy oswoiłam się już z wodą, ułożyłam się wygodnie i sięgnęłam po książkę.
To co Jim, tę kąpiel spędzamy razem?
Uśmiechnęłam się sama do siebie.

-Idiota! Idiota! Idiota!
-Dlaczego mnie tak nazywasz? - zapytał Jim. - Dlaczego krzyczysz na mnie jak dziecko?
-Bo zachowujesz się jak dziecko!
Frank podszedł do Leona i zaproponował mu, by ten pilnował swojego zasmarkanego nosa. W tej samej chwili przerwało im stukanie do drzwi. Ktoś otworzył, weszła utleniona blondynka.** 

- Utopiłaś się? - z boskiego odrętwienia wyciągnęło mnie pukanie do drzwi łazienki.
Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na wcześniejsze miejsce.
- Jeszcze nie... - odpowiedziałam i wygramoliłam się z wanny.
Trochę się zasiedziałam, zatracając się w czytanej chyba po raz setny książce i uznałam, że już mi wystarczy.
- Ruth, streszczaj się! Już po drugiej, a my musimy być w Whisky około piątej.
Zmarszczyłam brwi. Nadien cały dzień gada jak potłuczona.
- Dlaczego około piątej? - zapytałam zdziwiona.
Na pytanie odpowiedziała mi cisza.
- Nieważne... - mruknęła cicho po chwili i prawdopodobnie się oddaliła.
Wzruszyłam ramionami.
Owinęłam się ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Na moje szczęście było zaparowane, więc nie przejmując się niczym założyłam na siebie bieliznę i wyszłam z łazienki.
- Jestem. - objaśniłam swoją obecność.
Blond głowa mojej przyjaciółki wyłoniła się z pokoju.
- No chodź, coś ci pokażę! - zawołała z ogromnym entuzjazmem.
Powoli dochodziła do mnie świadomość, że czekają mnie największe tortury na świecie. Ruszyłam niechętnie do sypialni.
- Zobacz. - Nadien odsunęła się i teatralnie wskazała rękami na łóżko.
Po jednej stronie leżała grafitowa sukienka, rozkloszowana u dołu z górą spódnicy z delikatnej mgiełki i bez pleców. Z drugiej strony obcisła grungowa sukienka z bordowego pluszu z długim rękawem, dość krótka.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Nadien.
Była z siebie wyraźnie zadowolona.
- Zwariowałaś! Chcesz tam tak iść?
Nadien wywróciła oczami.
- Tak, czyli jak? Ruth nie przesądzaj proszę...
Westchnęłam.
- I tak nie mam wyjścia, prawda?
Nadien uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Chyba wiedziałaś na co się dobrowolnie szykujesz wraz ze zgodą na wyjście do Whisky? - wystawiła krzesełko i wskazała na nie dłonią.
Wywróciłam oczami. Usiadłam na wyznaczonym miejscu i spojrzałam na Nadien.
- Teraz jestem w piekle?
Nadien uśmiechnęła się i wyjęła na zewnątrz swoją kosmetyczkę.
Przetarłam twarz dłonią i skierowałam oczy ku górze.
- Litości proszę! - wyjąkałam i posłałam jej błagalne spojrzenie.
Nadien z łobuzerskim uśmiechem zaczęła czesać moje włosy, na co reagowałam syknięciem lub wrzaskiem. Zaczesała je w fantazyjną fryzurę na czubku głowy, ale co to jest mogłam się tylko domyślać, bo nie było tu lustra. Potem nakładała na moja twarz dziwne kolorowe proszki. Kichnęłam od nadmiaru pudru na pędzelku, a Nadien dziobnęła mnie przy okazji szczoteczką do tuszu w oko, ale musiałam być grzeczna. Na moje protestu odpowiadała tylko marszczeniem brwi.
Ponadto chciało mi się śmiać, gdy dokładnie przed moją twarzą była jej twarz, ze skupionymi oczami i otwartymi ustami. Parsknęłam śmiechem, kiedy przekręciła głowę w lewo i zrobiła uroczą minkę.
- No... - wstała z kucek. - Chyba gotowe... - otrzepała ręce i oparła je na biodrach.
Ucieszona podniosłam się z lekkim trudem, bo ciało zastało się od bardzo długiego siedzenia w jednym miejscu.
Nadien chwyciła z łóżka jedną z sukienek i wręczyła ją mi.
- Idź do łazienki się ubrać. - poleciła. - Teraz ja muszę się odświeżyć.
Przyłożyłam dwa palce do czoła, symulując salutowanie i ruszyłam w stronę łazienki.
Weszłam i nie spoglądając w lustro w obawie przed własną reakcją, mogłam na przykład zejść na zawał, nie poznając samej siebie.
Wsunęłam się sukienkę, którą przygotowała mi Nadien z niezadowoleniem, bo była to ta krótsza. Zaskoczona, że się w nią zmieściłam, spojrzałam odruchowo w lustro i... zamarłam.
Co ona ze mną zrobiła? To nie byłam ja... To...
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
Wyśmiana przeze mnie fantazyjna fryzura była po prostu zgrabnym koczkiem. Dziękowałam jej w duchu, że zamiast nakładać na mnie ogromne ilości śmiesznych proszków po prostu delikatnie pokreśliła moje policzki różem i wytuszowała rzęsy.
Wyszłam z łazienki i stanęłam twarzą w twarz z przyjaciółką, która wyglądała jeszcze cudowniej. Rozkloszona czarna sukienka idealnie podkreślała jej figurę, piękne słomiane włosy falowały lekko. Zielone oczy śmiały się cudownie. Usta podkreśliła mocno różową szminką, która idealnie kontrastowała z jej cerą. Na nogach miała czarne szpilki, zapinane na cienki paseczek na kostce.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Co ze mną zrobiłaś?
- Podoba się? Jeszcze to! - wyciągnęła w moim kierunku delikatne buty na platformie.
Zmarszczyłam brwi.
- Jak ja tam pójdę? Przecież... Nie mogę jednak założyć trampek... albo chociaż kowbojek? - jęknęłam zrezygnowana.
- O nie! Obiecałaś nie dyskutować! Zakładaj je i idziemy. - powiedziała z poważną miną.
Chwyciła torebkę z łóżka i skierowała się zgrabnie w stronę drzwi.
Nadien dziś zbyt idealnie wpasowała się w rolę dowódcy...
Założyłam buty i najpierw zaliczając pierwszy upadek ruszyłam za przyjaciółką. Wyszłyśmy z domu. Na dworze było już ciemno.
- No dobra to idziemy.
-Na piechotę? - spojrzałam na Nad z przerażeniem.
Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Żartuję, zobacz.
Pociągnęła mnie na drugą stronę ulicy, gdzie stała zaparkowana taksówka.
Ucieszyłam się.
Nadien wsiadła to tyłu, a ja usiadłam z przodu. Niechętnie odwróciłam się w stronę kierowcy. Przywitał się i uraczył mnie tym swoim uśmiechem. Zdziwiłam się i odwzajemniłam uśmiech. To był Glenn. Ucieszona jego widokiem uderzyłam go lekko pięścią w ramię w ramach przywitania i pokuty.
- Wszystkie... - mruknął, rozmasowując obolałe miejsce.
Nad trąciła go w ramię.
Spojrzałam na nią.
Glenn zmieszał się jakby. Odpalił samochód i zwrócił się w moją stronę.
- Jak mija ci życie? - zapytał.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Chyba całkiem nieźle... - stwierdził. - Świetnie wyglądasz, z resztą... Nie tylko ty... - odwrócił się do Nadien, a ona uśmiechnęła się słodko.
Wywróciłam oczami.
- Do Whisky? - zapytał.
Nad przytaknęła, Glenn puścił perskie oko w jej stronę i skręcił w boczną uliczkę.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.
Chłopak przeczesał palcami długą grzywkę, następnie nacisnął duży guzik przy radiu i za chwilę całą trójką bujaliśmy się do kawałka Sex Pistols. Gdy piosenka dobiegła końca, a triumfalne 'jeah' wydobyło się z ust Johnnego Rotten'a, Glen zatrzymał samochód
- Jesteśmy. Whisky A Go Go jest niedaleko, ale wyrwałem was z opresji! - uśmiechnął się triumfalnie. - Bawcie się dobrze!
- Dzięki - odpowiedziałam z uśmiechem i wyszłam z samochodu. Nadien chwyciła mnie pod rękę i skierowałyśmy się w stronę drzwi.
- Nad?
Spojrzała w moją stronę.
- Dziwnie się czuję...
Uśmiechnęła się.
- Wyglądasz przezajebiście!
Wybuchnęłyśmy śmiechem.
Gdy tylko przekroczyłyśmy próg baru moje nozdrza wypełnił nieprzyjemny zapach tytoniu. Ludzi było jednak dość niewiele, a to było dziwne.
Nadien nie zważając na moje protesty i chęć zatrzymania się chociaż na chwilę, bez względu na nieme krzyki ze strony moich biednych stóp, wyprowadziła nas do chyba najdalszego stolika w klubie.
Opadłam ciężko na kanapę.
- Ty mnie dziś wykończysz... - jęknęłam.
Nadien uśmiechnęła się, ale dało się zauważyć, że była pogrążona w dziwnym rozmyślaniu.
- Zaraz wracam. - rzuciła i odwróciła się
- Co, mam tu zostać sama? - poniosłam się energicznie i chwyciłam przyjaciółkę za ramię.
Z powrotem odwróciła się w moim kierunku.
- Ruth, daj spokój nic się nie stanie... Za moment wracam. - odwróciła się i odeszła.
Westchnęłam. Oparłam głowę o rękę, opartą na stole. Ten dzień jest jakiś dziwny... Chyba chcę, żeby się już skończył... Położyłam głowę przy stole i przykryłam ją rekami. Nie przejmowałam się jak teraz wyglądam.
- Można? - po jakimś czasie do moich uszu dotarł dziwnie znajomy głos.
Uniosłam głowę znad rąk. Zostałam wyrwana z zamyślenia.
Stali przede mną dwaj mężczyźni. Wybałuszyłam oczy, po czym przetarłam je piąstkami, zapominając całkowicie o makijażu i pewnie teraz wyglądałam rodem jak z rodziny Adamsów, ale było mi to obojętne. No dobra prawie obojętne, bo nie patrzyłam z obojętnością na stojących przede mną mężczyzn.
Uśmiechnęli się i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- To jak? - zapytał niski brunet, oparł się o oparcie kanapy i uśmiechnął.
Przesunęłam się lekko w bok i podniosłam wzrok na chłopaków.
- Bo... to nie jest tak, że my cię napastujemy, czy coś tylko po prostu... Chcemy się zaprzyjaźnić. - powiedział brunet poważnym tonem, po czym wyszczerzył się w uśmiechu.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Towarzyszący brunetowi chłopak także się uśmiechnął.
- A w ogóle, jesteśmy przyjaciółmi twojego chłopaka. - powiedział blondyn.
- To jak? - brunet puścił mi oczko.
- Proszę. - przesunęłam się jeszcze bardziej w lewo, zdumiona z tonu swojego głosu.
Skąd ta nagła śmiałość?
Chłopaki usadowili się na wolnym miejscu z wesołymi minami. Brunet obok mnie, blondyn obok bruneta.
Zapadła nieco krępująca cisza.
Czułam się dość niezręcznie. Byłam dosłownie otoczona, a przybysze ilustrowali mnie dziwnymi spojrzeniami, tylko co ja miałam zrobić? Miałam odmówić im siedzenia tutaj? Nie czułam się jakoś specjalnie niebezpiecznie, bo...
- Ej a co lubisz robić? - zapytał brunet, który szukał jakiegokolwiek kontaktu ze mną.
Obdarzyłam go zdezorientowanym spojrzeniem, a jego towarzysz parsknął śmiechem. Brunet zmarszczył brwi i jakby zaczął zastanawiać się nad swoimi słowami.
-No, a nie wiem... Lubisz może Metallicę? - zadał kolejne błyskotliwe pytanie.
Teraz nie wytrzymałam. Wybuchłam gromkim śmiechem. Złapałam się za brzuch, kołysząc się w przód i w tył. Nawet łza zakręciła mi się w oku.
Obawiałam się reakcji chłopaków, ale już po chwili oni również dosłownie zwijali się ze śmiechu.
- To może się bliżej poznamy? - zaproponował blondyn, próbując opanować śmiech.
Wyminął swojego kumpla. Przepchał się i teraz to on siedział obok mnie
- James. - wyciągnął dłoń.
Uśmiechnęłam się.
- Lars. - brunet przepchnął się przez Jamesa i również wystawił dłoń.
Ach, jakbym nie wiedziała kim są.
Zamiast jednak robić dziwne miny uśmiechnęłam się lekko, wyszeptałam nieśmiało swoje imię i uścisnęłam dłonie chłopaków.
- Ruth? Ładnie... - stwierdził James i uniósł oczy ku górze, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na mnie.
Spuściłam wzrok, a James uśmiechnął się.
- Fajna piosenka... - zaczął znów dziwną rozmowę.
Ja siedziałam jak na szpilkach. Czemu ciągle nie ma Nadien?
- Zatańczysz? - zapytał James.
Lars spojrzał na niego zdezorientowany, ja zamrugałam parę razy wyrwana z zamyślenia i pokręciłam głową przecząco. Lars parsknął śmiechem.
- No proszę... - wyjąkał James, robiąc błagalną minę.
Nie dawał za wygraną.
Westchnęłam i ostatecznie niechętnie zgodziłam się, po krótkim rozmyślaniu. James uśmiechnął się triumfalnie, a Lars wywrócił oczami.
Blondyn wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją drżącą ręką i na moje nieszczęście, przypominając sobie jakie buty mam na sobie chwiejnym krokiem ruszyłam za Jamesem, przeciskając się pomiędzy stolikami. Chłopak, nie zdając sobie oczywiście sprawy z moich cierpień, wyciągnął mnie na parkiet i zaczął kołysać w rytm muzyki.
Czułam się niezręcznie. Ledwo trzymałam się na nogach i choć James kierował mną w tańcu bardzo umiejętnie wszystkie ruchy wykonywałam jak paralityk. Ta sytuacja była po prostu idiotyczna. Nagle zatrzymałam się, wcale nie chciałam przestać, ale wolałam oszczędzić sobie i jemu tych cierpień. James pociągnął mnie za rękę i uśmiechnął się do mnie.
- Nie będę cię już męczył...
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Mam tylko jedną misję... - wyszeptał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana z lekkim przerażeniem.
Za chwilę znalazł się przy nas Lars. Kiedy zobaczył moją minę wybuchnął śmiechem.
- Oho! Widzę, że poznałaś taneczne umiejętności Hetfielda! - klepnął Jamesa w plecy.
James zmroził go spojrzeniem, ale sam parsknął śmiechem.
- Lars, przecież jest misja... - powiedział poważnie i spojrzał w moją stronę.
Lars przytaknął.
- Tak mała... - powiedział przeciągając samogłoski. - Musimy gdzieś cię zaprowadzić, dostaliśmy takie zlecenie.
No tak, a ja głupia myślałam, że po prostu się do mnie dosiedli tak bez powodu.
Nie czekając na moją odpowiedź James chwycił mnie za rękę.
- Take my hand... - zanucił.
- We're off to never - never land*** - również zanuciłam, nie mogąc się powstrzymać. Miałam jednak nadzieję, że chłopaki nie usłyszą.
Oni jednak odwrócili się w moją stronę z szerokimi uśmiechami.
- Przyjaźń wyczuwam... - powiedział Lars i puścił mi oko.
Spuściłam wzrok i spiekłam raka.
James ruszył żwawym krokiem na przód i pociągnął mnie za sobą. Zaczynałam mieć już dość. Włóczyłam się za nimi pełna obaw. Co mnie jeszcze dzisiaj spotka?
James przemierzył klub pospiesznie, a ja starałam się panować na swoimi ruchami. Odetchnęłam z ulgą kiedy w końcu się zatrzymał. Rozejrzałam się w około. Staliśmy przed dużymi drzwiami.
James spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Bardzo proszę... - wskazał rękami na drzwi.
Westchnęłam. Prowadzona wzrokiem Jamesa pchnęłam podwójne wahadłowe drzwi i weszłam do...
- Niespodzianka!
Zakręciło mi się w głowie. Z resztą zaraz coś mi na nią spadło. Wzniosłam oczy ku górze i odetchnęłam z ulgą, upewniłam się, że to nie trzecie bokserki Axla, tylko konfetti.
No tak... I teraz już wiedziałam co to za data.
Z wypiekami na policzkach, świecącymi oczami i uśmiechem przyklejonym do twarzy rozejrzałam się po pomieszczeniu.
To było niesamowite!
Byli tu wszyscy, znajomi i nieznajomi. Przyjaciele z L.A., niesamowici muzycy i...
Zapach fiołków skutecznie mnie otumanił, docierając bardzo wyraźnie do moich nozdrzy. Nadien rzuciła mi się na szyję i ucałowała moje policzki.
- Teraz już wiesz, o co chodzi?
Uśmiechnęłam się.
- To był najdziwniejszy dzień w moim życiu, ale chyba jest taki co roku...
- Przez dwadzieścia lat staruszko. - powiedział Axl.
Podszedł do Nadien i oplótł jej ręce wokół bioder.
Wywróciłam oczami.
- Dasz się przytulić? - zapytał po chwili.
Spojrzałam na niego zdezorientowana i wzruszyłam ramionami.
Podszedł do mnie z łobuzerską miną. Nadien, która przyglądała się temu z boku parsknęła śmiechem. Rudy przycisnął mnie do siebie niedbale jedną ręką, w drugiej trzymał drinka.
- Żyj sto lat, jak najwięcej kochaj się ze swoim McKagankiem i gromadź w sobie tą wredotę i nienawiść do najzajebistrzego człowieka na ziemi! - powiedział w prost do mojego ucha.
Parsknęłam śmiechem.
- Dziękuję rudzielcu, a i mam do ciebie jedną prośbę. - kontynuowałam jego grę, szepcząc mu do ucha.
- No? - uwolnił mnie z uścisku.
- Nie trzymaj swoich bokserek na wolności, są naprawdę niebezpieczne!
Nadien wybuchnęła gromkim śmiechem. Axl uśmiechnął się i poruszył brwiami charakterystycznie.
- Obrzydliwość. - stwierdziłam.
- Teraz ja! - jęknął błagalnie Steven, przepychając się w moją stronę.
Kiedy już udało mu się stanąć z nim twarzą w twarz rzucił mi się na szyję.
Byłam prze szczęśliwa i wzruszona.
Ludzie, których na dobrą sprawę nie znałam ściskali mnie, wypowiadając tyle wspaniałych życzeń.
Slash życzył mi wagonów wypełnionych po brzegi butelkami whisky, nie omieszkał przy tym dodać, żebym odstąpiła mu część. Izzy stwierdził, że po moich oczach widać, że nic nie potrzebuję, więc życzył mi po prostu żebym zawsze była tak szczęśliwa jak teraz. Poza tym poznałam resztę Metalliki. Lars ku niezadowoleniu Jamesa życzył mi, żebym natrafiała na lepszych partnerów do tańca. Otrzymał za to nowy przydomek, ale uznał, że było warto. James upierał się, żebym nie słuchała tego 'Krasnoludka'.
Tak. zdecydowanie takich urodzin to ja nie miałam!
Kiedy już kierowałam się, aby usiąść i odetchnąć znalazł się przy mnie Joe Perry. Tak, ten Joe Perry! Przepraszając mnie uprzednio za, jak to on określił 'dość niemoralną i niewytłumaczalną propozycję' zapytał, czy nie chciałabym zostać jego groupie.
Parsknęłam śmiechem i przekonałam Joe, że odmawiam mu z naprawdę ogromnym bólem serca.
Rzeczą o której teraz marzyłam było zdjęcie butów. Gwałtownym gestem potrząsnęłam najpierw jedną potem drugą nogą, pozwalając aby te wytwory szatana zostawiły w końcu moje stopy w spokoju i posłałam Nadien przepraszające spojrzenie.
Potem zwyczajnie rzuciłam się w wir zabawy, ciesząc się najwspanialszym przyjęciem urodzinowym w całym moim życiu. Wpasowałam się w fantastyczny rytm śpiewając na całe gardło ze Stevenem, tańcząc po raz kolejny z Jamesem (bez butów szło naprawdę lepiej) i wykonując taniec brzucha na stole z Axlem, co cieszyło się największym aplauzem ze strony pozostałych gości.
Rudy był niestety lepszy ode mnie, utrzymując, że ma w tym wprawę. Mina Nadien była po prostu nie do opisania.
Pijąc już chyba tysięcznego drinka uświadomiłam sobie w pewnym momencie, że chyba potrzebuje ochłonąć.
Odszukałam wzrokiem swoje buty. Jeden leżał pod ścianą. Podreptałam po niego, posyłając pytające spojrzenie, Nadien przechodzącej obok mnie. Zamyśliła się chwilę, po czym nakazała mi gestem żebym zaczekała. Oparłam się o ścianę i uśmiechnęłam się do siedzącego przy stoliku nieopodal, poruszającego charakterystycznie brwiami Joe Perry'ego.
Po chwili Nadien wróciła z moim butem, postawiła go przede mną i poszła w kierunku baru.
Założyłam go na stopę. Lekko się wzdrygnęłam, ale uznałam, że zastanawianie się czemu jest mokry będzie bezsensowne, więc po prostu skierowałam się w stronę tarasu.
Pchnęłam drzwi i odetchnęłam głęboko.
To wszystko było naprawdę cudowne... Doceniam cały trud przyjaciół, ale dla tak aspołecznej osoby jak ja, to już za dużo. Wyjątkowo trudny dzień...
Oparłam ręce o blaszaną barierkę balkonu i wzniosłam oczy ku niebu.
Czego sobie życzę?
Przyjaciół mam, miłość mam, szczęście? Pojęcie względne. Potrzebuję tylko... spokoju.
O tak... Dużo spokoju!
Spuściłam wzrok na swoje ręce.
I ciebie...
Teraz, tutaj...
Gdzie ty w ogóle jesteś?
Zmartwiłam się i byłam na siebie zła. Naprawdę wcześnie zauważyłam, że coś jest nie tak... Idiotka. Co, jeśli nasza kłótnia była zbyt poważna?
Westchnęłam.
Trwałam tak przez chwilę, ale nagle poczułam dłonie na swoich biodrach i ciepły oddech na szyi. Przestraszona odwróciłam się gwałtownym ruchem, prawie łamiąc nos swojemu napastnikowi i... Odetchnęłam z ulgą.
Rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
- Przepraszam - wyszeptałam i podniosłam na niego wzrok.
Uśmiechnął się delikatnie. Przyłożył dłoń do swojego nosa i zaczął go delikatnie rozmasowywać.
- No, no... Dostało mi się od ciebie drugi raz w życiu.
Wywróciłam oczami.
- Kochanie, ja też przepraszam... - westchnął. - Wyglądasz cudownie... - szepnął i uśmiechnął się łobuzersko, po czym pocałował mnie delikatnie.
On tez wyglądał cudownie, moje ulubione skórzane spodnie opinały mu nogi, a biała marynarka zarzucona na ramiona była prawie że moją ulubioną częścią jego garderoby.
- Wszystkiego najlepszego. - powiedział wprost w moje usta.
Uniósł mój podbródek i ponownie złączył nas w pocałunku, tylko o wiele bardziej namiętnym.
Angażowałam się w niego w pełni, z utęsknieniem, aby przypomnieć sobie smak jego cudownych ust.
- Mam coś dla ciebie moja staruszko. - poruszył brwiami charakterystycznie.
Uderzyłam go piąstką w ramię.
Uśmiechnął się łobuzersko, sięgnął do kieszeni po czarną, jedwabną wstążkę i przystawił mi ją do oczu.
- Duff to niebezpieczne... - stwierdziłam, gdy czarny materiał pozbawił mnie wglądu na świat. - Nie mam prawa jazdy na te buty...
Duff parsknął śmiechem.
Położył ręce na moich ramionach i zaczął delikatnie pchać mnie do przodu. Szłam posłusznie, bardzo wolnym krokiem. Kilka razy się prawie wywaliłam, ale Duff mnie podtrzymał. Jakimś cudem miał wszystko pod kontrolą. Kiedy uznał, że jesteśmy na miejscu delikatnym gestem zdjął wstążkę z moich oczu, natomiast ręce zostawił na moich ramionach.
Zamrugałam parę razy, aby przyzwyczaić oczy do otoczenia.
Moim oczom ukazała się dróżka usłana z płatków róż, prowadząca do jacuzzi, oświetlanego tylko blaskiem porozstawianych wokoło świec.
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
Nie wiem, jakim cudem on mnie przyprowadził, ale to chyba było to, czego potrzebowałam. Odprężenia i jego. Nie dmuchałam żadnych świeczek, a już spełniają się moje marzenia.
Duff zaczął całować mnie po szyi. Odwróciłam się przodem do niego i objęłam go za szyję. Zaczął schodzić z pocałunkami coraz niżej, rozpinając powoli suwak od mojej sukienki. Naparł na mnie swoim ciałem i zaczął mnie lekko pchać w stronę jacuzzi.
Usiadłam na brzegu i zrzuciłam buty ze stóp. On zdjął swoją marynarkę i szybkim ruchem strącił moją sukienkę. Wrócił do moich ust, złączyliśmy nasze języki w gorącym tańcu. Duff pchał się w moją stronę. Utęsknionymi rękami badał moje ciało. Potem zaczął obdarowywać namiętnymi pocałunkami moją szyję. Byliśmy tak spragnieni siebie. Schodził z pocałunkami coraz niżej, teraz całował moje obojczyki i ramiona.
Chwyciłam jego rozporek, odpięłam go pospiesznie i próbowałam niezdarnie zdjąć z niego spodnie. Moje ręce zbyt się trzęsły. Szybko je z siebie zrzucił i usiadł obok mnie.Przysunęłam się bliżej i położyłam mu swoje nogi na kolanach.
Zaczął całować mój dekolt. Jego włosy delikatnie łaskotały moje ciało. Strącił dłonią ramiączko mojego stanika i pocałował mnie delikatnie w ramię, po czym spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię... - wyszeptał.
Uśmiechnęłam się.
Chłodną dłonią przejechał po moich plecach i jednym ruchem odpiął zapięcie stanika.
- Duff, ja...
Oderwał się od ilustrowania mojego ciała i spojrzał na mnie.
- Nie mam żadnego kostiumu, ani nic...
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Obawiam się, że nie będzie ci potrzebny... - wymruczał wprost do mojego ucha.
Uniosłam brew.
- Ach tak? - podniosłam rękę i jednym niespodziewanym dla niego ruchem popchnęłam go do jacuzzi.
Runął wprost do wody, ochlapując mnie obficie przy okazji.
Drgnęłam, czując na swoim ciele chłodnawe kropelki wody.
Odwróciłam się i oparłam nogi o brzeg jacuzzi. Niegrzeczny uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Duff ze zmarszczonymi brwiami wyłonił się z wody.
- Ach tak? - przedrzeźnił mnie.
Chodź starałam się być czujna, bo czułam, że po chwili nastąpi zemsta, nie zauważyłam, jak chwycił mnie za nogę i pociągnął do siebie.
Pełna paniki chwyciłam się jego ramienia i podniosłam się, wbijając mu paznokcie w skórę. Wziął mnie w ramiona i przygwoździł do ścianki basenu. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Nie pogłam powstrzymać śmiechu widząc jego mokre włosy zabawnie okalające twarz.
- Ach tak? - powtórzył jeszcze raz.
Wywróciłam oczami. Chciałam go od siebie odepchnąć, ale przycisnął mnie mocniej do ścianki i zaczął namiętnie całować. Jego ręce zaczęły pieścić moje piersi.
Odchyliłam głowę lekko w tył i westchnęłam głęboko.
- Duff?
- Yhm... - mruknął nie przestając całować mojej szyi.
- Gdzie ty byłeś cały ten czas?
Oderwał się ode mnie, uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
- Szykowałem dla ciebie takie rożne niespodzianki. - poruszył brwiami charakterystycznie.
Uniosłam brew.
- Takie niespodzianki? - zapytałam rysując wzory palcem na jego ramieniu. - Takie jak zawsze?
Duff westchnął głęboko.
- Coś nie pasuje?
Pokręciłam głową przecząco.
- Co powiesz na taki mały urlop wypadzik do Egiptu? - wymruczał.
Zaparło mi dech w piersiach, zamrugałam parę razy i spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Mówisz poważnie? - wyjąkałam.
Skinął głową.
- Mały wypadzik... - mruknęłam i uśmiechnęłam się.
Wywrócił oczami.
- Ale najpierw... - przygryzł wargę. - Trzeba się pozbyć dolnych części naszej garderoby...
Jego ręce schodziły coraz niżej.
Pocałował mnie gorąco.

***
* INXS - By My Side 
** Fragment biografii Jima Morrisona - 'Nikt nie wyjdzie stąd żywy'
*** Metallica - Enter Sadman

Kochani,
Mój prezent dla was z okazji szesnastej rocznicy mojego egzystowania na tej planecie (hurra!)
No dobra, teraz poważnie.
Nie jestem zadowolona z tego, co tu napisałam, uważam, że nie wykorzystałam swoich możliwości i no... miało to wyglądać zupełnie inaczej ;_;
Ale po prostu nie przewidziałam kryzysowej sytuacji w moim życiu - cały tydzień siedziałam w domu z anginą i opuściła mnie wena.
No, ale dziś jestem w stanie dziwnej euforii, takiego nastroju to ja dawno nie miałam c:

A teraz przejdźmy do kilku ważnych spraw o których należałoby wam powiedzieć:

Po pierwsze, obawiam się, że to ostania rzecz jaką wstawiam w okresie - marzec kwiecień, ponieważ jestem jeszcze dzieckiem, które nie skończyło jeszcze gimnazjum i aż za bardzo przejmuję się tym, co mnie teraz czeka, bo aż za bardzo mi na tym zależy, bo mam dość ambitne plany na przyszłość, wypadało by zacząć NA SERIO przygotowywać się do egzaminów i ostatnia rzecz o jakiej teraz myślę to pisanie, wybaczcie :c

Po drugie, to oczywiście nie znaczy, że skoro zaczęłam czytać wasze opowiadania to temu zaprzestanę, bo oderwanie się od rzeczywistości to będzie teraz mój jedyny ratunek c:

Po trzecie, poddałam się, zawieszam Wasting Love, jeżeli ktoś jeszcze o nim pamięta. Ja chyba muszę do tego dojrzeć. Drugi rozdział nie należał do udanych, być może dlatego, że skończył się mój 'londyński sen'. Chyba powinnam się w pełni skupić na Dyed Flowers.

Tyle ode mnie 'widzimy się' chyba za miesiąc :)
Trzymajcie za mnie kciuki pls ;__;

Ps: Przeraża mnie, jak dużo seksu pojawiło się w ostatnim czasie na tym blogu, ale to wszystko wina Ohime (której to wstrętnej babie należą się ogromne podziękowania, bo mimo wszystko, bez ciebie bym tego nie skończyła c:), ona mnie do tego zmusza! Dobra, ale teraz przyrzekam, że ograniczę te fetysze.

Miłego czytania, pozdrawiam was serdecznie :)