piątek, 29 listopada 2013

Rozdział IX

Sebastian warknął na chłopaka setny raz, po czym odepchnął mnie i usadowił się obok Michelle.
Zdawało się, że wygląda już lepiej.
Razem z Izzym staraliśmy się usztywnić jej delikatnie nogę o czym nie miałem pojęcia i nie wiedziałem skąd Izzy umie 'takie coś', ale chwała mu za to.
-Michelle, ok? Jesteś pewna, że mam zostać? - zwróciłem się w stronę dziewczyny.
Sebastian zmroził mnie spojrzeniem.
Jego zazdrość mnie denerwowała.
Czy ja wyglądam na kogoś, kto chce przelecieć wszystkie ładne laski na ziemi?
Bez komentarza...
Michelle uśmiechnęła się delikatnie, potaknęła w moją stronę i złapała Sebastiana zdrową ręką za ramię.
Baz odwrócił się w jej stronę z uśmiechem.
Nie jestem psychologiem, to pewnie, ale zupełnie nie mogłem odczytać ich zachowania.
Westchnąłem.
-Zawieś ich do szpitala na Beverly Blvd - zwróciłem się do kierowcy.
Przytaknął i wsiadł do auta.
Cóż, wydawał się całkiem w porządku.
Odjechali.
Zastanawiał mnie fakt, jak Sebastian zachowa się w szpitalu, może powinienem jednak pojechać...
Chociaż...
Dobra, mniejsza o to.
Kopnąłem puszkę na mojej drodze i skierowałem się w stronę baru.
Co to za życie... Non stop jakieś zmartwienia...
Śmieszne, poczułem się, przez chwilę jak zwykły człowiek, ale teraz, uwaga:
Nastąpi powrót gwiazdy rocka!
Chyba...


Cóż, może nie jestem takim nudnym człowiekiem skoro po raz setny wybucham śmiechem, siedząc przy stoliku z 'nowymi znajomymi'.
Nie da się ukryć, że śmiech jest trochę sztuczny, bo czuję się co najmniej dziwnie, ale dobrze się bawię, a to nowość.
-Przepraszam? - usłyszałam znajomy głos i razem z 'moimi towarzyszami' obróciliśmy się w jego kierunku.
Przed naszym stolikiem stał Andrew z rękami skrzyżowanymi na piersi.
-Tak? - zapytał Axl, nonszalancko unosząc szklankę z whiskey do ust.
-Obawiam się, że ten stolik jest zajęty - Andrew przyjął 'wojowniczą postawę'.
Z pewnością posada kelnera w barze Rainbow, nie należała do najlepszych, ale chyba zmagania z klientami są tu na porządku dziennym.
-No przecież widać, że tak - powiedział Slash, rozkładając się wygodnie na siedzeniu.
Spojrzałam na Andrew'a niepewnym wzrokiem.
Mowa ciała jest mi zupełnie obca, więc jak mam mu dać w delikatny znak, żeby sobie poszedł?
Przecież, nic mi nie zrobił i dopiero go poznałam to nie mogę być niemiła.
Ech, obcowanie z ludźmi jest niezwykle trudnym zadaniem.
On i Glenn chcą mnie 'ochronić' przed tym wszystkim, no przynajmniej w chwili obecnej, ale nie miałam pojęcia, że ten barman tak się w to zaangażuje.
Czy on nie ma własnych zajęć? Musiał akurat teraz?
-Andrew... - zaczęłam niepewnie.
Slash i Axl spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
No tak, nie mogli przecież wiedzieć, że to o mnie mu chodzi.
Po chwili obaj wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się łobuzersko.
Uwaga, obserwuję:
ręka rudego i mulata w tym samym czasie unosi się nade mną i delikatnie opada...
Co?!
Chwila, oni mnie obejmują?
Dobra Ruth, spokojnie, rób dalej dobrą minę do złej gry.
Uśmiechnęłam się, a raczej dziwnie skrzywiłam.
Andrew popatrzył na nas dziwnie.
-To nasza przyjaciółka! - wykrzyknął Axl i zbliżył się do mnie.
Starałam się zachować dystans, ale odsuwając się od rudego trafiałam głową na klatkę piersiową Slash'a.
Chłopaki mieli niezły ubaw, ale ja już mniejszy.
-Ruth, jesteś pewna, że ich znasz? Tak, normalnie, osobiście? - Andrew był zakłopotany.
Zrobiło mi się go żal.
Zastanawiała mnie też reakcja Glenna, przecież tyle mu o 'nich' opowiadałam.
To nie może się dobrze skończyć...
Nagle zauważyłam, że wysoka postać zbliża się w naszą stronę.
Duff McKagan miał na twarzy coś pomiędzy rozbawieniem, a lekkim zdezorientowaniem.
Slash posłał mu ukradkowe spojrzenie.
Jakoś się ucieszyłam, że go tu zobaczyłam spowrotem.
-Ruth! - powiedział wesoło - co ty tu robisz?
Pamięta moje imię!
Zrobiło mi się dziwnie na myśl o tej sytuacji w hotelu... Może nie żałowałam, ale nie wiedziałam jak się po tym wszystkim do niego zwracać, co robić?
Andrew oddalił się ze skwaszoną miną, mrucząc pod nosem coś, że jak będziemy czegoś potrzebować, to wiemy gdzie go szukać.
Duff usiadł obok Slasha i nalał sobie whiskey do wolnej szklanki.
-Chyba możecie ją już puścić - powiedział puszczając mi oko.
Chłopaki westchnęli i we trójkę wybuchnęli gromkim śmiechem.
Jaki on jest przystojny!
Ten uśmiech!
To wszystko z bliska!
Dzieli mnie od niego tylko Slash...

(Michelle)
-To złamanie z przemieszczeniem, nie takie poważne jak myślałem, ale będziemy musieli operować - powiedział siwy lekarz w okularach, przytrzymując moje zdjęcie rentgenowskie ku górze w stronę światła - takie złamania zwykle składa się operacyjnie.
Szczerze, to mało mnie teraz obchodziło, co mają zamiar ze mną zrobić...
Wyginałam się z bólu na siwej kozetce, a on wyciągał jakieś coraz to dziwniejsze wnioski z tego zdjęcia.
Zawsze zastanawiało mnie to, czy ten ton bez emocji jest zupełną naturalnością u lekarzy, czy przychodzi z doświadczeniem zawodowym.
Baz spojrzał na mnie z przestraszoną miną, ja pozostawałam niewzruszona.
Nie pierwszy raz coś sobie złamałam i nie pierwszy raz miałam przejść operację.
Najgorsze jest to, że będę musiała zostać w szpitalu...
Nienawidzę szpitali, ale chyba z innych powodów niż wszyscy - mam na myśli empatię czy strach, po prostu czuję znudzenie tym wszystkim. Byłam bardzo chorowitym dzieckiem i całe swoje dzieciństwo spędziłam w szpitalu.
Było mi teraz tylko szkoda kochanego Baza.
Za dużo się o mnie martwił, nie powinien się tak mną przejmować.
-Jest pani pewna, że mam nie zawiadamiać nikogo z rodziny?
Zmarszczyłam brwi.
-Ja nie mam... - zaczęłam.
-No przecież jestem! - Baz przerwał mi w połowie.
Spojrzałam na niego i z tej łobuzerskiej miny wyczytałam, że ma jakiś plan.
Chwycił moją dłoń, skrzyżowaliśmy palce i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Ledwo powstrzymywałam śmiech, widząc zapał Baza i mnie lekarza.
-No dobrze, zapiszę tylko pani nazwisko i wyjdę po pielęgniarkę.
-Michelle Bach - powiedział Sebastian pewnie z uśmiechem.
Parsknęłam śmiechem, modliłam się, żeby lekarz stąd szybko wyszedł.
Zanotował coś w notesie, popatrzył na nas dziwnie i opuścił swój gabinet.
Odczekaliśmy chwilę, odliczając jego kroki i wybuchnęliśmy śmiechem.


Cały czas nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje...
Siedzę sobie, jak gdyby nigdy nic, przy stoliku w barze Rainbow z wokalistą, gitarzystą i basistą najniebezpieczniejszego zespołu świata.
Siedzę z nimi, rozmawiam i śmieję się, jakbyśmy znali się od lat.
Wyłapuję, też pojedyncze spojrzenia Duffa w moim kierunku.
Ciekawe, co on sobie myśli w tej swojej tlenionej, blond główce...
Oparłam się o skórzane oparcie kanapy i westchnęłam.
Grzywka uniosła się pod naciskiem powietrza z moich ust.
Patrzyłam na chłopaków w otoczeniu siwego dymu.
Byli piękni jak zawsze...
Przeżywałam, jakby deja-vu.
Tyle razy wyobrażałam sobie tego typu sytuacje, podczas ucieczki od realnego świata.
Czułam, że słabnie moja samokontrola i jeżeli jakimś cudem zostałabym z Duffem sama, mogłabym nie wytrzymać, co nie byłoby dla mnie raczej, z jednej strony korzystne.
Te myśli dają wyraźny znak, że siedzę tu za długo.
Mam nadzieję, że Glenn wkrótce po mnie wróci.
Czy ja nie mogłabym się raz w życiu z czegoś cieszyć?

***
Ach,
Powiem tak:
Szkoda gadać XD
Nic mi się tu nie podoba!
Rozdział jest jednym z dłuższych, ale za to jaki nudny!
Pisałam go cały tydzień, w chwilach wytchnienia pomiędzy lekcjami, a nauką...
Możecie mi powiedzieć, do czego mi się przyda w życiu to, że półprosta nie ma środka symetrii, albo przedstawianie graficzne promienia odbitego w zwierciadłach kulistych ;_;

Nie wiem, czy nie ma błędów, czy w dobrych miejscach są kropki, przecinki, albo czy są miejsca gdzie wcale ich nie ma, a być powinny,
Nie mam już siły,
Jestem dziś pierwszy raz w domu od rana, bo marzłam na wolontariacie do późna,
a więc PROSZĘ O ZROZUMIENIE i
MIŁEGO WEEKENDU c:




PS: Mam nadzieję, że idzie wytrzymać z moim wiecznym pesymizmem i długimi zażaleniami - przepraaaaszam :c ale ja już taka jestem







wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział VIII

Droga minęła raczej szybko.
Zdążyliśmy wysłuchać dwie strony kasety The Clash i znaleźliśmy się na miejscu.
Glenn podjechał bliżej drzwi wejściowych baru i mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Otworzyłam drzwi samochodu i zwlokłam się z siedzenia.
Szłam w stronę drzwi wejściowych rozglądając się z zaciekawieniem.
Skupiłam wzrok na pionowym, neonowym logu.
Glenn objął mnie w pasie.
-O to Rainbow!
-Yhm...
-Jak wrażenia? - zapytał patrząc mi się w oczy.
Jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko, a sytuacja była co najmniej dziwna.
-Chodźmy, musisz ratować ludzkość... - odparłam sarkastycznie, odsuwając się od niego.
Starałam się delikatnie zmienić temat i wrócić na ziemię, chociaż czułam jeszcze mocną woń perfum Glenna.
-Jasne... - odparł.
Wyciągnął ręce przed siebie i nucąc 'The Final Countdown' ruszył szybko z miejsca.
Zaśmiałam się mimowolnie, bo starałam się zachować powagę.
Zastanawiało mnie to, czy aż tak nie przejmuje się pracą, czy po prostu przy mnie tak się popisuje, bo sytuacja w której go tu wezwano wydawała mi się raczej poważna, ale może po prostu nie znam 'tutejszych realiów'.
Glenn wygłupiał się dotąd, aż znalazł się przy drzwiach baru.
Doszłam za nim powoli.
Pod ścianą Rainbow stał chłopak.
Miał krótko ścięte włosy, uformowane w fryzurę trochę na Sida Viciousa, czarną koszulkę z tęczowym logiem baru i granatowe 'kraciaki' wpuszczone w glany.
Przywitał nas uśmiechem.
Odwzajemniliśmy go razem z Glennem.
-To Andrew - Glenn wskazał na chłopaka.
Po namyśle stwierdziłam, że to musi być ten znajomy barman, och jaka ja jestem bystra...
-A to Ruth - wskazał na mnie.
Andrew wyciągnął dłoń w moją stronę.
Był nie mniej przystojny niż Glenn.
Podałam swoją rękę.
Cóż, lista moich 'Los Angeles'owskich' znajomych wydłuża się, a to dobrze, bo szczerze wątpię, że znajdę kogoś wartościowego w szkole.
Kto by, z resztą chciał przebywać w towarzystwie kogoś takiego, jak ja...
Sam zainteresowany, z początku Duff McKagan się ulotnił, więc czego ja oczekuję.
-Hm... Ruth? - ktoś trącił mnie lekko w ramię.
Zamrugałam, wyrwana z transu.
Tym kimś był Glenn.
Wraz z Andrew przyglądali mi się badawczo z uśmiechami na twarzach.
-Przepraszam, zamyśliłam się... - odparłam zawstydzona, naciągając rękawy koszuli na dłonie.
Ten odruch często towarzyszył mi kiedy się wstydziłam, został z dzieciństwa i strasznie mnie denerwował.
'Na szczęście' teraz można było odebrać go tak, że po prostu jest mi trochę zimno.
Uśmiechnęłam się do chłopaków.
-No dobra Andrew, to prowadź! - Glenn był nastawiony tak optymistycznie, jakby właśnie dokonywał jakiegoś niezwykłego odkrycia.
Nie mogłam zupełnie rozszyfrować jego zachowania.
Andrew uchylił drzwi baru i puścił nas przodem.
Po przekroczeniu progu, moje nozdrza wypełnił ostry zapach papierosów.
Zrobiło mi się niedobrze, a sama paliłam.
Jak mogłam to robić... Obiecuję, że od tej pory nigdy nie zapalę.
Glenn wszedł tuż za mną, potem wślizgnął się Andrew i zamknął drzwi.
-To tam, przy stoliku - wskazał na jedno z miejsc, gdzie siedziały dwie osoby.
Zarysy ich sylwetek były niewyraźne z powodu gęstej, sztucznej mgły.
-Od nich dowiecie się więcej.
-A, Andrew? - Glenn odwrócił się w kierunku barmana, zmierzającego na stanowisko pracy.
Andrew uśmiechnął się znów, ale tak inaczej niż wcześniej.
To najsłodsza rzecz, jaką dziś zobaczyłam!
-Ruth może poczekać przy tym samym stoliku.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i zrobiłam obrażoną minę w stronę Glenna.
Traktujcie mnie wszyscy jak dziecko, bo sama sobie nie poradzę...
Glenn uśmiechnął się i pociągnął mnie za sobą.

                                                                                                                                                                  
(wyjątkowo - część pisana z perspektywy Slasha)

-Gdzie on kurwa jest?! - Sebastian łaził w kółko nerwowo gestykulując przy tym, a ja po raz setny dziękowałem sobie, że nie zostawiłem go z ledwo żywą Michelle.
Chociaż, jego stan mógł być też spowodowany tym, że Michelle została z Duffem.
Sebastian nabiera ostatnio jakiś dziwnych, zupełnie bezpodstawnych podejrzeń.
Wyjąłem fajkę, wsadziłem sobie do ust i podpaliłem.
Zaciągnąłem się mocno i wypuściłem powietrze z płuc.
Sebastian spojrzał na mnie złowrogo.
-Jak możesz palić w tym momencie! - wrzasnął, wznosząc ręce ku górze i wyrwał mi papierosa z ręki, po czym sam wsadził go sobie do ust i zaciągnął się mocno.
Skrzywiłem się.
-Stary, fuj... - odstręczył mnie fakt, że pali fajkę po mnie. Byłem facetem, nie seksowną laską... - ochłoń!
Sebastian spojrzał na mnie z dziwną miną, po czym chyba zrozumiał, o co mi chodziło, bo skrzywił się i wyrzucił peta z ust wprost na podłogę i przydeptał go ciężkim butem.
-Pierdolę Slash! - warknął.
-Yhm... - oparłem łokieć o blat stolika znudzony.
Nagle spostrzegłem, że w naszą stronę idą żwawo dwie postacie.
Sebastian też musiał to zauważyć, bo natychmiast podniósł się z miejsca.
Z głębi mgły papierosowego dymu wyłonił się jakiś punkowiec, a za nim drobna postać jakiejś dziewczyny.
-To panowie wzywali taksówkę? - chłopak zapytał od niechcenia.
Spojrzałem na Baza. Teraz to dopiero się wkurzył.
-Dłużej się nie dało?! - wrzasnął - chyba ktoś nam tu mdleje!
-Nic nie wiedziałem - chłopak próbował się tłumaczyć, ale Baz tylko jeszcze bardziej się wpienił.
Postanowiłem przejąć więc inicjatywę.
-Dobra, nie ważne, czasu nie cofniemy, lepiej teraz się pospieszyć. Idź za nimi... - wskazałem na Baza - Sebastian...
Przytaknął i nakazał gestem ręki podążać za sobą.
Odetchnąłem, kiedy Sebastian z nonszalanckim gówniarzem ruszyli do Michelle.
Poczułem, że to wszystko też mnie zaczyna powoli wyprowadzać z równowagi.
Została tylko dziewczyna.
Przyjrzałem się jej badawczo.
Zrobiła niepewnie krok na przód.
Wydawało mi się, że skądś ją kojarzę, ale to różnie bywa. Tyle kobiet przejawiało się przez moje łóżko...
Zamyśliłem się i uśmiech wkradł się na moją twarz.
Już wiem,
Kurwa!
                                                                                                                                                                   

Czuję dezorientację, lekką nieśmiałość i złość!
Dlaczego nie siedzi tu na przykład Mick Jagger, tylko Slash z Guns n' Roses!
Tyle ludzi znajduje się na tym świecie, a ja non stop trafiam na NICH!
Zaczynam mieć tego już dość!
Stałam tam okrążając wzrokiem te, jakże ciekawe ściany, oby tylko nie natrafić spojrzeniem na Slasha, który niczym się nie przejmując, wlepiał czekoladowe gały we mnie.
Nie wiem, czy to mi tak do końca nie pasowało, jakaś śmielsza część mnie dawała mi do zrozumienia, że to mi się podoba, ale starałam się ją stłumić.
Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do mgły i widziałam już wyraźniej zarysy przedmiotów.
Wyczułam też ruch, natychmiast spojrzałam w jego kierunku, co uczynił też Slash.
Glenn szedł szybko z kluczem od auta w dłoni i bardzo poważną miną.
Za nim szedł Sebastian Bach i Duff McKagan. Szli wolniej i podtrzymywali jakąś bladą dziewczynę.
Wiedziałam, że to coś poważnego, ale przecież nie znam 'tutejszych realiów', nikt mnie nie słucha.
Chyba nie mogła być aż tak pijana lub naćpana, chociaż...
Może rzeczywiście mało wiem.
Zniknęli mi z pola widzenia, a ja wróciłam wzrokiem do 'ciekawych' ścian.
Na jednej z nich Axl Rose zapinał swój rozporek.
Co mnie jeszcze dziś czeka...
Rudy wokalista przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się łobuzersko.
-Slash, - zwrócił się do gitarzysty - to nasza znajoma! - wykrzyknął wesoło.
Slash spojrzał na niego zdezorientowany.
-No Slash, jaki z ciebie dżentelmen, (z tego co wiem, to w języku polskim przyjęły się obie wersje tego wyrazu, a ponieważ nie wiem jak do końca napisać tamto, piszę tak - wyjaśniam, żeby nikt nie zobaczył tu błędu (; ) zaproś koleżankę do stolika... - powiedział rudy przeciągając samogłoski - co ona taka blada, zaraz druga nam zemdleje!
Slash spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się, a Axl zajął miejsce przy stoliku, po drugiej stronie gitarzysty.
No i co ja mam teraz robić...
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
Chyba powinnam zacząć korzystać z niecodziennych sytuacji, jakie funduje mi moje życie.

***

Ach, jakie optymistyczne zakończenie, tego się po sobie nie spodziewałam :)
Ale, od początku:
Bardzo dziękuję, za życzenie mi weny :)
To działa! XD
Wczoraj napisałam rozdział i wstawiam go dziś, korzystając z ostatnich chwil spędzanych w domu, 
Bo jutro muszę już pokazać się w szkole, ogromnie się cieszę :) (wyczuwacie sarkazm)...
Dobra, to tyle ode mnie,
Chcę jeszcze tylko zapytać, czy może mam robić taką zakładkę 'BOHATEROWIE', żeby przybliżyć wam wygląd moich postaci, czy lepiej jest działać własną wyobraźnią, bo wiadomo, że każdy widzi to inaczej, w każdym razie liczę na wasze opinie, bo mi jest to obojętne :).

Mam nadzieję, że rozdział się podoba c:
Ps1: (ja chyba długich pisać nie umiem :c)



Ps2: Czy istnieje ktoś, kto piękniej żuje gumę XD








poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział VII

-Ej Dufficzku, może chcesz pogadać?
Odwróciłem się na dźwięk mojego imienia.
Izzy odstawił gitarę na miejsce i spojrzał na mnie wyczekująco.
-Rany, co wy z tymi rozmowami? Zamieniamy się w jakieś kółko różańcowe? - do pomieszczenia wszedł chwiejnym krokiem Steven - chyba, że to jakieś prywatne rozmowy, sam na sam - poruszył brwiami charakterystycznie, przeciągając samogłoskę w ostatnim słowie.
-Może to gejowskie koło? - Baz wkroczył znikąd, stawiając na ziemi butelki firmowego piwa baru Rainbow.
Steven uśmiechnął się i z zamiarem sięgnięcia po jedną z butelek wykonał dziwny gest z półobrotem i upadkiem na najdelikatniejsze stworzenie w tym pokoju - Michelle.
Wpadł jej prosto w ramiona i utkwił twarz w fioletowych włosach dziewczyny.
-Tobie chyba już wystarczy... - powiedział Michelle, unosząc twarz Stevena na wysokość swoich oczu. -Pięknie pachną twoje włosy...- wybełkotał Steven - czy to magnolia? - uśmiechnął się szerzej i wylądował
twarzą znów na Michelle, tym razem jednak nieco niżej, bo na klatce piersiowej. Zareagowaliśmy na to w trójkę gromkim śmiechem.
-Co tak się gapicie złamasy? - powiedziała Michelle z łobuzerskim uśmiechem. -Zazdroszczą...- Steven przymknął oczy.
Michelle uśmiechnęła się szerzej.
-Wszystko ok, ale chłopaki - zaczęła - potrzebuję pomocy - mówiąc to, zachwiała się i upadła na ziemię, a na jej małym ciele wylądowało 70 kg Stevena.
Sebastian i Izzy natychmiast z poważnymi minami ruszyli w stronę Michelle.
Ja też wstałem, zaniepokojony.
Kiedy chłopaki zwalali Stevena z dziewczyny, zapytałem:
-Michelle, wszystko w porządku?
Michelle uniosła głowę i obdarzyła mnie ładnym uśmiechem.
-Teraz tak. - powiedziała, podpierając się na łokciach.
Zaraz znalazł się przy niej Baz.
-Mich, przepraszam - powiedział ze śmiechem, ale zaraz spoważniał i dodał - nic cię nie boli? Jest ok? Spojrzała na niego z sarkastyczną miną.
Podałem jej rękę, aby pomóc jej wstać.
Podała mi swoją i szybko znalazła się obok mnie.
Objęła mnie w pasie.
-Nadal chcesz porozmawiać? - zapytała.
Nie spodziewając się tego gestu zmieszałem się lekko.
Baz spojrzał na nas z dziwną miną.
Potaknąłem w stronę dziewczyny.
Uśmiechnęła się.
-Jesteś pewna, że nic cię nie boli, uważaj na siebie sieroto, bo ty... - powiedział Baz niepewnie.
-Dobrze tato... (mam nadzieje, że wyczuwacie tu sarkazm, żeby nie było, że ktoś sobie pomyśli, że to jego córka czy coś, bo różnie bywa) - odpowiedziała Michelle i pociągnęła mnie w stronę drzwi.
-Tylko jej coś zrobisz frajerze! - krzyknął Baz w moją stronę, niby żartobliwie, aczkolwiek wyczuwałem nutę zazdrości w tonie jego głosu.
-Dziób Baz! - warknęła Michelle, zatrzaskując drzwi za nami.
-Nie przejmuj się - powiedziała i złapała mnie pod rękę.
Wyszliśmy na korytarz.
Michelle ustała pod ścianą i przyglądała mi się wyczekująco z filozoficzną miną.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak mi pomagasz - zacząłem - potrzebuję rozmowy z tobą Michelle...
-Ile to ludzi mnie potrzebuje - powiedziała, wzdychając ciężko ze swoim ulubionym uśmiechem, wyrażającym sarkazm i usiadła pod ścianą.
-Tutaj będziemy rozmawiać - zapytałem, kierując spojrzenie w jej stronę.
Syknęła z bólu.
Przyjrzałem jej się ze zdziwieniem.
-Co jest?
-Nic Duff, zaraz, tylko coś mnie tutaj boli - wskazała na swoją nogę.
Przeniosłem na nią wzrok, była sina i jakoś tak dziwnie wygięta.
-Cholera Mich! Nic nie mówiłaś!
Spojrzała na swoją nogę wygięła usta w dziwnym grymasie.
-Duff, ja mdleję...
-Michelle! - złapałem ją za ramię i pociągnąłem delikatnie ku górze.
-Idź po Baza...


-To teraz gdzie? - zapytałam.
Dostrzegłam, że wyrwałam Glenna z zamyślenia.
Ocknął się jakby i spojrzał na mnie z dziwną miną.
-Coś nie tak?
-Chodźmy trochę szybciej - wybełkotał cicho i ruszył żwawo przed siebie.
Ledwo za nim nadążałam.
Otworzył drzwi samochodu i natychmiast odebrał alarmujący telefon.
Słyszał go?
Jej to chyba są jakieś zawodowe kwalifikacje, czy wprawa...
Ustałam przy otwartych drzwiach od strony Glenna i przyglądałam mu się badawczo.
Miał zakłopotaną minę i rozmawiał nerwowo.
Przeprosił rozmówcę po drugiej stronie po raz setny i odłożył telefon gwałtownie.
-Ruth... - zwrócił się w moją stronę, zaciskając ręce na kierownicy - wsiadaj.
Okrążyłam samochód i szybko wślizgnęłam się na przednie siedzenie.
Glenn uśmiechnął się do mnie smutno.
-Nagła zmiana planów, wezwanie...
W pierwszej chwili pomyślałam, że nic się nie stało, ale potem ogarnęła mnie panika: co on ze mną teraz zrobi!
Spojrzałam na niego, a moja mina musiała widocznie wyrażać wszystko, bo Glenn parsknął śmiechem.
Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersiach.
Uśmiechnął się życzliwie.
-Chyba cię nie zostawię, co...
-Chyba? - uniosłam brew.
-Moje zlecenie to bar Rainbow, ktoś tam źle się czuje i musimy być szybcy - wyjaśnił wszystko spokojnie i westchnął.
W ogóle niczym się nie przejmował, zdziwiłam się dlaczego podchodzi na luzie do takiego wezwania, wydawało mi się poważne.
-Ale ty nie jesteś jakimś ratownikiem medycznym, dlaczego nie zadzwonią po karetkę? - zapytałam niepewnie.
-Ruth to bar, wiesz jak często ludzie tam 'źle się czują', zgadnij jaki jest tego główny powód - uniósł brew - pogotowie nie chce tracić czasu na takie rzeczy, więc ja albo zawiozę ich do szpitala, albo nawrzeszczę na pijaków i unieważnię wezwanie.
-A ja? Co ze mną? - byłam totalnie zdezorientowana.
-Poczekasz grzecznie przy stoliku w Rainbow, powiem znajomemu barmanowi, żeby miał cię na oku, jeżeli to oczywiście będzie poważniejsza sprawa - odparł i ruszył przed siebie.
Zmarszczyłam brwi.
-Może lepiej byłoby pojechać dziś do tej szkoły...
Glenn zaśmiał się donośnie.
-I kto to mówi, ja ci gwarantuje przygody, a ty się buntujesz!
Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam na fotelu.
Glenn włączył radio, gdzie tkwiła kaseta the Clash.
Zaczęła się piosenka 'I Fought the Law'.
-Szef był mocno wkurzony? -zapytałam, opierając łokieć o ramę okienną.
-Bywało gorzej - odparł od niechcenia i zagwizdał w rytm piosenki.

***
Wiem,
Długo mnie nie było, rozdział jest 'suchy' nic nowego nie wnosi, akcja wolno się toczy i robi się nudno.
Zdaję sobie z tego sprawę, ale ja nie umiem inaczej, przepraszam :c.
Z wielkim smutkiem stwierdzam, że skończyły mi się rozdziały napisane już wcześniej i muszę zacząć wytężać umysł i ubrać myśli w słowa.
Ciężko mi to idzie, bo poprawiam do późna wypociny uczniów do gazetki szkolnej. To najgorsza rzecz jaką kiedykolwiek robiłam i strasznie nudna.
Wena mnie całkowicie opuściła, jestem chora i ledwo żyję, a niedługo mam jeszcze próbne egzaminy i wypadałoby napisać je na trochę więcej niż zero.
Dobra koniec już tego monologu, robi się dłuższy niż rozdział.
NIE ZMUSZAM NIKOGO, ŻEBY TO CZYTAŁ.


MIŁEGO DNIA
~rock-child


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział VI

Glenn zatrzymał samochód pod starym portem. Powitała nas żółta tabliczka z napisem 'Zatoka San Pedro'. Zerknęłam na niego pytająco.
-Jesteśmy - powiedział z uśmiechem i wyjął kluczyki ze stacyjki.
Otworzyliśmy drzwi.
Wysiadłam i wlokłam się powolnym krokiem po chodniku za Glennem.
Podszedł do odrapanej barierki mostu i pochylił głowę.
Przyczłapałam za nim i chwyciłam się barierki.
-Skaczemy? - uniósł brew.
-Nie mogę... - zaczęłam z poważną miną - za dużo ciekawych rzeczy dzieje się teraz w moim życiu - uśmiechnęłam się kwaśno.
-Chodź się przejść - wyciągnął dłoń w moją stronę.
Chwyciłam go pod ramię i ruszyliśmy starym pomostem.

                                                                                                                                                                   

-Yeah! - Baz zakończył piosenkę popisowym wyciem, a Izzy pociągnął ostatni riff gitary.
Słychać było przerywane, sarkastyczne klaśnięcia.
-Dzięki Mich - powiedział Baz, posyłając Michelle swój 'uśmiech nr 4'.
Dziewczyna odwzajemniła go, ukazując rząd równiutkich, śnieżnobiałych zębów i usiadła pod ścianą z podkurczonymi nogami.
Wyciągnęła zeszyt w czerwonej okładce i skupiła się na jego zawartości.
-Zarządzam 5 minut przerwy - Sebastian chwycił statyw od mikrofonu i odstawił go na miejsce, obok gitarowego wzmacniacza.
-Sprzeciw! - warknął Snake, który nie wiadomo skąd pojawił się w pomieszczeniu.
Opierał się nonszalancko o ścianę z butelką piwa w ręce. Był lekko wstawiony, a u boku jego prawego ramienia 'wiła się' półnaga Cynthia i jakaś inna dziewczyna.
Zmierzyłem ją spojrzeniem, od góry do dołu i po chwili namysłu stwierdziłem, że jest całkiem ładna. Szczupła z delikatnymi rysami twarzy i długimi rudymi włosami.
Nie zmienia to jednak faktu, że jest po prostu zwykłą dziwką.
Obserwowałem to wszystko spod perkusyjnego zestawu Roba .
Siedziałem na obrotowym stołku ze skwaszoną miną i wystukiwałem jakiś chaotyczny rytm nogami o podłogę.
-Ty i tak nic nie robisz - powiedziała Michelle, unosząc oczy znad zeszytu i uśmiechnęła się słodko do Dave'a.
W tym uśmiechu i tak wyczułem nutkę sarkazmu, który towarzyszył Michelle, chyba od dnia narodzin.
Dave pociągnął łyk piwa i oddał je do rąk rudej dziwce, po czym opuścił salę prób głośno tupiąc i trzaskając drzwiami.
-Jak dzieciak - westchnął Baz,  odgarniając swoje długie blond włosy i usadawiając się obok Michelle.
Ruda prostytutka opuściła pokój ze znudzoną miną, wołając Sanke'a donośnie.
Obserwowałem Mich i Baz'a, Pochłonięci byli jakąś zabawną dyskusją.
Wzięło mnie na rozmyślania życiowe, znowu.
Dlaczego kobiety takie są?
Matko, czuję się jak stary, zgorzkniały kawaler.
Ale wracając, kobiety - te, których pragniesz - niedostępne, a te, których nie chcesz,(chociaż może to źle powiedziane) są w zanadrzu.
Zawalcz...
Wspomniałem słowa Slasha.
Doprawdy nie do wiary, że on to powiedział.
A może to ze mną jest coś nie tak?
Może jestem, po prostu zbyt wybredny?
Podniosłem głowę znad talerzy i zobaczyłem, jak Cynthia porusza seksownie biodrami, zbliżając się w moją stronę.
Jeszcze tego mi brakowało!
Właściwie, to kiedyś nie potrafiłbym jej odmówić.
Piękna, cygańska uroda tej dziewczyny. Jej zgrabne ciało i chęć kochania się ze mną, przyprawiały mnie tym razem o... mdłości?
Coś jest nie tak.
Dorosły facet, rockman, zimny chuj, zakochał się w licealistce?
W dodatku cnotliwej udawaczce, która czeka prawdopodobnie na nieskazitelną, wieczną miłość i księcia z bajki.
To nie w moim stylu!
Ale kogo ja chcę oszukać...
-Chodź ze mną kochanie... - usłyszałem skrzeczący głos.
Jego właściciel obejmował zgrabne ciało Cynthi i szeptał jej do ucha ze złowieszczym uśmiechem.
-Duff stracił ostatnio nieco męskości...
Cynthia zachichotała donośnie.
Poczułem, że się czerwienie.
Nie wiedziałem tylko, czy ze wstydu, czy złości.
Nie zdążyłem jednak zareagować, bo po chwili Axl i Cynthia wychodzili już z sali prób.
Nawet Sebastian i Michelle gdzieś zniknęli.
Tylko Izzy siedział na starej, zielonej kanapie i brzdąkał coś na gitarze.
Czuję, że wymiękam...
                                                                                                                                                                  

-Tak, więc mówisz, że uderzyłaś z kolanka basistę najniebezpieczniejszego zespołu świata?
-Przestań się śmiać! Wiedziałam, że mi nie uwierzysz!
Glenn uśmiechnął się łobuzersko.
Usiadł na ławce, przodem do wody. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął z niej paczkę miętowych papierosów.
Poczułam głód nikotynowy.
Dosiadłam się do Glenna z najbardziej uroczą miną jaką tylko potrafiłam zrobić (nie, nie chcę wiedzieć jak ona wygląda).
-To opowiadaj dalej o tych Gunsach - powiedział z cwaniackim uśmiechem, otwierając paczkę powolnymi, jakby specjalnymi ruchami.
-Chyba mnie poczęstujesz - powiedziałam pewnie, opierając ręce o oparcie ławki.
-Nie powinnaś palić - powiedział Glenn z zabawnie poważną miną i skierował otwartą paczkę w moją stronę.
Wyjęłam jednego papierosa i obracałam go w palcach.
Nagle 'ktoś' trącił moje ramię i papieros wypadł mi z rąk.
Podniosłabym go, ale właśnie płynął sobie nonszalancko na wschód.
Glenn uśmiechnął się złośliwie.
-Właśnie straciłaś swoją szansę.
Zmarszczyłam brwi.
-Dobra, wujku dobra rada, rób co chcesz - powiedziałam, po czym wstałam i odwróciłam się w lewo z zamiarem odejścia.
-Nie wiesz dokąd pójść - powiedział, niby obojętnie i uniósł papierosa do ust.
Nie odezwałam się do niego i zrobiłam sztucznie kilka kroków na przód, po czym zatrzymałam się i obejrzałam przez ramię.
Glenn spojrzał na mnie marszcząc brwi i strącił popiół z papierosa do wody.
-No nie gniewaj się, kicia...
-Kicia? - uniosłam brew.
-Musimy jechać dalej. Tak dużo miejsc do zwiedzenia, tak mało czasu - powiedział i wstał z ławki.
Zmrużyłam oczy.
Zrobiłam kilka kroków na przód i obróciłam się na pięcie w jego stronę.
Uśmiechnął się słodko.
-Ciekawa z ciebie osobowość, nie mogę cię rozgryźć.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Może, mnie wcale nie trzeba rozgryzać?
-Albo, po prostu się nie da - chwycił mnie za ramię i ruszyliśmy w stronę samochodu.

***
Taak,
Czeka mnie wieczór z WOSem i Krzyżakami, a ja tymczasem 'bałamucę' i wstawiam okazjonalnie rozdział.
Jestem z niego nawet zadowolona ^^.
Nie znam się tylko za bardzo na stawianiu przecinków, a nie chce mi się dawać rozdziałów mojej Ohime do betowania (a jest chętna! - złote dziecię). Mam jednak nadzieję, że nie idzie mi z tym tak źle i że rozdziały da się czytać.

Ps1: Dla niewtajemniczonych:
Baz = Sebastian Bach - wokalista Skid Row
Snake = Dave Sabo - gitarzysta Skid Row



Enjoy.





piątek, 8 listopada 2013

Rozdział V

Moje powieki były zamknięte, ale czułam na nich drażniące promienie słońca.
Już ranek? Tak szybko?!
Przecież dosłownie przed chwilą kładłam się spać.
Proszę, niech dziś jest sobota!
Proszę, niech jest sobota!
Już nigdy nie ukradnę płyty, nie wydam oszczędności na buty, nie zepsuje żadnej gitary, nie zapalę i nie oszukam mamy, tylko niech jest sobota!
Otworzyłam oczy pospiesznie, co było błędem, bo słońce triumfowało bezczelnie wdzierając się do środka pokoju i 'patrzyło' mi prosto w twarz.
Zamknęłam je i znów otworzyłam.
Jestem w 'zastępczym' pokoju, nierozpakowana, bez Nadien o poranku, czyli na pewno nie jest sobota.
Cholera i w dodatku muszę iść do szkoły!
Ach.
Wstałam niechętnie.
Zakręciło mi się w głowie, więc z powrotem opadłam na łóżko.
Nadien, miałam do niej zadzwonić...
Usiadłam na łóżku i oparłam głowę o ręce, które były oparte na moich kolanach.
-Nienawidzę swojego nędznego żywota, ja się po prostu strasznie nudzę...
Westchnęłam, wypuszczając ciężko powietrze z płuc, aż moja grzywka uniosła się lekko pod wpływem podmuchu z moich płuc.
Wstałam ociężale i zrzuciłam z siebie koszulkę niezgrabnym gestem, tak jakby była z ołowiu.
Z niedomkniętej walizki wyjęłam flanelową koszulę i sięgnęłam po parę jeansów leżącą na kanapie.
Wkroczyłam leniwie do łazienki i oparłam się o umywalkę.
Nasłuchiwałam dźwięków dochodzących z innych części apartamentu.
Matka stukała obcasami po drewnianych panelach. Krzątała się nerwowo po pokoju i rozmawiała gniewnie przez telefon.
Ziewnęłam przeciągle i niechętnie 'wepchnęłam' swoje ciało pod prysznic.
Odkręciłam chłodną wodę i zaczęłam nucić sobie balladę Rolling Stones'ów.
Niektórzy to mają ciekawe życie, interesujące przeżycia, a potem można o tym wszystkim napisać piosenkę...
Wygramoliłam się spod prysznica i owinęłam wilgotne ciało ręcznikiem.
Zaczęłam się mozolnie ubierać, nalej nucąc ulubioną melodię.
Spodnie ciężko wchodziły po mokrych nogach.
Przeczesałam włosy palcami i wyszłam z łazienki.
Dopinając koszulę w kratkę, weszłam do pokoju. Wzięłam z niego szybko mój skórzany plecak. Rozejrzałam się chwilę, zastanawiając się, czy coś jeszcze będzie mi potrzebne. Sięgnęłam jeszcze po odtwarzacz do szuflady i wrzuciłam go do małej kieszeni plecaka.
Zerknęłam na zegarek na mojej ręce.
Już za 10 ósma, serio?!
W pośpiechu wyszłam z pokoju.
Mamy już nie było. Zostawiła mi tylko pieniądze na obiad i karteczkę na której napisała:
"Zadzwoń po taksówkę"
i podała numer telefonu.
Odwróciłam bladoróżową karteczkę na drugą stronę.
"Całusy, mama".
Westchnęłam.
Zaraz się spóźnię.
Opadłam zrezygnowana na mój ulubiony fotel.
Plecak rzuciłam niedbale obok lewej nogi i chwyciłam słuchawkę telefonu.
Zegar nad kominkiem jakby wrednie wskazywał za 7 ósmą.
Niedbale wciskałam przyciski i po chwili usłyszałam znajomy głos:
-Czekałem...
-Co? - zdziwiłam się.
-Czekałem na ciebie - głos Glenna wydawał się być zbyt wesoły.
Poczułam dziwne skrępowanie.
-Nie bój się - Glenn zaśmiał się cicho - nie jestem gwałcicielem i napalonym zabójcą. Muszę cię po prostu grzecznie zawieść do szkoły.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Nie wierzę ci - powiedziałam.
W odpowiedzi usłyszałam stłumiony śmiech.
-Radzę ci się spieszyć, masz 5 minut - powiedziałam, starając się przybrać stanowczy ton.
-6, ale już pędzę - oznajmił i rozłączył się.
Los Angeles jest dziwnym miastem.
Czy tutaj punkowi taksówkarze bezinteresownie pomagają tu biednym, strudzonym, samotnym dziewczynkom - like me? - nieprawdopodobne.
Stukałam palcami w blat drewnianego stolika.
Ósma za 4.
Zerwałam się z fotela i zarzucając skórzany plecak na ramię wyszłam z apartamentu.
Z jego kieszonki wyjęłam odtwarzacz ze słuchawkami i klucze.
Przekręciłam klucz dwa razy w zamku i owinęłam sobie kółeczko z breloczka na kciuku.
Szłam korytarzem z grobową miną, obrzucając zgrabne pokojówki krzywymi spojrzeniami.
To cudowne, że zostałam obdarzona umiejętnością torturowania wzrokiem.
Weszłam do windy.
Wydawało mi się, że jest pusta, ale w jej głębi kryła się rudowłosa postać zwana Axlem Rose.
-Cholera - przeklęłam głośno, bo słuchawki, które próbowałam rozplątać upadły mi na ziemię.
Wybitny Axl Rose uśmiechnął się łobuzersko, schylił się i sięgnął po moje słuchawki.
Uraczyłam go poważnym spojrzeniem.
Zareagował na to tylko większym uśmiechem.
Obracał moje słuchawki w dłoniach.
-To dobry sprzęt - wyciągnął rękę ze słuchawkami w moją stronę.
Chwyciłam je jak oparzona i oparłam głowę o przeciwległą ścianę windy.
Dochodziły mnie stłumione dźwięki "Knockin' At Your Back Door" - Deep Purple z windowego radia.
Nie mogłam się powstrzymać przed cichym zanuceniem.
Axl uraczył mnie zaskoczonym spojrzeniem, które już na mnie "zostawił" przez resztę trwania naszej "podróży".
Czyżby Axl Rose poczuł zdziwienie, że ktoś (dziewczyna) może nie 'jarać się'  jego widokiem?
Nie dziwię się mu, prawdę mówiąc, sama czuję się z tym dziwnie.
Rany to trwa chyba całą wieczność.
Ironia, w chwili, gdy to pomyślałam winda się zatrzymała.
Drzwi otworzyły się.
-Panie przodem - powiedział rudy wskazując dwoma rękami na drzwi i patrząc się w moją stronę.
Och, jaki on szarmancki.
Wydukałam ciche 'dzięki' z nutą znudzenia, mijając go.
Szłam szybkim krokiem w stronę recepcji i już miałam zwracać się do ulizanej recepcjonistki, kiedy zauważyłam schodzącą po schodach seksowną sylwetkę, tak jak pierwszego dnia.
Duff McKagan zmierzył mnie wzrokiem, a jego twarz przybrała nieprzyjemny wyraz.
Nie był to zbyt nieprzyjemny widok, bo twarz tak pięknego człowieka wygięta nawet w przenikliwym grymasie może być czymś pięknym, ale dało mi to słabą pewność, że Duff dał sobie spokój z taką małolatą jak ja.
Położyłam klucze pospiesznie na ladzie i rzuciłam się biegiem w stronę drzwi.
Mogłabym przysiąc, że recepcjonistka kręci głową ze skwaszoną miną.
Przekroczyłam właśnie próg hotelu, kiedy podjechała taksówka.
Wślizgnęłam się na przednie siedzenie, kuląc się z zimna.
Nie wzięłam ze sobą płaszcza, a październik właśnie dawał się we znaki.
Uśmiechnęłam się do Glenna na co on odpowiedział tym samym.
-Mamy minutę - powiedział seksownym głosem.
Przytaknęłam smutno.
-Następny przystanek to szkoła św. Anny, tak? - powiedział, zaciskając ręce na kierownicy i kierując w moją stronę pytające spojrzenie.
-Glenn - zaczęłam cicho, starając się utrzymać smutny ton - i tak już jesteśmy spóźnieni...
-Tak w praktyce tak, ale teoretycznie mamy jeszcze minutę
-Już nie - uśmiechnęłam się, bo tarcza zegara na hotelu wskazywała ósmą, a dzwony z pobliskiego kościoła zaczynały właśnie bić.
Glenn uśmiechnął się łobuzersko, po czym spoważniał i powiedział:
-Ruth, jestem w pracy, a twoja matka mi zapłaciła.
Zmarszczyłam brwi.
-Ale jesteś tak urocza i tak słodka, że chyba nie mam wyboru.
Uśmiechnęłam się łobuzersko, swoją drogą, ciekawe jak wygląda u mnie ten uśmiech, chyba będę musiała przećwiczyć to przed lustrem...
-To w takim razie gdzie? - Glenn oparł łokieć o ramę samochodowego okna.
-Nie wiem, ja tak właściwie nie znam tego miasta, a ty jesteś w pracy tak? - posłałam mu pytające spojrzenie - nie chcę  ci sprawiać kłopotu.
-Zawsze możesz mi towarzyszyć - uśmiechnął się - jeśli oczywiście chcesz.
-No jasne! - ucieszyłam się - pokażesz mi trochę L.A., to z pewnością mi się przyda.
- To robię dziś za prywatnego przewodnika?
-Coś nie pasuje? - dałam mu kuksańca w bok.
-Z tobą nigdy, jesteś słodka.
-Bardzo śmieszne - powiedziałam - musimy jechać, bo blokujemy przejazd.
Wskazałam na niewielki sznur samochodów za nami.
-To następny przystanek przedmieścia nad zatoką San Pedro. Nie mam na razie zleceń, więc możemy skupić się na czymś relaksującym...
-Czyli? -zapytałam zdezorientowana, nie miałam przecież pojęcia o czym mówi.
-Pokażę ci parę fajnych miejsc - puścił mi oko.
Ucieszyłam się i starałam 'ubrać' twarz w najładniejszy uśmiech jaki tylko potrafiłam.
Ruszyliśmy z miejsca, zwalniając hotelowy przejazd.
'Uciekliśmy', bo prawdę mówiąc robiło się niezbyt przyjemnie i nawet jakiś tłusty facet w garniturze zbliżał się w naszą stronę.
-Co cię tak trapi mała?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
-Czy wyglądam jakby mnie coś trapiło, przecież się uśmiecham - podniosłam kąciki ust przy pomocy palców wskazujących.
Glenn uśmiechnął się lekko.
-Może na pierwszy rzut oka nie, ale widzę, że potrafisz to skutecznie zamaskować...
-Glenn, bawisz się w psychologa - zapytałam bawiąc się końcówkami włosów.
-Nie, po prostu cię lubię.
-Nawet mnie nie znasz - oparłam łokieć o ramę okienną.
-Staram się cię poznać, ale rozumiem, że może...
-Bo wiesz...
-Czekaj nie przerywaj... - uśmiechnął się - rozumiem, że możesz czuć się lekko zdezorientowana, ale chodzi mi o związki czysto przyjacielskie, nic wielkiego... - uśmiechnął się.
Cios!
Podobno jestem słodka, ale to zwykły blef!
Jestem tak brzydka, że seksowny punkowy taksówkarz z L.A. mnie nie chce, czego się spodziewałam.
-Dalej nie wiem o co ci chodzi Glenn? - odparłam złośliwie.
-Stwierdzam, że może twój nastrój jest spowodowany przeprowadzką, że może jesteś trochę samotna i potrzebujesz bliskości - spojrzał w moją stronę - oczywiście czysto przyjacielskiej.
Czy on właśnie zbacza z tematu, dobra whatever.
-Za dużo chyba wiesz Glenn... - pokręciłam głową z poważną miną.
-To może posłuchamy muzyczki? - zapytał wesoło.
Byłam na niego zła, ale dobrej muzyki nigdy nie odmawiam, przystałam więc na jego propozycję.
Włączył czerwony przycisk na radioodbiorniku.
Rozległy się pierwsze dźwięki 'Twist And Shout'.
Zaśmiałam się.
-Nie wierzę!
-W co? - zapytał z uśmiechem.
-Punk i Beatlesi?
-Punk i Beatlesi. - powiedział poważnie - nie lubisz? - podniósł jedną brew.
-Żarty stroisz
-Większość moich pasażerów nie przepada - skręcił w jakąś boczną uliczkę.
Sięgnął ręką do schowka.
Wyjął z niego poniszczoną kasetę.
-Teraz czas na trochę punk'a!
Podał mi ją do ręki.
-The Clash!
Włożyłam kasetę do odbiornika i rozległy się pierwsze dźwięki 'White Riot'.
-Ach, gdzie ja cię wiozę... - Glenn uśmiechnął się łobuzersko.
-Strzelam, że to 'przedmieście nad zatoką San Pedro'.
Resztę drogi nie przestawaliśmy się śmiać.

***
Wymęczyłam ten rozdział, ale nawet jestem zadowolona c:!

Swoją drogą, moje życie w internecie umiera...
156370237270927 unfollow'ów na tumblr, na fejsbuku to ja w ogóle nie istnieje, a fanpejdże, aski i te sprawy to nie moja bajka.
Blog tylko pozostaje, a nawet sobie rozkwita <3

Proszę mi powiedzieć, co ja właściwie robię ze swoim życiem ;_;




czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział IV część 2

-Kuku! - wykrzyknął Axl chuchając w twarz Stevena 'świeżutkim' odorem alkoholu.
-Zamknijcie się złamasy - powiedział Izzy, który przechodząc obok radia przełączył 'Come' na piosenkę Hanoi Rocks i przez dosłownie minutkę szczęśliwcom - kolegom z zespołu - udało się ujrzeć 'tańczącego' Izziego Stradlin'a.
-Axl, nie masz kuku oszuście - powiedział Steve płaczliwym tonem.
-Jak nie! - warknął rudy przysuwając swoje karty przed oczy perkusisty.
Izzy zaszedł (już nie tanecznie :c) za plecy Stevena i zerknął na karty Axla z poważną miną.
-Steven ma rację, słonko... - powiedział wrednie wkładając sobie fajkę do ust - nie masz kuku, debilu nie chodzi o kolory w sensie czerwony i czerwony, tylko w sensie figury.
-To figury, czy kolory?! - krzyknął Axl zdenerwowany, wznosząc ręce w geście obronnym ku górze.
-Chodzi o to, że tu masz dwa czerwa, a tu karo - odparł Steven spokojnie, chwytając się rękoma za głowę.
Axl popatrzył na niego jak chory umysłowo na... chorego(?).
Izzy rozbawiony całą sytuacją wyjaśnił:
-To serduszka, a to złączone trójkąciki, rozumiesz?
Axl zamrugał oczami porozumiewawczo.
-Czy wy mnie macie za wariata?
Izzy i Steve popatrzyli na siebie, wrednie się uśmiechając.
-Nie gram z wami kutasy! - warknął wokalista, uderzając pięściami w stół i rozrzucił karty.
Wstał od stołu i odszedł w stronę swojej sypialni, głośno szurając butami.
-Człowiek anioł...
-Oaza spokoju...
Steven i Izzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wybuchnęli śmiechem.
-Idę do baru Popcorn -oznajmił Izzy, kierując się w stronę drzwi - wyrwę jakieś dupy!
-Powodzenia - powiedział Steven z uśmiechem.
Wychodząc Izzy wpadł, a raczej na niego wpadł Duff.
-Stary, oczu nie masz?! - wrzasnął Stradlin.
-Izzy, weź zluzuj co... - powiedział basista, bez wyrazu.
-Co się dzieje McKagan? - Izzy chwycił Duffa za ramię i spojrzał na niego przenikliwie.
-Szukam Slash'a - powiedział Duff cicho.
-Noo, Slash na pewno jest w barze... - Izzy zmienił ton na weselszy - a nawet jeśli nie, to jestem ja, panienki i wódka - pociągnął basistę w swoją stronę z uśmiechem.
-Zostaw Izzy, nie idę, szukam Slasha...
-Dobra, dobra. Kur*a okres masz? - warknął Izzy i odszedł.

                                                                                                                                                                   
Narracja I osobowa - Duff
Stradlin jak zwykle się czepia...
Wszedłem do naszego apartamentu i rozejrzałem się.
Steve siedział przy stole i tasował karty.
Kiedy mnie zobaczył zaprzestał swoim działaniom i popatrzył na mnie z miną 'co się dzieje Duff, opowiedz mi o wszystkim'.
Zmusiłem się do uśmiechu, ale to wystarczyło, żeby Steven go odwzajemnił i już o nic nie pytał.
Dobrze jest żyć z takim prostym człowiekiem, o nic nie pyta, niczego od nikogo nie oczekuje.
Jego dzieci to będą miały w przyszłości dobrze...
Dzieci?
O czym ja myślę, niee.
Dzieci Popcorna?
Really cute...
Ostatnio za dużo myślę.
O rodzinie?
Myślę też o miłości, ale tak inaczej...
Zbyt dużo, zdecydowanie zbyt dużo!
Potrząsnąłem głową, idąc w stronę pokoju Slasha.
Bez zastanowienia otworzyłem drzwi lekkim kopniakiem i wgramoliłem się do środka.
Slash siedział z nogami wyciągniętymi na łóżku, a plecami oparty o ścianę i rozmawiał przez telefon.
Obok niego leżała czarna gitara akustyczna.
Spojrzałem na niego pytająco.
Zaprosił mnie gestem dłoni, więc walnąłem się na łóżko, obok niego i patrzyłem w sufit czekając aż skończy rozmowę.
-Ha, Baz to pewne! Nie, Axl nie! Dobra w sumie to nic takiego... Tak, to będzie hit!
Slash entuzjazmował się swoją rozmową.
Obróciłem głowę w jego stronę, a ten uraczył mnie spojrzeniem.
-Cynthia? - śmiał się do słuchawki - dobra Baz, muszę kończyć. Do zobaczyska!
Slash odłożył słuchawkę telefonu na stolik nocny.
-Słucham Duffy? - mój przyjaciel spojrzał na mnie pytająco z wrednym uśmieszkiem.
-Slash?
-Yhm... - chwycił gitarę w dłonie i patrzył na gryf zamyślony.
-Napijmy się! - wyciągnąłem dwie butelki wódki.
Slash uśmiechnął się szerzej, odłożył gitarę i wyciągnął z pod łóżka jeszcze 4 butelki whiskey. 
Odkręciłem wódkę i pociągnąłem spory łyk.
Slash szybko zrobił to samo, tylko ze swoim ukochanym Jackiem Daniels'em.
-To jaka ona jest? - zapytał.
-Gorzka! Gorzka i w ch*j mocna! - wybełkotałem.
Slash zaśmiał się i uderzył mnie dłonią w czoło.
-Nie wódka!
-A co? - zapytałem jak chory umysłowo.
-Duff, ja cię naprawdę dobrze znam... - Slash przeciągnął się leniwie.
-Jest piękna... Słucha dobrej muzyki... Chyba tylko...
-Ma faceta? - Slash upił kolejny łyk.
-Nie, to ja...
-Ty masz faceta? - Slash miał naprawdę niezły ubaw, ale spoważniał, gdy zobaczył moją minę.
-Tak, ciebie - odparłem sarkastycznie, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu - dawaj buziaka.
Slash powstrzymał tym razem uśmiech i dodał:
-Spieprz*łeś sprawę!
-Odpowiedź prawidłowa - pociągnąłem spory łyk wódki - myślałem, że jestem gwiazdą rocka.
Slash popatrzył na mnie dziwnie.
-Ale, ona jest 'normalna' - powiedziałem smutno, rysując w powietrzu cudzysłów.
-To źle? - zapytał.
-To dobrze, w ch*j dobrze, ale ciężko.
-Kobieta lepiej smakuje jak o nią zawalczysz - Slash poruszył brwiami w charakterystyczny sposób, unosząc butelkę do ust.
-Ale, ja nie umiem - powiedziałem opróżniając butelkę wódki do końca.
Czy Slash nigdy nie umiał być poważny?
-Umiesz, tylko zapomniałeś już jak. Odzwyczaiłeś się, bo dotąd nie musiałeś - postawił butelkę po whiskey na stoliku przy łóżku - tylko, czy warto?
-Warto - odpowiedziałem pewnie, odsuwając się od ściany. 
Postawiłem stopy na ziemi i sięgnąłem po drugą butelkę trunku.
-Twoje zdrówko Duffy - powiedział Slash, stukając swoją butelką o moją.

***
Dodaję drugą część :)
Jest na pewno lepsza od tamtej, ale i tak mi się nie podoba...
Nic mi się ostatnio nie podoba, mam dość i cierpię wiecznie na jakieś dziwne migreny.
Życie.
Jutro wieczorem dodam piąty, więc zapraszam.

Prooooooooooooooooooooooooooooooooszę komentować ;_;



Rozkazuję fangirlować Dufficzka w płaszczu <3
szybko!

środa, 6 listopada 2013

Rozdział IV, część I

Uśmiechnął się delikatnie, a ja czułam ogromne zakłopotanie.
-Czy możemy się przejść? - zapytał nieśmiało(?) badawczo mi się przyglądając.
W środku się gotowałam, ale na zewnątrz oczywiście zimna suka.
-Raczej nie chodzę na schadzki z nieznajomymi - powiedziałam stukając palcami o blat.
Mój towarzysz spuścił głowę z zakłopotania.
Gdybym nie była po prostu Ruth Harris teraz dotykałyby mnie jego zgrabne ręce, ale oczywiście - ja to ja!
-Michael(?) - powiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę - ale, mów mi Duff dobrze?
Czuję, że pieką mnie policzki.
Michael?
Przedstawił mi się imieniem, którego tak nienawidził?
Chwila, zagalopowałam się nieco!
On mi się przedstawił!
Duff McKagan mi się przedstawił!
<brzydkie słowo>
Dobra zachowaj spokój dziewczyno!
Powoli wyciągnij dłoń...
-Ruth - wybełkotałam.
Duff uśmiechnął się.
-Ładnie - powiedział.
-Nieprawda, to okropne imię.
-Przesadzasz, zawsze mogło być gorzej - wstał powoli z miejsca - to teraz...
-Tak możemy się przejść...
Och, jaka ja jestem śmiała.
Wstałam więc i podążyłam za Duffem McKaganem, który był seksownym basistą świetnego zespołu i zupełnie obcą mi osobą.
W sumie mógłby mnie zgwałcić i zamordować, a dalej byłby tak samo świetny i słodki.
Może on tak szuka sobie ofiar...
Szedł bardzo szybko, albo po prostu normalnie, tylko ja się tak wlekę.
-Możemy iść trochę wolniej? - poprosiłam kiedy tylko udało nam się opuścić zatłoczony bar.
Przystanęłam zaraz przy dwuskrzydłowych, drewnianych drzwiach i oparłam się o ścianę.
Duff obrócił się w moją stronę z najbardziej uroczym uśmiechem jaki widziałam.
-Gdzie ty mnie w ogóle prowadzisz - zapytałam skupiając wzrok na wypolerowanych czubkach moich glanów.
Prawie widzę w nich swoje odbicie.
Nagle jakiś cień przysłonił mi i tak niewielką strugę światła płynącą z małego, zakurzonego kinkietu.
Spojrzałam wyżej, ale zobaczyłam tylko brzegi skórzanej kurtki, dość niewyraźnie, widocznie znajdowały się bardzo blisko, a potem poczułam duszącą woń męskich perfum pomieszanych z nutą zapachu dymu tytoniowego i alkoholu.
Próbowałam się 'odkleić' od osobnika, ale jego dłoń przyciskała moją głowę do siebie podczas gdy druga oplatała moje biodra.
Tak nie będzie!
Nie wie pan, panie McKagan, z kim ma pan do czynienia!
Trzy,
Dwa,
Jeden.
Odliczyłam w myślach i uraczyłam natręta dość niedelikatnym ciosem z kolanka w krok.
Aż mi się go zrobiło szkoda...
Reakcja na cios była natychmiastowa.
Odsunął się ode mnie, zgiął w pół i trzymając miejsce, które przed chwilą dość blisko zetknęło się z moim kolanem i przeklinał siarczyście.
"Zbiegłam" szybko z miejsca zdarzenia.
Tyle razy wyobrażałam sobie taką sytuację, z dawnego punktu widzenia nierealną, ale to przecież ja!
Nigdy się nie zmienię...
Zastosowałam manewr obronny przeciwko mojej ulubionej gwieździe rocka, zamiast po dobroci iść z nim do łóżka.
Normalna dziewczyna zrobiła by to bez wahania, ale co ja wygaduję?!
Normalna dziewczyna, nie Ruth Harris.
Wbiegłam pospiesznie po schodach nie patrząc na nic.
Uspokoiłam się dopiero, kiedy ustałam przy drzwiach mojego apartamentu - 13.
Znów dostałam zadyszki.
Przebiegłam 7 pięter, serio?
Prawdziwy sportowiec ze mnie.
Zaatakował mnie nagły kaszel.
Wkroczyłam dziarsko do mojego zastępczego mieszkania.
Mama zmroziła mnie spojrzeniem.
Leżała na kanapie w dziwnej pozycji.
Zamknęłam za sobą drzwi i wkroczyłam pewnie do salonu.
Mama podniosła się posyłając mi ukradkowe spojrzenie.
Ustała przede mną i pociągnęła mocno nosem.
-Paliłaś! - stwierdziła.
Oparła szczupłe ręce na biodrach.
Przyglądała mi się lekko pochylona po czym zamknęła powieki, a usta ściągnęła w dziubek.
-Gdzie byłaś?
-Przejść się...- powiedziałam unikając jej wzroku.
-No już, zejdź mi z oczu - powiedziała niby żartobliwie wyginając usta w grymasie.
-Jutro idziesz do szkoły!
Wykonałam precyzyjny ruch obrotowy w stronę matki.
-Co? Przecież obiecałaś - wydawało mi się, że zrobiłam minę jak niewinne dziecko, ale znając życie wyszedł mi jakiś kwaśny grymas naburmuszenia.
-Bez dyskusji Ruth! Daj mi spokój jestem zmęczona! - powiedziała zdejmując marynarkę i wchodząc do swojego pokoju.
-Ciekawe czym - zamruczałam pod nosem na co mama odwróciła się z pytającą miną w moją stronę.
Wzruszyłam tylko ramionami i poszłam do siebie.

Usiadłam na łóżku, które było pokryte śliskim materiałem z którego się zjeżdżało i wyjęłam przenośny odtwarzacz z plecaka.
Płyty i kasety były w walizkach, a ponieważ nie miałam czasu ich szukać, nastawiłam na radio.
Leciała akurat piosenka 'I'll cry for you' - Europe.
Jak ja jej nienawidzę!
Eh, ciężki dzień.
Zsunęłam glany z nóg poprzednio je rozsznurowując i wyciągnęłam się na łóżku.
Ta piosenka drażniła mnie i nastrajała tak negatywnie, jak tylko się jeszcze dało.
Siedziałam w bezruchu cały okres jej trwania, po czym ściągnęłam słuchawki z uszu i cisnęłam odtwarzaczem wraz z nimi do pierwszej szuflady komody.
Położyłam głowę na poduszce i zmrużyłam powieki, które bardzo mi ciążyły.
Ach, co się ze mną dzieje...
Kolejna osoba użalająca się nad sobą w cieniu (prawie) swojego pokoju - nie, nie ja...
Potrząsnęłam głową jakby to miało 'wysypać' te wszystkie przemyślenia i gwałtownie wstałam, aż zakręciło mi się w głowie.
Podeszłam chwiejnie do największej walizki podtrzymując się ramy łóżka, jakbym była pijana, nucąc 'Baby I'm gonna' leave you' mojego 16754389 męża Roberta P.
Przykucnęłam i wyciągnęłam świeżą bieliznę oraz koszulkę do spania.
Czułam się beznadziejnie, a kac moralny wyżerał mnie od środka.
Wstałam ociężale i ruszyłam w kierunku łazienki.
Jeszcze tu nie byłam.
Pomieszczenie było całe wykafelkowane białymi płytkami i miało duże lustro na 'głównej' ścianie.
Na nic więcej nie zwracałam uwagi.
Nie miałam siły.
Pospiesznie zdjęłam ubrania i pozostawiając je na podłodze wślizgnęłam się pod prysznic.
Gdy odkręcałam wodę doszły mnie stłumione dźwięki 'Comy' - Gn'R.
Czy mój prysznic posiada funkcje uruchamiania muzyki?
Co ja robię ze swoim życiem.
To widocznie muszą być - o nie! cholera, cholera, cholera! -sąsiedzi?!
Oby to nie było to co myślę...
A raczej ten ktoś...

                                                                              ***
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Ta część jest do kitu :c i nie mogłam się zebrać żeby ją wstawić.
Dziś wszyscy na mnie krzyczą, 
ale w sumie luźniejszy dzień więc - ta daam - jestem.

Jeśli ktoś czyta moją 'twórczość' i ma jakieś uwagi to proszę komentować
bardzo bardzo proszę.

                                                                        Nie gryzę,
                                                                  Pożeram w całości
                                                                       †rock-child



<3