czwartek, 22 stycznia 2015

1.Fade to Black

Uwaga, będzie długo (i nudno).
A więc...
Wróciłam, pora na oklaski.
Żartowałam, nawet nie jestem w stanie o nie prosić. Lenistwo nie idzie w parze z ambicją no i ten brak czasu, brak czasu i jeszcze raz brak czasu, szkoła, nauka (teraz mam ferie, więc staram się 'pracować'), poza tym, życie ostatnimi czasy dostarcza mi tyle różnorakich niespodzianek, że czasami nie mam pojęcia co dalej robić. Z resztą, z weną też było ciężko, chyba wyszłam z wprawy pisania na blogu.
Rozdział który dodaję jest częścią drugiego opowiadania, które zaczęłam (Prolog). Oddaję więc w wasze ręce coś, co udało mi się złożyć z rozległych myśli. Ani to spójne, ani jakieś fantastyczne, poza tym strasznie krótkie, ale naprawdę ciężko było mi wrócić.
Natomiast co się tyczy Dyed Flowers; pracuję nad kolejnym rozdziałem i chociaż nie chcę obiecywać, a potem się z tego nie wywiązywać (co jest moim zwyczajem), to chciałabym dodać to jeszcze w czasie ferii.
No i przede wszystkim chciałabym was bardzo przeprosić za moje zaniedbania, a ponieważ nie miałam okazji ani złożyć wam życzeń świątecznych, ani wspomnieć o pierwszych urodzinach mojego bloga (które obchodził październiku!), a jest to nasze pierwsze (miejmy nadzieję, że nie ostatnie) "spotkanie" w nowym roku, chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego, żeby ten rok był dla was fantastyczny, pełen niespodzianek i okazał się kolejnym ważnym etapem w Waszym życiu. Spełnienia wszelakich marzeń, pisarkom weny, a ukochanym czytelnikom cierpliwości i wytrwałości z kimś takim jak ja. Mam nadzieję, że moje wypociny szybko się wam nie znudzą (jeżeli już się nie znudziły) i że was nie zawiodę (przynajmniej w kwestii fabuły).
Dziękuję za uwagę i  zapraszam do czytania.

***

Rozdział I

"Seek and Destroy"


There is no escape
and that is for sure
This is the end we won't take any more
Say goodbye
to the world you live in
You have always been taking
but now you're giving
There is no escape
and that is for sure
This is the end we won't take any more
Say goodbye
to the world you live in
You have always been taking
but now you're giving

Count Grishnackh wysiadł z autobusu i poprawił na ramieniu pasek od plecaka. Omiótł wzrokiem pogrążony w ciemności dworzec, jeszcze chwilę temu spowity ciszą, teraz zakłóconą przez gwar wysiadających. Jego usta wygięły się w ponurym grymasie, a oczy utkwiły w punkcie gdzieś po drugiej stronie. Wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.

Na przeciwległej stronie dworca, zaraz za ulicą czekał na niego długowłosy szatyn. Nico
Phoenix kręcił się niespokojnie, chodził w to i z powrotem, co chwilę zatrzymując się i z ogromnym zainteresowaniem po raz kolejny lustrując tablicę ogłoszeń, a kiedy już wyczytał, że autobus numer 17 nie kursuje w tym tygodniu z powodu awarii zaczynał od nowa swoją wędrówkę. Umieścił ręce w kieszeniach i ruszył w kierunku równie ciekawego rozkładu jazdy, po przeciwnej stronie tablicy. 
Grudzień właśnie dawał się we znaki, a dowodem na to mogły być chociażby zaczerwienione policzki i nos Nicolasa, oraz skostniałe palce, szukające schronienia w kieszeniach spłowiałych jeansów. Chłopak przestał już liczyć, który raz wykonywał w głowie egzekucję na Countcie Grishnackhu.
- Przysięgam, że zrobię mu krzywdę... - wysyczał cicho przez zaciśnięte zęby. Zmrożone powietrze wydobyło się z jego ust, akcentując jego wypowiedź kłębkiem pary.
Złowieszcze słowa Nicolasa, choć wypowiedziane naprawdę cicho, doszły do uszu młodej dziewczyny, która natychmiast przyspieszyła kroku, zerkając co chwilę przez ramię w jego stronę. Jej skórzane, czerwone kozaki, wyróżniające się na tle szarego dworca oraz bladego płaszcza w kolorze kawy, wystukiwały ciekawy rytm w towarzystwie szurgającej walizki na drobnych kółkach.
Na dworcu centralnym o tej porze robi się nieco niebezpiecznie.
Nico Phoenix westchnął głęboko i opadł zrezygnowany na zimną jak lód drewnianą ławkę. Ściągnął rękawy kurtki, głębiej wsuwając w nie ręce i ze zmarszczonymi brwiami zaczął przyglądać się otaczającymi go z każdej strony płatkom śniegu. Te mniejsze zajęły już miejsce w jego długich włosach, a większe prószyły mocno w oczy, nieprzyjemnie odbijając się od twarzy.
Stukot czerwonych kozaków ucichł zostawiając wokół Nicolasa głuchą ciszę.
- Przysięgam, że go zamorduję. - mruknął pod nosem.
Podniósł się gwałtownie z ławki, strzepując z siebie biały puch. Kłębki śniegu opadały na ziemię, iskrząc się bajkowo w świetle latarni.
Znów rozległ się znajomy stukot. Dziewczyna kupiła bilety w kasie numer cztery przy lewym skrzydle i udała się na dworzec centralny.
O tej porze na dworcu centralnym kręci się dużo podejrzanych typów.
Jeden z nich z dziwnym, tajemniczym i trochę niepokojącym uśmiechem ściskał dłoń mężczyzny o twarzy, którą trudno zapomnieć, ale i nie sposób zapamiętać, a potem udał się na dworzec zachodni, załatwiając po drodze jeszcze jedną sprawę.

***

Zamknęłam książkę, o nudnej brunatno-zielonej okładce, noszącą dumny tytuł poradnika psychologicznego; dużymi czarnymi literami było napisane ,,Zrozumieć siebie i swoje pragnienia". Książka nosiła na sobie piętno wielokrotnego użytku, a jej poprzedni czytelnik z wielką przyjemnością zajadał się czymś o dziwnej pomarańczowej konsystencji przy dziale ,,Poznaj swoją osobowość" z kolei inny zapaleniec zaznaczył cytat przytoczony w dziale ,,Uczymy się mówić nie". Odłożyłam książkę zrezygnowana. Oprócz namaszczenia piętnem użytku miała dziwaczny zapach, każdej starej książki.
Oparłam głowę o brzeg wanny i przymknęłam oczy. Próbowałam się odprężyć, ale wszystko na nic. Czułam, że powoli zaczynam już tracić zmysły. Całe dnie spędzałam na przeszukiwaniu poradników i dziwnych książek psychologicznych. Zaczynałam bać się własnego cienia, a wszystko przez ten... sen.
Zmarszczyłam brwi, myślenie o tym z pewnością nie okaże się pomocne w próbie odprężenia się. Westchnęłam, starając się odepchnąć od siebie niepokojące myśli. Zmrużyłam oczy i pokręciłam głową.
- Zaczynasz wpadać w paranoję...

***

- Kurwa mać, myślałem, że już nigdy nie przyleziesz! Ile miałem tu czekać?
Count uśmiechnął się szyderczo i wcisnął swoje dłonie zaciśnięte w pięści w kieszenie bluzy.
- Nawet nie raczysz się odezwać... - mruknął Nico i ruszył przed siebie.
Count parsknął śmiechem.
- Zaczekaj obrażona księżniczko!
Nico zmarszczył brwi i odwrócił się na pięcie.
- Rusz tyłek i tak jesteśmy już spóźnieni. - powiedział obojętnym tonem po czym z powrotem się odwrócił.
Count wywrócił oczami.
Szli ramię w ramię, przysłuchując się tylko butom, brodzącym w śniegu z charakterystycznym dźwiękiem skrzypienia. Cisza towarzyszyła im aż do chwili w której obaj znaleźli się przy czarnym vanie Nicolasa. Chłopak otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Count wkrótce uczynił to samo i to właśnie on przełamał krępującą już ciszę.
- Ciekawe co na to twoi starzy...
Nicolas wzruszył ramionami. Przekręcił kluczyk w stacyjce, wcisnął czerwony przycisk radia i ruszył z miejsca.
W samochodzie rozległy się pierwsze, ostre dźwięki piosenki jakiegoś mało znanego death metalowego zespołu. Count położył głowę na siedzeniu i przymknął oczy.
- A co mają mówić... - Nicolas przyciszył radio. - Chyba w tej sytuacji nie mają nic do gadania.
Count uśmiechnął się krzywo nie otwierając oczu. Nicolas ruszył z miejsca gwałtownym szarpnięciem starego vana i w mgnieniu oka znalazł się na prostej drodze. W jego głowie kłębiły się dziwaczne myśli. Zmarszczył brwi, co go obchodzi zdanie rodziców, jest dorosły, sam może kierować swoim życiem.
- Ale pieniądze... - mruknął Count.
Nicolas spojrzał na niego z przerażeniem.
- Powiedziałem to na głos?
Count uśmiechnął się tajemniczo.
- Co powiedziałeś na głos? - ułożył ręce pod głową.
-Nieważne... - mruknął Nicolas i wrócił do swoich rozmyślań. Grishnackh zaczynał go denerwować.
Zmarszczył brwi. Właśnie przypominał sobie dzień w którym go poznał, a właściwie natknął się na niego i od tej pory już wiedział, że jest on jak przysłowiowy "grom z jasnego nieba" i pojawia się w najmniej odpowiednim momencie.

Bergen było obszernym miastem, przypominało olbrzyma; człowieka z zewnątrz twardego i sprawiającego wrażenie niezwykłego, wewnątrz natomiast właśnie zwyczajnego i szarego jak inni. Takie było Bergen, szare, nudne, zwyczajne. Miało być przystankiem w drodze do kariery i małą przerwą Nicolasa.
Zatrzymał się swoim vanem, rocznik 89 w miejscu obsługi podróżnych, zdjął dłonie z kierownicy i rozprostował zdrętwiałe palce. Zostało mu jakieś 6 godziny jazdy, ale po pokonaniu 18 godzin z niewielkimi przerwami był to dosłownie pikuś. 
Nicolas rozparł się wygodnie w fotelu i sięgnął po trzymaną w schowku butelkę wody. Pusta puszka po energetycznym napoju potoczyła się pod fotel, kiedy otwierał drzwiczki schowka. Pochłonął łapczywie pół butelki wody mineralnej, która przechodząc zgodnie ze zmieniającym się na wschód klimatem zmieniała swoją temperaturę, co owocowało dziwnym, cierpkim smakiem. Odłożył butelkę do schowka i oparł dłonie o kierownicę, po czym zaczął wystukiwać o nią palcami skomplikowany rytm. 
Rozejrzał się wokół. Miejsce było praktycznie puste, nie licząc małego czerwonego samochodu osobowego zaparkowanego przy toaletach i oświetlonego światłem jarzeniówek baraku w którym mieścił się jakiś sklepik i zapewne obskurny bar, tak przynajmniej głosił odrapany napis na przykręconej małymi śrubkami do drzwi blaszanej tabliczce. 
Poczuł ścisk w żołądku i uświadomił sobie, że prawdopodobnie ostatnim razem miał coś w ustach jakieś 7 godzin temu i bynajmniej nie był to syty obiad składający się z dwóch dań i deseru. Sięgnął do kieszeni, a kiedy uczuł pod palcami monety i usłyszał ich brzęk z pewną miną ruszył w kierunku oświetlonego baraku.
Pchnął drzwi, które otworzyły się jakby niechętnie z głośnym, przeraźliwym skrzypnięciem. Ledwo znalazł się w środku, a ciepłe powietrze przemieszane z odorem stęchlizny omiotło jego twarz. Stary mężczyzna pochylony nad spróchniałą ladą z jasnego drewna przeglądał szarą gazetę. Jego łysa głowa błyszczała w wpadającym przez brudne okiennice świetle. Wydawał się idealnie pasować do tego miejsca, tak samo spróchniały, zgorzkniały, przesiąknięty zapachem zapomnienia. 
Nicolas zaniechał zajęcia miejsca przy którymś z czterech stolików pokrytych grubą warstwą kurzu, spoczywającą na nich niczym poszarzała serwetka. Podszedł od razu do baru i spojrzał na mężczyznę. Czytał gazetę z 86 roku, prawdopodobnie miejscowy tygodnik o tytule „North Times”. Nico usiadł na jednym ze stojących przy barze krzeseł z taką ostrożnością jakby te miało się zaraz rozsypać w drobny mak, krzesło zawtórowało jego myślom wysyłając jedno ostrzegawcze skrzypnięcie. 
Mężczyzna uniósł głowę znad gazety i poprawił okulary na nosie.
- W czym mogę służyć? – powiedział niemalże szeptem, jednak szorstkim i ostrym.
Nicolas zamrugał kilkakrotnie i popatrzył niepewnie na mężczyznę.
- Zastanawiałem się, czy mógłbym tutaj… coś zjeść? – zadał cicho pytanie, za które zaraz skarcił się w myślach. Wydawało się idiotyczne, przecież to bar, w barze nie pyta się, czy można coś zjeść.
Mężczyzna za ladą westchnął głęboko i przez jego twarz przedarł się jakby cień uśmiechu.
- Przykro mi. – powiedział cicho -  Pora kolacji skończyła się o 22, a zestawów śniadaniowych nie serwujemy raczej o 3 rano. – powiedział spokojnie i z powrotem pochylił się nad swoją gazetą. 
Nicolas zaklął cicho pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy która jest godzina i nie zachodził w głowę co starszy mężczyzna robi za ladą opustoszałego baru o trzeciej nad ranem, ale był zbyt zajęty swoimi przemyśleniami i uczuciem głodu oraz zapewne zbyt zmęczony.
- W porządku. – mruknął – W takim razie nie mam tu czego szukać.
Mężczyzna jeszcze raz uniósł głowę z nad lady i tym razem Nicolas był prawie pewny, że się uśmiechnął.
Wstał z krzesła i ruszył z powrotem w stronę swojego samochodu. W kieszeni kurtki znalazł zapalniczkę i po dokładnym przeszukaniu ponownie obu natknął się na lekko złamanego w pół papierosa. Trzymał się jednak raczej stabilnie, więc Nico wsadził go do ust i podpalił, a potem znów znalazł się w miękkim siedzeniu swojego vana. Włożył kluczyki do stacyjki i nacisnął sprzęgło.
- Czy mógłbyś nie palić? Nie lubię tego.
Nicolas drgnął. Ze strony pasażera dobiegł go gruby głos, mówiący łamaną angielszczyzną z dziwacznym akcentem. Jak sparaliżowany wpatrywał się w szybę przed sobą, a potem sztywno obrócił kark.
Na siedzeniu obok siedział mężczyzna, a raczej chłopak; drobny, szczupły i wysoki. Długie jasnobrązowe włosy opadały mu na ramiona odziane jakąś czarną wypłowiałą bluzą. Jego twarz wyrażała spokój, jakby znajdował się w całkowicie normalniej sytuacji, oczy dziko się błyszczały, a usta wygięte były w dziwacznym, przebiegłym grymasie.
- Kim ty do cholery…
Przedstawił się jako Count Grishnackh, co, jak się później okazało, nie było jego prawdziwym imieniem, a wymyślonym pseudonimem. Do tej pory Nicolas nie dowiedział się skąd się tam wziął. Ale  nie skąd się wziął w jego samochodzie, bo to prawdopodobnie można było jasno wytłumaczyć, mianowicie Nicolas po prostu zapomniał zamknąć drzwi, ale skąd wziął się na tym odludziu o trzeciej rano, gdzie nie spostrzegł wcześniej nikogo z wyjątkiem mężczyzny w barze, a czerwony samochód już dawno odjechał. 
Mieszkał w Bergen i jak się również później okazało wcale nie był niezależnym artystą trzymającym się "na uboczu”, a największym, poszukiwanym nawet przez policję skandalistą. 
Varg, bo tak naprawdę miał na imię do tej pory komentuje to wszystko tym samym dziwacznym łobuzerskim uśmiechem, który praktycznie nigdy nie schodzi mu z twarzy, chyba, że dokonuje swoich transakcji o których Nicolas nie wie zbyt wiele, bo Varg wyjaśni mu "później", jeżeli "później" kiedykolwiek nadejdzie.
- Potrzebuję twojej pomocy.
Nie miał przy sobie broni, co gorsza, nie był pewien co do nieznajomego. Był za to zbyt zmęczony na bójkę, zbyt wykończony trasą i zbyt głodny żeby stawiać opór.
-Wszystko opowiem ci po drodze, ale najpierw pojedziemy coś zjeść. Tu niedaleko jest całodobowy bar.
Zbyt zmęczony żeby pytać o cokolwiek.

Nicolas pokręcił głową z grymasem na twarzy, nie mógł uwierzyć, że dał się wciągnąć w to wszystko, a teraz sprowadza ‘to wszystko’ na swoją rodzinę.
Spojrzał na Varga, który tkwił z czołem przyklejonym do szyby, a jego oczy śledziły uważnie trasę lustrując i jakby kopiując każdy element krajobrazu, aby potem dwa razy wolniej odtworzyć go w głowie i dokładnie przeanalizować.
Nico wcisnął po raz ostatni pedał gazu i skręcił za ceglanym kolosalnym budynkiem jakiegoś biura rachunkowego, by pochwali z bocznej drogi zjechać w kutą żelazem, pomalowaną na czarno bramę kamienicy.
Varg spojrzał przed siebie z zadowoleniem.
Nicolas westchnął ciężko.
Jedno jest pewne - nie ma ucieczki. To jest już koniec, nie będzie więcej szans. Powiedz światu do widzenia.  - przypomniał sobie słowa pewnej piosenki i zgasił silnik vana.

***
Oparłam głowę o brzeg wanny układając w głowie przyswojony niedawno schemat hormonalnych zmian w umyśle człowieka, spowodowanych czynnikiem zewnętrznym. I kiedy zmarszczyłam brwi, bo nie mogłam przypomnieć sobie nazwy drugiej fazy ktoś zastukał w drzwi łazienki.
- Kto śmie zakłócać mój spokój? – mruknęłam podnosząc się w wannie.
- Sprawdzam tylko czy się nie utopiłaś.
Uśmiechnęłam się łobuzersko i sięgnęłam po ręcznik.
- Jeszcze nie, ale wszystko się może zmienić. – powiedziałam i wychodząc owinęłam nim ciało.
Naomi parsknęła śmiechem.
- To nie zabawne, kiedy ostatni termin sprawdzianu z historii sztuki jest jutro, a ja nie potrafię odróżnić podstawowych cech rzeźb antycznych od renesansowych… - mruknęłam cicho.
Jak zwykle udawałam, że to jest moim jedynym problemem, mając oczywiście cechy obydwu epok w małym paluszku, ale nie mogłam cały czas obarczać wszystkich swoimi problemami, nie potrafiłam tak.
- Miałaś cały tydzień.
Mogłabym przysiąc, że właśnie robi minę  "a nie mówiłam" i trzyma ręce skrzyżowane na piersiach. Znałam ją aż za dobrze i z przykrością musiałam stwierdzić, że znów ma rację. 
Zarzuciłam na ramiona stary różowy szlafrok w groszki i przewiązałam go ciasno w pasie. Potem zabrałam się za rozczesywanie włosów.
Naomi milczała, siedziała zapewne po turecku na półce w korytarzu i bawiła się bransoletką z kolorowych koralików. Dałam jej ją w dzieciństwie, kiedy podeszła do mnie pierwszego dnia szkoły i stwierdziła, że jestem doskonałym materiałem na najlepszą przyjaciółkę. Miałam wówczas siedem lat i stałam nieśmiało w kącie, prawdopodobnie wykonując w myślach zbiorową egzekucję na wszystkich dzieciach w mojej klasie, oczywiście o wiele łagodniej niż ma to miejsce w mojej głowie obecnie, a kiedy obejrzałam Naomi od góry do dołu i przekalkulowałam dokładnie wszystkie za i przeciw, stwierdziłam, że ma rację, a na znak, że się z nią zgadzam podarowałam jej bransoletkę z kolorowych okrągłych koralików, trzech po jednej stronie i trzech po drugiej, w środku zaś znajdował się największy, biały i kwadratowy z literką N, jak Natasha, ale równie dobrze mogło to być N jak Naomi więc w tamtych czasach nie robiło mi to zbytniej różnicy. Naomi natomiast uwielbia przywiązywać wagę to zbędnych bibelotów, sentymentalnie je kolekcjonować i ozdabiać nimi swoje ręce.
Nakładałam właśnie piankę o dziwniej, prawdopodobnie za rzadkiej konsystencji na moje włosy, kiedy usłyszałam za drzwiami jakieś poruszenie. Półka skrzypnęła lekko, więc Naomi prawdopodobnie wstała. Wklepałam coś co powinno być pianką, a bardziej przypominało śmietanę we włosy i zaczęłam je czesać.
- Natasha… - usłyszałam jej cichy głos, jakby zakłopotany i niepewny.
Uniosłam brew przyglądając się sobie w lustrze.
- Myślę, że powinnaś już wyjść… - powiedziała jakimś dziwacznym głosem.
Nie wiedziałam o co jej chodzi. Przeczesałam włosy dłonią i poprawiając pasek od szlafroka nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi.
- O co ci cho…
- Chyba masz gości. – wypaliła.
Moje oczy plądrowały korytarz wzdłuż i wszerz. Lustrując dokładnie dwie postacie. Dwaj mężczyźni w czarnych kurtkach wyrośli nagle przede mną niczym jakieś ciemne mary widziane oczami wyobraźni przez dziecko po zgaszeniu światła w pokoju. Oparłam ręce na biodrach i zmroziłam Naomi spojrzeniem.
Uniosła ręce ku górze w geście obronnym, ale speszyła się i ukradkiem posłała mi przepraszające spojrzenie.
Zmarszczyłam brwi. Zaczęło do mnie właśnie wszystko docierać, przedziwne obrazy układały się w mojej głowie i stworzyły w podświadomości całokształt historii. Historii której to ja byłam główną bohaterką i stałam w samym szlafroku (różowym w groszki) przed dwojgiem dorosłych mężczyzn. Na moją twarz wstąpił rumieniec, który starałam się ukryć. Znów spojrzałam na Naomi, ale ona unikała mojego wzroku. Później ponownie zlustrowałam mężczyzn. Jednego z nich dobrze znałam, wysoki długowłosy brunet, drugiego widziałam po raz pierwszy, ale bardzo nie podobał mi się jego dziwaczny uśmieszek.
- Co tu się dzieje do cholery? – mruknęłam pod nosem wbijając karcący wzrok w bruneta.
Nicolas rzucił trzymaną w rękach torbę na ziemię i wsunął je do kieszeni kurtki.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i mroziłam go spojrzeniem.
- A może by tak… - powiedział cicho wbijając wzrok w podłogę – witaj w domu braciszku? – posłał mi pytające spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
Tego było już za wiele. Nie dawał znaku życia od wieków, a teraz zjawia się nie wiadomo skąd i jak gdyby nigdy nic wraca na stare śmieci... i oczekuje ode mnie gorącego powitania! Pokręciłam głową z irytacją i ruszyłam z miejsca.
- Idźcie wszyscy w cholerę! – warknęłam przemierzając drogę do swojego pokoju.
-Ciebie również miło widzieć. – mruknął Nicolas, dziwacznie rozradowany i zaniósł się głupawym rechotem, a po chwili prawdopodobnie dołączył do niego jego przyjaciel, bo z korytarza dało się słyszeć dwa irytujące męskie głosy. Zatrzasnęłam drzwi pokoju i przekręciłam kluczyk w zamku.
Naomi znalazła się pod drzwiami chwilę później i zaczęła w nie uderzać pięścią.
- Wpuszczaj mnie! – krzyknęła i kopnęła drzwi.
Położyłam się na łóżku i ułożyłam ręce pod głową.
- Natasha!
Milczałam. Wysunęłam lewą rękę i sięgnęłam do szuflady szafki nocnej, nie ruszając się z miejsca.
- Nie zostawiaj mnie tutaj z nimi! – wołała Naomi błagalnie.
Moja ręka natrafiła na przedmiot, którego szukałam. Uniosłam mały zafoliowany prostokąt na wysokość twarzy i przysunęłam go do siebie, a potem zdarłam folię zębami, przekręciłam się na brzuch i uniosłam na łokciach.
Naomi milczała przez chwilę i zaprzestała uderzaniu w moje drzwi, nasłuchując zapewne co robię.
Uśmiechnęłam się łobuzersko, napawałam się przez chwilę zapachem nowej płyty a potem umieściłam ją w odtwarzaczu.
Milczał przez parę minut, by w końcu przełamać ciszę muzyką. Rozległy się pierwsze dźwięki Metalliki. Znów osunęłam się na łóżko.
- Ani mi się wasz! – krzyknęła Naomi i na znak powagi swoich słów uderzyła z całej siły nogą w drzwi, które niedając za wygraną prawdopodobnie słusznie ją ukarały, bo zaczęła klnąć pod nosem.
Ułożyłam się wygodnie, przymknęłam oczy i pokręciłam pokrętło w odtwarzaczu. Teraz nie słyszałam już rechotu tych osłów, ani zawodzenia Naomi, wsłuchiwałam się w głos Jamesa, który ostrzegał, że z pewnością nie ma ucieczki.
Nie ma ucieczki, ale sprawię sobie chociaż krótką chwilę zapomnienia.
- Wpuszczaj mnie Natasza! – przedzierało się pomiędzy ostrymi dźwiękami gitary prowadzącej.
Później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi frontowych i to jak klucze uderzają o płytki na korytarzu. Najwidoczniej mama również ucieszyła się z tej nieoczekiwanej wizyty.