sobota, 13 września 2014

Rozdział XXI

Rozdział z dedykacją dla wszystkich, którzy z niecierpliwością czekali na dalszy rozwój zdarzeń i nie opuścili mnie w trudnych chwilach.
Dziękuję wam.

***

Uchyliłam lekko powieki, by po chwili znów je zamknąć. Ociężale przekręciłam się na plecy
i przeciągnęłam leniwie, niczym kot. Nawet ból nogi nie doskwierał dziś tak bardzo. Westchnęłam. 
W sumie nie miałam nawet czasu o nim myśleć. O nim, ani o żadnych innych nieprzyjemnościach 
i przeciwnościach losu. Mój umysł był wypełniony wspomnieniami cudownych, minionych chwil. Otworzyłam oczy i podciągnęłam się na łóżku. Tkwiłam teraz w pół-siadzie, podparta na łokciach. Spojrzałam w górę, omiotłam wzrokiem nieskazitelną biel sufitu z odróżniającymi się gdzieniegdzie, zazwyczaj oślepiającymi wygórowanym blaskiem, teraz zgaszonymi i pogrążonymi jakby w półśnie szarymi jarzeniówkami. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Teraz powinno być już tylko lepiej. Jestem jakby wolna... Uwolniona od ciężaru... ciężaru własnego sumienia. I choć nie mogę się odnaleźć... i nie poznaję samej siebie... Nie poznaję tego uczucia, to obudzenie się dziś bez znajomej melancholii, bez smutku, bez krzty złośliwości okazało się... ulgą
- O czym myślisz? - z mojej lewej strony dobiegł delikatny szept i po chwili poczułam jak chłodne palce przesuwają się delikatnie w kierunku od mojej dłoni do ramienia i z powrotem. 
Odwróciłam twarz w kierunku Baza, a on uśmiechnął się delikatnie.  Leżał w dziwnej pozycji, gnieżdżąc się w niewielkiej, pozostawionej mu przeze mnie przestrzeni na części niewygodnego łóżka szpitalnego, przykryty kołdrą do pasa. Jego włosy były porozrzucane we wszystkie strony świata. Odwzajemniłam uśmiech.
Podniósł się na łokciach i rozejrzał wokół. Włosy opadały mu na twarz i na klatkę piersiową. Przypominał mi jakiegoś mitycznego bożka, kiedy tkwił tak w zszarzałej poświacie szpitalnej sali. Okna były zasłonięte ciężkimi, pożółkłymi zasłonami, nadając pomieszczeniu chłodny półmrok. Niby panowała tu cisza, ale zza drzwi dało się słyszeć pierwsze oznaki budzącej się do życia społeczności szpitala. Baz spojrzał na mnie.
-Chyba będę musiał niedługo się zbierać... - westchnął.
Przysunęłam się do niego i położyłam mu głowę na piersi. Wplótł palce w moje włosy.
- Boisz się Michelle? - szepnął.
Zamyśliłam się chwilę, po czym ze sztuczną stanowczością pokręciłam głową przecząco, a potem ponownie oparłam ją na jego klatce piersiowej. Ręka Baza, która do tej pory bawiła się moimi włosami spoczęła mi na ramieniu. Baz zamknął mnie w szczelnym uścisku i delikatnie przysunął bliżej siebie. Oparł podbródek o czubek mojej głowy.
- Nieważne, czy się boisz, czy nie... - powiedział, utkwiwszy wzrok w jakimś odległym punkcie - Chcę, żebyś wiedziała, że ja i tak zawsze będę przy tobie. - pocałował mnie w czoło. 
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie, a potem mocno się w niego wtuliłam.
Baz działał jak układ odpornościowy - wszystkie moje smutki wsiąkały w niego jak w gąbkę, uciekając ze mnie, a on słusznie je unicestwiał.
- Wiesz - Baz delikatnie wyswobodził mnie z uścisku i odsunął się - chyba naprawdę muszę już iść. - podniósł się do siadu, zsunął z siebie kołdrę i spuścił obie nogi na ziemię, siadając na brzegu łóżka.
Przesunęłam się na środek i wyciągnęłam się na całej długości łóżka. Głowę oparłam o jego ramę, a dłonie splotłam na brzuchu, po czym utkwiłam swój wzrok w Bazie.
Już na stojąco wkładał swoje spodnie, zabawnie przy tym podskakując. Chwycił dwa końce paska w dłonie i przekładając brązowy, skórzany materiał przez sprzączkę, odszukał właściwą dziurkę i zapiął pasek, a następnie popatrzył na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Co to by było, gdyby wszedł tu ten doktorek... - mruknął, kręcąc głową.
Odwzajemniłam uśmiech.
Baz narzucił na siebie koszulkę, a długie włosy przeczesał palcami. Zmarszczyłam brwi, kiedy przyglądał mi się chwilę bez słowa, ale on tylko uśmiechał się tajemniczo, po czym nachylił się nade mną i popatrzył mi w oczy.
- Nic nie mów kochana... - westchnął - Nie odpowiedziałaś nawet na moje wcześniejsze pytanie.
Chwyciłam jego twarz oburącz i utonęłam w piwnych oczach.
- Kocham cię... - szepnęłam, ale wydawało mi się, że z moich ust nie wydobył się żaden szept, tylko po prostu dało się te słowa wyczytać z ruchu warg.
Baz pocałował mnie delikatnie.
- Pani Bach, już na panią po... - w jednym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich Richard w całej swej okazałości; idealnie dopasowanym śnieżnobiałym kilcie, trzydniowym zaroście i z tym charakterystycznym spokojem w oczach. Zatrzymał się w pół słowie i stał jak wryty ze zmarszczonymi brwiami, w ręku trzymał jakieś papiery.
Baz przerwał pocałunek i wywrócił oczami.
- Ten to zawsze w takim momencie, jak kurwa na zawołanie. - mruknął cicho.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem, kiedy popatrzyłam na złowrogi wyraz twarzy Baza. Odwrócił się w stronę Richarda.
Obaj zmierzyli się surowymi spojrzeniami. Baz usiadł na stołku obok łóżka i skrzyżował ręce na piersi, a Rick, również bez słowa z ignorancją podszedł do stojącego przy oknie wózka inwalidzkiego, który był jak na razie jedynym środkiem mojego transportu.
Do sali za Richardem wślizgnęła się otyła pielęgniarka. Poruszała się ociężale, oddychając głośno. Nagle zatrzymała się i mogłabym przysiąc, że aż podskoczyła.
- A co pan tu robi?! - powiedziała wysokim głosem, w ogóle nie pasującym do jej aparycji i utkwiła małe, niezbyt wyróżniające się na tle pulchnej twarzy oczy w Bazie.
W ostatniej chwili powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. Baz westchnął tylko z rezygnacją.
Gruba pielęgniarka choć odwróciła się, to błąkając się po sali w towarzystwie ciężkiego oddechu zapewne nadal w myślach lustrowała Baza, zachodząc w głowę, jak on się tu znalazł, by po chwili zapomnieć całkowicie o sprawie na rzecz przywołania obrazów z oglądanej jeszcze półtorej godziny wcześniej telenoweli. Zachodziła w głowę, jak Juhlio mógł zostawić Theresę dla jej młodszej siostry. Przyczłapała się do okna i odsłoniła zasłony wpuszczając do środka ostatnie, blade promienie jesiennego słońca. I jak teraz potoczą się losy biednej Theresy? Wszystko wydawało się być nieprawdopodobnie komiczne.
Richard przyprowadził wózek pod samo łóżko z obojętną miną. Obdarzyłam go delikatnym uśmiechem. Przy pomocy pielęgniarki zgramoliłam się z łóżka i niezgrabnie usadowiłam na wózku. Rick ruszył na przód, zostawiając w tyle zdejmującą pościel z mojego łóżka pielęgniarkę.
Poczułam dziwny uścisk w żołądku. Robią to zawsze, niezależnie od niczego. Są jak roboty w funkcjonalnej wspólnocie. Jeden pacjent przychodzi, inny odchodzi, niczym byle jaka rzecz materialna.
Po chwili chłodne palce dotknęły mojej dłoni.
Mimo tego uścisk nasilał się. Powoli paraliżował mnie strach. Oczy prześlizgiwały się między postaciami znajdującymi się na szpitalnym korytarzu. Wszystkie pełne pośpiechu. Ich twarze obrazowały wszelkie aspekty i różne fazy zmęczenia. Każda z nich posiadała odmienną historię i pełniła inną funkcję.
Pani doktor w zgrabnie zebranych w elegancki kok blond włosach szła ze spuszczoną głową w kierunku sali pacjenta u którego wykryto właśnie śmiertelną chorobę.  Rudy salowy w rozpiętym do połowy fartuchu, odsłaniającym białą koszulkę z logiem ulubionego piłkarskiego klubu pogwizdywał wesoło, stukając do taktu ciężkimi butami o gumowe linoleum. Pchał ciężki, metalowy wózek ze śniadaniem w kierunku oddziału kardiologicznego. Gdzieś mignęła mi postać okrągłej, dyszącej ciężko pielęgniarki, niosącej w obu rękach przezroczysty, plastikowy worek z pościelą w środku. Zapewne nadal wiązała w głowie losy biednej, egzotycznej dziewczyny z telenoweli. Dwie starsze panie w samych szlafrokach i puchatych kapciach zawzięcie o czymś dyskutowały.
- W jednej chili jesteś, a w drugiej już cię nie ma... - mówiła jedna, kojącym, zachrypniętym głosem i popatrzyła, gdzieś w martwy punkt przed siebie.
Spojrzałam na jej twarz, szorstką, pokrytą głębokimi zmarszczkami i oczy... zmęczone, pełne niepokoju. Na całkowicie pozbawionej włosów głowie tkwiła różowa chustka.
Westchnęłam głęboko, a ten dziwny oddech wstrząsnął moim ciałem tak, jakbym automatycznie usiłowała wyrzucić wszystkie widziane przed chwilą obrazy z głowy. Przymknęłam oczy, ale podświadomość malowała mi te zmęczone, jasnoniebieskie oczy i ten kojący głos.
Strach sparaliżował mnie już doszczętnie. Powtarzałam sobie w głowie, że to tylko drobna, niewiele znacząca operacja, jednak z każdą chwilą pogłębiały się moje wątpliwości. Głowa szykowała jakieś czarne scenariusze...
- Michelle, jestem przy tobie... - słyszałam jakby przez mgłę.
Układ odpornościowy zadziałał. Wszystkie niepewności odpłynęły.
- Już zawszę chcę być.

***

Zerknęłam na budzik stojący na nocnej szafce. Było pięć po wpół do dziewiątej. Axl jeszcze smacznie spał, a ja nie mogłam zmrużyć oka już od jakiś trzech godzin. Westchnęłam głęboko. 
Moją głowę zaczęły nachodzić dziwne myśli. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na pogrążonego we śnie Axla. Leżał na brzuchu, rozłożony na całej połowie łóżka, przykryty kołdrą do połowy pleców, a jego rude włosy utworzyły interesującą konstrukcję na poduszce, kończącą się na twarzy niczego nieświadomego Axla. Uśmiechnęłam się delikatnie i zgarnęłam włosy z jego twarzy, lecz gdy poruszył się niespokojnie szybko cofnęłam rękę. 
- Och Axl, mam nadzieję, że kochasz mnie lub będziesz mnie kiedyś kochał tak, jak ja teraz kocham ciebie...
Podniosłam się do siadu, odsunęłam kołdrę, a stopy wsunęłam w ciepłe kapcie. Odwracając się jeszcze a moment w stronę Axla, podniosłam się i ruszyłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i zrzuciłam z siebie koszulkę w której spałam. Włosy związałam w luźną kitkę na czubku głowy i zaczęłam napełniać wannę wodą. Usiadłam na jej brzegu, nucąc sobie jakąś wymyśloną melodię i wystukując stopami rytm o podłogę. Zakręciłam kran, kiedy wanna napełniła się do połowy i uprzednio zdejmując bieliznę weszłam do niej ostrożnie. Odetchnęłam z ulgą, kiedy moje ciało zanurzyło się w ciepłej wodzie i zaczęłam oddawać się rozkosznej chwili. Nadal nuciłam tą samą melodię, ale teraz uświadomiłam sobie, że to nie jest coś, co sama sobie wymyśliłam, ale usłyszana wczoraj piosenka Axla. Pogwizdywałam cicho i wystukiwałam rytm melodii palcami o wannę. Przymknęłam oczy, ale już nie było mi dane dalej rozkoszować się cudowną chwilą, bo usłyszałam jakiś przerażający łomot i głośne...
- Kurwa!
Odchyliłam głowę do tyłu i parsknęłam śmiechem.
- Nadien? - jęknął Axl.
Uśmiechnęłam się.
- Tutaj jestem. - mruknęłam cicho i skierowałam swój wzrok na drzwi łazienki w których po chwili pojawił się Axl ze skwaszoną miną. Miał zmarszczone brwi i rozmasowywał sobie głowę.
- Co się stało? - uniosłam brew.
Axl wywrócił oczami. Jego mina przypominała teraz wyraz twarzy poszkodowanego dziecka. Skrzyżował ręce na piersiach i popatrzył na mnie spode łba.
- Śniłem właśnie o  wielkim bogactwie i sławie, jeszcze większym niż mam, no wiesz...
Uniosłam oczy ku górze.
- Leżałem na miękkiej kanapie, a kuso odziane afrodyty - mrugnął do mnie, a ja uśmiechnęłam się łobuzersko - karmiły mnie owocami, niczym jakiegoś greckiego boga, ale nagle... - zatrzymał się na chwilę i westchnął - spadłem z łóżka. - dodał cicho.
Spojrzałam na Axla i w jednej chwili wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Rudy obdarzył mnie gniewnym spojrzeniem, ale kiedy tak złowieszczo mi się przyglądał, chciało mi się śmiać jeszcze bardziej.
- Bardzo śmieszne. - mruknął.
Jeszcze przez chwilę udawał urażonego, ale potem uśmiechnął się łobuzersko.
- Mogłabyś już właściwie wyjść z tej wanny, - oparł ręce na biodrach - zdaje się, że za jakieś piętnaście minut musimy być gotowi do wyjazdu. - rzucił i zmierzywszy mnie wzrokiem opuścił łazienkę.
Zmarszczyłam brwi. Wydawało mi się niemożliwe, żeby czas zleciał tak szybko, ale wzruszyłam tylko ramionami i wygramoliłam się z wanny. Pospiesznie wytarłam ciało miękkim ręcznikiem, a następnie szczelnie owinęłam je szlafrokiem. Rozplątałam włosy i ruszyłam do pokoju. 
Axl siedział na łóżku, a pod jego stopami leżała otwarta walizka. Kiedy mnie spostrzegł uśmiechnął się łobuzersko i poklepał dłonią miejsce obok siebie. Usiadłam obok niego bez słowa. Wplątałam dłoń we włosy i kilka razy przełożyłam pasma między palcami. Axl przyglądał mi się z przyklejonym do twarzy tym samym niegrzecznym uśmiechem. Uniosłam brew i spojrzałam na niego pytająco, ale on tylko puścił mi oko w odpowiedzi. Skrzyżowałam ręce na piersiach i odwróciłam się całkowicie w stronę Axla, kładąc nogi na łóżku. On przysunął się do mnie bez słowa, chwycił mnie za dłonie, które najpierw wyplątał z uścisku na piersiach a następnie wsunął między moje palce swoje i ścisnął je mocno dłońmi. Na twarzy miał triumfalny uśmiech, który nie znikał przez cały czas, kiedy się do mnie przysuwał. Patrzyłam na niego zdezorientowana. W jednej chwili naparł na moje usta, a potem pchnął mnie na łóżko i natychmiast znalazł się nade mną. Pocałował mnie w szyję i szepnął do mojego ucha:
- Co byś powiedziała na...
Pogłaskał mnie po udzie. Drgnęłam pod wpływem jego dotyku.
Uniosłam wzrok. Axl nadal miał twarz ubraną w ten sam łobuzerski uśmiech.
- Ale mówiłeś, że...
Axl wskazał skinieniem głowy na tarczę budzika i poruszył brwiami charakterystycznie. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na zegarek. Była dziewiąta, czyli zgodnie z planem mieliśmy jakieś... dwie godziny! Zmarszczyłam brwi.
- Ty wstrętny oszuście! - ledwo zdążyłam wypowiedzieć te słowa, bo Axl przycisnął mnie do siebie i wepchnął mi swój język między wargi.
Uderzyłam go piąstką w ramię. Przerwał pocałunek i spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
- No co? - mruknął.
Wyciągnęłam ręce i zepchnęłam go z siebie, a potem wstałam i ruszyłam w stronę łazienki.
- Gniewasz się? - usiadł na łóżku i popatrzył w moją stronę z wyrazem skruchy.
Dobra, dobra, ja już znam te numery. Szłam bez słowa, odwrócona do niego plecami z lekkim łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
- Czekaj no, jeszcze z tobą nie skończyłem!
Odwróciłam się przez ramię, po czym przyspieszyłam kroku, bo ten rudy szaleniec zaczął za mną biec.

***

Miałam dziwny sen. Otworzyłam szeroko oczy i zmarszczyłam brwi. Szybko podniosłam się na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Jak zwykle panowała tu przyjemna ciemność. Przesunęłam ręką po miejscu obok siebie, ale nikogo nie było. Westchnęłam. Dziś po prostu czułam, że nie jest dobrze. Zawiodłam po całości. Wygramoliłam się z łóżka i energicznie wstałam. Zakręciło mi się w głowie i musiałam przytrzymać się ramy łóżka, żeby nie zemdleć. Własnie sobie przypomniałam, że człowiek, żeby funkcjonować potrzebuje wykonywać czynności życiowe, a jedną z ważniejszych jest jedzenie, o którym zdarza mi się zapominać dosyć często. Przysiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Przerastało mnie to, że powrót do rzeczywistości będzie nieunikniony już za kilka godzin. 
Znów wstałam, tym razem wolniej. Przeciągnęłam się i sięgnęłam po ciuchy leżące na fotelu. Założyłam podarte jeansy i zwykłą, czarną podkoszulkę. Włosy przeczesałam kilka razy palcami. Chyba nie miałam sił. Skuliłam się na fotelu, gdzie wcześniej leżały moje ciuchy i trwałam tak w bezruchu parę sekund wsłuchując się w ciszę. Byłam doszczętnie przerażona faktem, że niedługo taka cisza stanie się moją codzienną rutyną. Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam nogi ramionami. Pierwszy raz bałam się zostać sama.
- Tu jesteś!
Odwróciłam głowę w kierunku drzwi w których stanął uśmiechnięty Duff. Zaraz jednak spochmurniał widząc moją minę. Podszedł do mnie, przykucnął i położył mi dłonie na ramionach.
- Hej, głowa do góry! - powiedział i uśmiechnął się delikatnie.
Podniosłam na niego wzrok, jednak nie potrafiłam zmusić się do uśmiechu. 
- Wszyscy już czekają? - jęknęłam łamiącym się głosem. 
Starałam się utrzymać normalny ton, ale skoro już pierwsza próba zakończyła się porażką, wiadome było, że dalej też nie dam rady. Duff skinął głową i wstał. Ja też wstałam, uniosłam głowę i spojrzałam jeszcze raz w jego zielone oczy, utonęłam w nich jeszcze przez jedną chwilę, a potem... po porostu rzuciłam mu się w ramiona. Ręce oplotłam mu wokół szyi, a głowę oparłam na piersi. Starałam się jak najmocniej zaciskać oczy, aby nie stracić kontroli nad łzami, ale i tak kilku pojedynczym udało się wymknąć. Duff zamknął mnie w szczelnym uścisku. Zastanawiałam się, co on teraz czuje, czy tak jak ja maskuje swoje uczucia? Czy jest mu źle, tak jak mi? Czy chce zapomnieć, czy woli pamiętać na zawsze? Duff odsunął się ode mnie i popatrzył na mnie.
- Ruth, naprawdę musimy już iść... - szepnął.
Skinęłam głową. Duff podszedł do drzwi, a ja szybko założyłam trampki i zaraz pojawiłam się obok niego. Chwycił mnie za rękę. Obejrzałam się przez ramię i zlustrowałam wzrokiem pokój 52, widząc go pewnie po raz ostatni. Przez chwilę zatrzymałam wzrok na jednym z obrazów przedstawiającym krajobraz Wenecji, a potem ścisnęłam mocniej dłoń Duffa i opuściliśmy pokój.
Idąc korytarzem nie zwracałam uwagi na nic. Rysowałam kciukiem okręgi na dłoni Duffa, starając się zapamiętać jak najdokładniej uścisk ukochanego. Nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy do drzwi, ale gdy je przekraczaliśmy serce podeszło mi do gardła, myślałam, że zaraz zemdleję.
Wzrokiem zagubionego dziecka przeleciałam po wszystkich twarzach, stojących przed wejściem do hotelu Mercury, zatrzymując się na drobnej blondynce, kurczowo ściskanej przez ramię rudowłosego wokalisty. Puściłam dłoń Duffa i szybko ruszyłam w jej stronę. Nadien wyswobodziła się z uścisku Axla i wybiegła do mnie, a potem wpadłyśmy sobie w ramiona. Z całej siły ściskałam blondynkę, mając w pamięci dzień w którym tu przyjechała. Wtedy też ściskałam ją w ramionach i obiecywałam wszystko, a nie zdążyłyśmy zrobić nic.
Czas jest bezlitosny. Nawet teraz kiedy chciałabym żegnać się wieczność. Gdy mam pragnienie tkwić w uścisku z najskąpszą przyjaciółką w nieskończoność i już nigdy nie wypuszczać jej z ramion, i ochronić ją przed wszystkim... nie mogę.
Nadien nie widziała moich łez, sama nie kazałam jej się mazać i otarłam kilka kropel z policzka. Nie wiedziała, że kiedy odchodziła za rękę z rudym w gardle stanęła mi wielka gula, ściskało mnie w żołądku i znów miałam te dziwne zawroty głowy. 
Pożegnanie z chłopakami minęło bez emocjonalnie. Oczywiście, że ich lubiłam, ale nie poznałam na tyle dobrze, aby teraz miało mi ich brakować. Obyło się nawet bez złowieszczych uwag Axla, ale to dobrze, bo nie miałabym sił mu się odgryźć. Jasne jest to, że zawsze pozostanie jakaś pustka. Byli jednymi z najciekawszych ludzi w moim życiu. Dzięki nim miałam okazję poznać chociaż część prawdziwego życia gwiazd rocka. Kiedy sylwetki chłopaków zniknęły w olbrzymim cielsku autobusu znajomy ścisk w żołądku powrócił ze zdwojoną siłą. Nie mogłam już opanować łez, wstrząsana szlochem odwróciłam się w stronę Duffa. Emocje sięgnęły zenitu. Kiedy tylko na niego spojrzałam powieki jak na zawołanie przestały przytrzymywać łzy. Byłam pewna, że nikt nigdy nie widział mnie takiej, jaka byłam, stojąc przed miłością mojego, życia, mając tyle pytań, niezgodności i niepewnych teorii oraz żadnej odpowiedzi.
Duff podbiegł do mnie i znów zamknął mnie w szczelnym uścisku. Nie potrafiłam się jednak uspokoić. Nie teraz, gdy wiedziałam, że zaraz go nie będzie. Na pewno nie teraz. 
Przycisnęłam głowę do jego piersi i wsłuchiwałam się w rytmiczne bicie jego serca. Chciałam przesiąknąć jego zapachem, chciałam go całego zapamiętać. Wplotłam palce w jego włosy, uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy - smutne i takie dalekie. Chciałam w nich utonąć, zapaść się w tej cudowniej zieleni i nigdy już nie wrócić. 
Duff naparł swoimi ustami na moje i złączyliśmy się w delikatnym, ale przepełnionym bólem pocałunku. Oplotłam ręce wokół jego szyi, a on mocno przyciskał mnie do siebie.
- Kocham cię... - szepnął ledwo słyszalnie, przerywając pocałunek.
Łzy lały mi się strumieniami, nie panowałam nad sobą, nawet nie chciałam panować. Przestałam dawać sobie radę.
Duff jeszcze przez chwilę popatrzył mi w oczy, a potem pocałował mnie w czoło, uwolnił z uścisku i odszedł.
Po prostu odszedł...Nie odwrócił się ani razu.
Chciałam krzyczeć, nawoływać. Marzyłam żeby chociaż cicho powiedzieć, że go kocham, ale żadne słowo nie mogło przejść mi przez gardło.
Nie wierzę...
Stoję tu i nie wierzę, że wczoraj byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi, a dziś nie mogę zatrzymać łez, bo nie mam żadnej pewności, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczę.



***

Za wszystkie błędy bardzo przepraszam, na sprawdzenie nie miałam już siły.

2 komentarze:

  1. O Jezuniu! Jaki natłok pytań w mojej głowie! O co chodzi z Ruth? Dlaczego jako jedyna ma tam zostać? Dlaczego z nimi nie jedzie skoro Nadien tak? I dlaczego miałaby już nigdy nie zobaczyć się z Duffem? ;-;
    Kompletnie nie mam pojęcia czemu tak się dzieje, ale jedno jest pewne, wzruszyłam się przy tym ostatnim wątku. Co będzie z moją ukochaną parką?
    Co do poprzedniej parki, o tych się nie martwię. Axl na razie potulny jak baranek i ten... świńtuszyć by tylko chciały dwa erotomanki xD
    Ach, no i pojawiła się Michelle! Baz jest cudowny! Myślę, że dziewczyna będzie miała wreszcie w kimś oparcie. :) Chociaż... wątek, w którym obserwowała ludzi znajdujących się w szpitalu. Miałam gulę w gardle. Szara rzeczywistość, nie?
    I pewnie się powtarzam, ale ty musisz wydać kiedyś książkę. Jesteś GENIALNA.
    G E N I A L N A.
    Pozdrawiam cieplutko i życzę mnóstwa weny. Mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się już niebawem :)
    ~ Twoja fanka

    OdpowiedzUsuń
  2. No hej. Jakiś czas temu tu trafiłam i się zakochałam. Masz przecudowny styl. Naprawdę. Znów tracę chęci na pisanie czegokolwiek czytając takie dobre blogi.;-;
    To ja na razie spadam, następny komentarz byndzie normalny. :')
    Weny! :)

    OdpowiedzUsuń