piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział XIV

Leżałam w ciszy, pozbawiona wszelkich rozrywek i towarzystwa.
Patrzyłam tylko w sufit.
Czułam się jakbym znajdowała się w szpitalu psychiatrycznym, nie takim.
Baz się chyba na mnie obraził...
Co miałam jednak zrobić?
Nie będę niczego udawać, bo ja nic do niego nie czuję, chyba...
Przerażał mnie fakt, że byłam tak niestabilna emocjonalnie i niezdecydowana.
Czułam wewnętrzną blokadę, nie potrafiłam jasno wyrażać uczuć.
Najgorszy problem sprawiała mi radość no i... miłość oczywiście...
Zmarszczyłam brwi i głęboko westchnęłam.
Dlaczego nie mogłam urodzić się jako szczęśliwa księżniczka, jakiegoś hrabstwa, która nie ma pojęcia co to ból, lęk, odrzucenie. Nie ma zaburzeń emocjonalnych, niewyjaśnionych paranoi i uzależnień. Nie martwi się, co będzie z nią następnego dnia...
Ona ma pieniądze, szczęście i troskę, ja mam to.
Doskonała proporcjonalność jebanego świata!
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche, jakby nieśmiałe pukanie.
Mruknęłam 'proszę'.
Zza drzwi wyłoniła się czarna czupryna.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok Richarda.
To żadne zaskoczenie, jak mój nastrój szybko się zmienił.
'Początki schizofrenii, brak kontroli nad emocjami, zaburzenia'.
To zostało trwale zapisane nie tylko w karcie mojej choroby, ale rownież na kartach mojego życia.
Ta historia mogłaby być niezłą komedią...
Potrząsnęłam głową, jakby to miało pomóc mi wysypać te wszystkie myśli z głowy.
Richard przyglądał mi się badawczo.
-Mogę? - zapytał.
Przytaknęłam.
-Jak się pani czuje? - wszedł do sali, dalej mi się przyglądając.
-Nie jest dobrze...
Zrobił zmartwioną minę.
-Operacja zostanie przeprowadzona jutro, ale gdybyś potrzebowała leków przeciwbólowych, czy...
Na dźwięk słowa 'leki przeciwbólowe' w moim umyśle zapalała się czerwona lampka.
Mimo największego bólu zawsze muszę odmawiać. Nie mogę faszerować swojego organizmu lekami, to się źle skończy...
Znów wróciły przykre wspomnienia, kiedy to, jako nastolatka nie mogłam przeżyć dnia bez określonej dawki kochanego środka, byłam uzależniona.
Poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy.
Starłam się je na siłę powstrzymać.
Muszę wrócić w końcu na ziemię.
Rick dalej przyglądał mi się w milczeniu.
Wzięłam głęboki oddech, aby pozbyć się tych wszystkich wspomnień.
To minęło, ja żyję...
I wszystko jest (prawie) w porządku.
Najważniejsze jest to, co dzieje się tu i teraz...
Spojrzałam na niego.
Starałam się znów wymusić uśmiech.
Rick wyjął coś z kieszeni swojego białego fartucha.
-Przyniosłem ci...znaczy pani... - podał mi mały, przenośny odtwarzacz ze słuchawkami - pomyślałem, że może się pani nudzić...
Moje oczy rozbłysły.
Ucieszyłam się.
-Dziękuję! Dziękuję! - chwyciłam odtwarzacz i zaczęłam obracać go w palcach, oglądając z każdej strony.
Rick usiadł na krzesełku obok mojego łóżka i patrzył na mnie ze słodkim uśmiechem.
Zastanawiałam się nad jedną rzeczą.
W końcu jednak podjęłam decyzję i powiedziałam:
-Proszę, nie mów mi pani... Mów mi Michelle - uśmiechnęłam się.
Rick jakby się ucieszył.
-Richard - podał mi dłoń - miło mi.
Uścisnęliśmy sobie ręce.
Rick patrzył na mnie takim dziwnym, specyficznym wzrokiem.
Czułam zainteresowanie sobą i nie powiem, żeby mi się to nie podobało.
-A i zapomniałbym - znów sięgnął do kieszeni - mam tylko te dwie, ale... - podał mi kasety.
Wzięłam je i uważnie obejrzałam.
Jedna, bez pudełka była kasetą Joy Division, druga znajdowała się w wyblakłym, czarnym pudełku i była nieoznakowana.
-Jeszcze raz dzięki Richard! - włożyłam kasety z odtwarzaczem do pierwszej szufladki szafki.
Skrzypnęła donośnie.
Podciągnęłam się na łóżku.
Rick wstał.
- A, nie jesteś może głodna?
Zamyśliłam się.
Owszem, byłam...
Zastanawiałam się tylko, czy potrzebuję towarzystwa...
Och, sama sobie zaprzeczam, przecież niedawno tu narzekałam na samotność...
Tak, zdecydowanie potrzebuję towarzystwa!
-Chyba jestem...
Znów uśmiechnął się tak słodko.
-To może, będziesz mi towarzyszyć w mojej obiadowej przerwie?
Przytaknęłam z uśmiechem.
Rick wziął stojący pod ścianą wózek i przyprowadził go bliżej łóżka.
Zmarszczyłam brwi.
-Zapomniałam, że jestem niepełno sprytna... - mruknęłam.
Zaśmiał się.
-Bez przesady...
Pomógł mi usadowić się na wózku i wyjechał ze mną z sali.
-Co to za kaseta, ta druga, którą mi dałeś? - zagadnęłam, aby uniknąć ciszy.
Uśmiechnął się.
-Zobaczysz...
-Mam nadzieję, że to nie Madonna... - odparłam sarkastycznie.
-Myślę, że jednak ci się spodoba - Richard był chyba jedyną osobą, której nie urażał ten mój specyficzny ton - jak nie, to może mąż przyniesie ci coś innego...
Parsknęłam śmiechem.
No tak 'mój mąż'...
-O co chodzi? - zapytał, kierując mnie do windy.
-Długa historia - uśmiechnęłam się.
Spojrzałem w górę - jego ciemnie, prawie czarne, piękne oczy i pełne usta...
Ja chyba...
Kurwa mać!
________________________________________________________________________________

Kurwa!
Czy ja nie zasługuję nigdy na jakąkolwiek wdzięczność ze strony tego świata?!
Byłem już pod drzwiami, wziąłem oddech i już chciałem pukać, ale wyprzedził mnie!
Ten durny, słodziutki stażysta!
Wlazł do Michelle, siedział tam długo, a na koniec wyszli zadowoleni, śmiejąc się donośnie!
Wszystko obserwowałem.
Pierdole to wszystko!
Wyszedłem ze szpitala ze złością.
Musiało być już grubo po południu, bo ruch uliczny zwiększył się znacząco, ludzie widocznie wracali z pracy.
Przysiadłem na schodkach przed szpitalem i wyjąłem fajki z kieszeni.
Odpaliłem jednego i wsadziłem sobie do ust.
Jak ja teraz wrócę do domu?
Zaciągnąłem się mocno i wypuściłem dym z ust.
Wstałem gwałtownie.
Jeszcze raz mocno się zaciągnąłem i wyrzuciłem papierosa na ziemie, po czym przydeptałem go ciężkim butem.
Kurwa, idę na piechotę!
Wsadziłem ręce do kieszeni i ruszyłem pierwszą aleją, nucąc sobie głośno Into Another.


_______________________________________________________________________________

Odsunęłam się od Duffa z łobuzerskim uśmiechem.
Uderzyłam go otwartą dłonią w czoło.
-Oszalałeś?! - powiedziałam głośniejszym szeptem - mama nas zobaczy... 
Wszyscy nas zobaczą.
Ja wiem, jak to wszystko może wyglądać, ale to nie jest tak...
Ja jestem szczęśliwa, chcę być z Duffem, ale wiem, że moje otoczenie nie jest przystosowane, jak na razie do takiego obrotu sprawy...
Duff wzruszył tylko ramionami z uśmiechem, po czym pociągnął mnie za sobą.
Szłam zdezorientowana.
-Hej dokąd mnie prowadzisz?
Duff puścił mi tylko oko i uśmiechnął się łobuzersko.
Zmarszczyłam brwi.
Czuję, że to zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień...
Skręciliśmy w jakiś boczny korytarz i zeszliśmy na dół schodami.
Znaleźliśmy się w jakimś podziemnym parkingu.
Duff był dziwnie podekscytowany.
-Co? - uniosłam brew - mów co...
-Zobaczysz, zobaczysz...
Pociągnął mnie dalej, za sobą.
Przystanęliśmy między dwoma samochodami. Jeden z nich był tym vanem, którym jechaliśmy wczoraj.
Między nimi znajdowało się 'coś' przykryte czarną płachtą.
Duff spojrzał na mnie kątem oka.
Zmarszczyłam brwi.
Miałam złe przeczucia...
-Gotowa? - zapytał podekscytowany.
Wywróciłam oczami.
-Yhm...
Duff zdjął płachtę za jednym zamachem.
Moim oczom ukazał się piękny motor. Dokładnie wypolerowany ze skórzanymi siedzeniami.
Moje oczy rozbłysły.
Ja jednak się nigdy nie mylę... No, prawie nigdy.
-Duff...
Skrzyżował ręce i popatrzył na mnie pewnie.
-Co ty zamierzasz? - powiedziałam z nutą przerażenia w głosie.
-Porwać cię na małą przejażdżkę.
Wiedziałam, wiedziałam, że to się źle skończy.
On i te jego niespodzianki...
-Co?! - wrzasnęłam - tym?!
Przytaknął rozbawiony.
To go bawi tak?!
-Ty nie mówisz poważnie...
-Ależ mówię... Całkiem poważnie - wyjął kluczyki i okręcił sobie kółeczko od breloczka na palcu.
-Czy ja mam w tej sytuacji coś do powiedzenia? - warknęłam.
Nie, znów nie chodziło mi o to, żeby się pokłócić i zdenerwować, ale...
Ja się bałam!
Duff pokręcił głową z szerokim uśmiechem.
Teraz to dopiero miał ubaw.
-Obawiam się, że nie.
Tego było już za wiele!
-O nie, ja się stąd nie ruszam! - odwróciłam się od niego z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
-Nie musisz - odparł.
Słyszałam zbliżające się kroki i odwróciłam się w ostatniej chwili.
-Ja ciebie stąd ruszę... - szepnął mi do ucha i uniósł mnie do góry.
-Duff! - wrzasnęłam przerażona - puść mnie!
Co za ironia, właśnie teraz zachciało mi się śmiać!
Postawił mnie na ziemi.
Objął mnie i oparł swoje czoło o moje. 
Musnął lekko moje usta.
-No daj się porwać... - szepnął mi seksownie do ucha, przeciągając samogłoski.
Wywróciłam oczami z łobuzerskim uśmiechem.
Odsunęłam się od niego. Ustałam przed nim i rozłożyłam ręce na boki.
Zamknęłam oczy, westchnęłam i krzyknęłam:
-No, to bierz mnie!
Wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ależ oczywiście - pociągnął mnie w swoją stronę - później pomyślimy o drugiej interpretacji tej wypowiedzi - poruszył brwiami charakterystycznie.
Znów wywróciłam oczami.
-Proszę - podał mi kask.
-Muszę? - zapytałam jak małe dziecko.
Duff rzucił mi karcące spojrzenie.
-Och, dobrze tato... - uśmiechnęłam się blado.
Usiadł na motor, a ja włożyłam kask i usadowiłam się tuż za nim.
Miałam wrażenie, że ten 'hełm' uciskał mi głowę, nie wspominając już o tym, że niszczył mi fryzurę... 
Nie, no tym się akurat nie przejmowałam, nie jestem Meredith Harris.
Drobna różnica.
Tak, rzeczywiście, bardzo śmieszne, tylko że tu chodzi o moje życie...
Ruth, gratulacje! 
Znów robisz dobrą minę do złej gry...
-Zabieram panią na romantyczną przejażdżkę... - szepnął.
-Pf... Od kiedy to porwania są romantyczne? Od kiedy to jazda motorem jest romantyczna?
-Ruth, kocham cię, ale zamknij się, przestań zrzędzić i daj mi w końcu przejąć inicjatywę, dobrze?
Zaśmiałam się.
-No dobra, ale wiesz musisz się bardzo postarać, bo ja...
-Ruth! - zaśmiał się donośnie - ruszam.
Przysunęłam się bliżej do niego, objęłam go w pasie i mocno zacisnęłam ręce.
Ruszył.
Cholernie się bałam...
-Yeah! - krzyknął Duff, łapiąc zakręt.
Ja wiedziałam, że robi to specjalnie!
-Duff, ja chcę wrócić żywa - krzyczałam płaczliwym tonem.
Znów się zaśmiał.
-Kocham cię! - krzyknął.
Zaraz, zaraz, czy on przyspiesza!
Boże!


Droga dłużyła się niemiłosiernie, może już się tak nie bałam, ale jazda na motorze zdecydowanie nie będzie należała do moich ulubionych czynności.
Cały czas miałam zamknięte oczy i mocno ściskałam Duffa.
Myślałam, że już nie wytrzymam, ale właśnie wtedy zatrzymaliśmy się.
-Możesz już otworzyć - Duff miał ze mnie niezły ubaw...
No nie!
Ja mu pokażę!
Otworzyłam oczy.
Zszedł z motoru. 
Chciał pomóc zejść mi, ale odepchnęłam go i sama zgramoliłam się z tego diabelskiego pojazdu.
Szybko pozbyłam się cholernego 'hełmu', spojrzałam na Duffa i zmarszczyłam brwi.
-Możesz mi łaskawie powiedzieć, co cię tak bawi? - skrzyżowałam ręce na piersiach.
Zrobił rozczulającą minę, podszedł bliżej i objął mnie.
Odwróciłam się tyłem, udając obrażoną.
Pochylił się nade mną i szepnął mi do ucha:
-Było, aż tak źle?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
-Żartujesz sobie?!
Chciałam się  z nim troszkę podroczyć.
-To było okropne... - zmarszczyłam brwi.
Cóż, jestem skomplikowanym człowiekiem. Na dobrą sprawę, aż tak źle nie było...
To prawda, bałam się i to bardzo, ale ufałam Duffowi.
Zaczął całować moją szyję.
Uśmiechnęłam się łobuzersko sama do siebie.
Odwróciłam się w jego stronę i odepchnęłam go od siebie z tym samym uśmieszkiem.
Duffy spojrzał na mnie, lekko zdezorientowany.
Objęłam go za szyję.
-No, przejdźmy do rzeczy - poruszyłam brwiami charakterystycznie - po co mnie tu zabrałeś? - szepnęłam mu do ucha i musnęłam ustami jego szyję.
Zaśmiał się dźwięcznie.
Oplótł moje biodra dłońmi i przysunął się bardzo blisko mnie.
Spojrzał mi w oczy z łobuzerskim uśmiechem.
Mi takowy także nie schodził z twarzy.
-Nie, nie po to... - puścił mi perskie oko - mieliśmy porozmawiać o tym później...
Nasze flirty, obietnice i podteksty były śmieszne, jakby jakieś 'dziecinne' zabawy, ale czułam, że nie mogliśmy po prostu nacieszyć się sobą.
Znajdowałam się obecnie w czasie, gdzie zapragnęłam poznawać kogoś z dnia na dzień. 
Rozwiązywać go, jak zagadkę, bez znudzenia, non stop.
Mogłabym, robić to przez resztę życia...
Czuję to w podświadomości i chyba...
Chyba właśnie to jest to uczucie.
To właśnie jest miłość...
Czuję się szczęśliwa.
Duff wyrwał mnie z zamyślenia, gładząc lekko mój policzek opuszkami swoich palców.
Uśmiechnęłam się.
-Och, Duffy, ja się chyba dziś na ciebie pogniewam!
Zrobił minę niewiniątka.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Uwolnił się z mojego uścisku i chwycił mnie za rękę.


-Chcę ci coś pokazać - powiedział prawie szeptem.
W tonie jego głosu wyczuwałam nutę podekscytowania.
Pociągnął mnie za sobą.
Przystanęliśmy przy jakieś barierce.
Objął mnie od tyłu i pocałował w policzek.
-Zobacz - wskazał ręką.
Podążyłam za nią wzrokiem.
Westchnęłam.
Nawet nie zauważyłam, gdzie się znajdujemy.
Musieliśmy chyba stać na jakimś wzniesieniu, na kompletnym odludziu.
Był stąd wprost idealny widok na całe L.A.
Moja, chyba wrodzona, nieuzasadniona nienawiść do tego miasta, prysła w tej właśnie chwili.
Zachwyciłam się urokiem Los Angeles. 
Teraz wydawało się piękniejsze, bezpieczne.
Można by powiedzieć, że właśnie stąd dostrzegało się jego piękno i gdybym właśnie z tego miejsca zobaczyła je po raz pierwszy, było by zupełnie inaczej. 
To zaskakujące, jak za sprawką tego człowieka zmieniam swoje nastawienie z dnia na dzień.
Zaczynało się powoli ściemniać i słabe, listopadowe słońce chyliło się ku zachodowi.
To nadawało jeszcze cudowniejszy klimat.
Spojrzałam na Duffa.
Byłam pewna, że moja obecna mina wyraża niesamowite szczęście.
Miał dumę wypisaną na twarzy i patrzył na mnie z zaciekawieniem.
Parsknęłam śmiechem i odwróciłam się do niego.
-No, no! Panie McKagan, czuję się zaszczycona... Cóż to za romantyzm w panu drzemie, tego się nie spodziewałam - uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech i przysunął swoją twarz bliżej mojej.
-Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać - szepnął mi do ucha.
Rzuciłam mu się na szyję i zmieniłam uśmiech na łobuzerski.
-A kiedy się dowiem? - mruknęłam uwodzicielskim tonem (przynajmniej tak mi się wydawało).
-Chciałaś poczekać, ale...
W mojej podświadomości 'tańczyły' kłębki myśli.
Uwielbiam go!
Kocham!
Ubóstwiam!
Uwielbiam w nim tą czułość, cierpliwość i lekką... nieśmiałość?
Znów się powtarzam, ale moje myśli cały czas krążą wokół tego wszystkiego.
To się nie robi takie... dziwne?
Pomyślę nad tym później...
Wracając...
Może z powszechnych opinii wydawał się być bezpośredni, chamski, wredny.
Może dla innych był parszywym kłamcą, miał idiotyczne zachowania i brak jakichkolwiek realnych poglądów, ale dla mnie był inny...
Delikatny...
Poznałam go zupełnie z innej strony...
Mam nadzieję, że czuł, że przy mnie nie musi nikogo udawać i starał się pokazywać mi swoje prawdziwe oblicze.
Cóż, Duff McKagan, mój Duff McKagan jest człowiekiem zagadką, ale mam naprawdę dużo czasu, aby się tego wszystkiego nauczyć i bez skrępowania, które mimo wszystkich odważnych gestów, jeszcze gdzieś we mnie siedziało, obcować z nim całą sobą...
Dzielić z nim siebie, swoje serce i duszę...
Tak rozumiałam miłość...
Zagłębiłam się w nieco romantyczniej wersji siebie, ale to wszystko ten nastrojowy wieczór, wracam już na ziemię.
-Ale, może teraz... - mruknął do mojego ucha i zaczął znów obcałowywać moją szyję.
Ocknęłam się pospiesznie i uśmiechnęłam.
Wplotłam palce w jego włosy i przysunęłam się bliżej.
Tak, uwielbiam to!
Sam jego zapach budził we mnie niekontrolowane emocje...
Odepchnęłam go lekko.
Odparliśmy się czołami i spojrzeliśmy sobie w oczy.
-Duff, wracajmy... - powiedziałam szeptem.
Zrobił zmartwioną minę.
-Coś nie tak? - zapytał.
Pokręciłam głową.
-Nie, tylko... Pora już wracać, sam wiesz... - przygryzłam wargę.
-No, tak... Już, chwileczkę, tylko...
Pocałował mnie namiętnie.

(Możecie już wyłączyć Patience)
                                                                                                                                                                   

Siedziałam przy stoliku i wpatrywałam się w Richarda, jak zahipnotyzowana.
Był taki przystojny, tak słodko się uśmiechał.
Podejmowałam pierwsze próby flirtu z seksownym stażystą, a on poddawał mi się i chyba nawet było mu to na rękę.
Pochłaniałam właśnie drugiego naleśnika z serem, którego oczywiście zafundował mi Rick, bo zostałam tu bez pieniędzy, sama, tak właściwie w ogóle bez niczego i to w dodatku, jakby na swoje życzenie.
Było mi głupio w stosunku co do Ricka, ale wykorzystywałam swój urok osobisty (sarkazm), aby dostać obiad za darmo.
Parsknęłam śmiechem na myśl o swojej beznadziejnej sytuacji...
-Zjesz jeszcze jeden? - zapytał podsuwając mi 'pod nos' talerz z naleśnikami.
Pokręciłam przecząco głową.
-Ile jeszcze 'czasu wolnego' ci zostało? - zapytałam, opierając głowę o ręce, które oparte miałam na blacie stołu.
Rick spojrzał na wiszący na ścianie zegarek w czerwonych, plastikowych ramkach i tarczą w kropki.
-Około... 10 minut, a potem... Idę do domu.
Zasmuciłam się.
Tak szybko zostanę sama...
Nie chciałam, żeby poszedł... Mogłabym siedzieć tu z nim w 'nieskończoność'...
-Hej, co jest? - zapytał, parząc mi w oczy.
Zatopiłam się w jego ciemnych tęczówkach.
-Wracamy? - zapytałam szeptem.
Wstał.
Był taki piękny, cudowny inteligentny...
Skarciłam się w myślach...
Co ja wyprawiałam?
Zaszedł za mnie, chwycił mój wózek i pochylił się nade mną.
-Michelle? - szepnął - ty chcesz już wracać?
Moje oczy rozbłysły.
Wszystkie 'alarmowe lampki' w moim umyśle głośno krzyczały.
Ja wiem, że nie powinnam...
Ale jednak, cieszyłam się jak dziecko.
Popatrzyłam w stronę Richarda i pokręciłam przecząco głową.
Uśmiechnął się.
Serce mi przyspieszyło.
Zejdę tu na zawał prędzej, niż złożą mi nogę!
-Zabiorę cię na małą "przejażdżkę" - puścił mi oko.
Uśmiechnęłam się.
Richard 'wyjechał' ze mną ze szpitalnego baru.
Cieszyłam się, ale nie czułam się dobrze...
Po pierwsze nie powinnam z nim tu być, z prostych przyczyn moralnych...
Po drugie, przecież on myśli, że Sebastian jest moim mężem, więc jak to może wyglądać w jego oczach...
Po trzecie, funduje mi obiad, traci na mnie swój czas, a w dodatku jestem w ciąż niedołężna i poruszam się na wózku!
-A jak się czujesz? Nadal tak źle?
Ech, jeszcze pyta jak się czuję...
Miał w sobie coś magicznego, coś czego nawet się bałam... 
Same patrzenie na niego, krótka rozmowa sprawiały, że zapomniałam o zmartwieniach... i jakby niczym się nie przejmowałam, chodź przez chwilę
-Lepiej - starałam się szczerze uśmiechnąć - to dzięki tobie...
Nie wiem co będzie, kiedy zostanę sama i...
Boję się nocy...
                                                                                                                                                                   

Wyszliśmy z parkingu z powrotem do hallu głównego.
-Co teraz skarbie? - szepnąłem jej do ucha i pocałowałem ją w szyję...
Uwielbiałem to...
Napawałem się jej cudownym zapachem...
Była taka śliczna, delikatna, słodka...
Odwróciła się do mnie z tym uroczym uśmiechem.
-Pora na rozstanie... - zarzuciła mi ręce na szyję.
Uniosłem brew.
-Co?
Zaśmiała się.
-Teraz potrzebujemy od siebie odpoczynku Duffy - poklepała mnie dłonią w ramię - jeszcze się sobą znudzimy, zbyt szybko - puściła mi oko.
-Ruth, ja się tobą nigdy nie znudzę, i...
Wywróciła oczami.
-Do jutra kochanie.
Cmoknęła mnie delikatnie w usta i odeszła.
Patrzyłem za nią.
Odwróciła się jeszcze tylko, raz przez ramię i znów uśmiechnęła się do mnie słodko.
Kocham ją!
Tak, naprawdę ją kocham!
Czuję to, tam...
Tam głęboko w mojej podświadomości i...
Z zamyślenia wyrwało mnie mocne klepnięcie w plecy.
Odwróciłem się zdezorientowany.
Za mną stał zadowolony z siebie Slash.
Zmarszczyłem brwi.
-No co?
-Chyba jest dobrze, hmm? - powiedział otaczając mnie ramieniem.
-O stary, nawet nie wiesz jak!
Slash uśmiechnął się znacząco.
-To teraz odpoczynek, tak? - przeciągnął samogłoski w ostatnim wyrazie i poruszył brwiami charakterystycznie.
-Ej ty, gumowe ucho! - popchnąłem go lekko - może zajmij się własnym życiem, co? - powiedziałem żartobliwie.
-Luzik stary - Slash uniósł ręce w geście obronnym - znajdziesz może chwilę dla starego przyjaciela, bo chciałem zaprosić cię na jakieś małe piwko...
-O cho, tak stary przyjacielu, takich rzeczy się nie odmawia!
Przystałem na propozycję i ruszyłem ze Slashem na dół do baru.
-Ej, stary, a coś więcej o tym koncercie? - zapytałem kierując się w stronę drzwi wejściowych.
-Co chcieć więcej? Koncert jak koncert, nie? - Slash wzruszył ramionami.
Przytaknąłem.
Jednak dla mnie to nie był taki zwykły koncert... Przecież miała być na nim Ruth...
To musiało być lepsze, bardziej wyjątkowe...
Zachciałem się wręcz przed nią popisać, chociaż znając mnie to nie wychodzi raczej na dobre...
Weszliśmy do środka.
Podszedłem do baru i machnąłem ręką w stronę barmanki.
Przypomniała mi się ta beznadziejna historia z Ruth i poczułem zażenowanie...
Duff McKagan wie w ogóle, co to jest zażenowanie?
Widocznie wiem, skoro to...
Co ja wyrabiam?!
Lilith podeszła do mnie i już miałem, składać zamówienie, ale Slash przerwał mi, trącając mnie łokciem.
-Stary patrz... - wskazał na coś palcem.
Podążyłem wzrokiem we wskazanym kierunku.
Zobaczyłem Baza.
Siedział na stołku barowym, głowę położył na blacie, twarzą do niego.
Musiał być nieźle schlany, a to może oznaczać jedno.
-Cholera - mruknąłem w stronę Slasha.
Coś musiało pójść nie tak...

***



Cóż, mam szczere wątpliwości, że ten rozdział można by nazwać idealnym prezentem, ale to chyba nie do końca miało tak wyglądać...
Dobra, żeby nie psuć już nikomu nastroju, szybko do rzeczy:

Nie ma koncertu, nie ma Nadien, ale to wszystko miało się dziać 'jutro', a ja poprzedni zostawiłam w połowie 'dzisiaj' XD
Zatem jest jak jest, musiałam przebrnąć...

Ach, a teraz ten rozczulający moment:
XD
Moi wszyscy kochani!
Nie umiem składać życzeń, jakiś pięknych, pisanych wierszem
To napiszę po prostu
WESOŁYCH ŚWIĄT
:)
Żeby Mikołaj wam przyniósł, to co chcieliście itd.
(Mam nadzieję, że byliście grzeczni)

Trzymajcie się ^^























3 komentarze:

  1. Według mnie to jest jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałaś! Nie ma żadnych powtórzeń, błędów jakichś dużych też nie znalazłam. Wszystko napisane z taką lekkością, prawdziwością. Czytelnik łatwo wyobraża sobie te wspaniałe chwile, które bohaterowie przeżywają. Genialnie dobrane do siebie słowa i ta muzyka, która idealnie pasuje do tamtego momentu. Ahh *.*
    Duff jest taki romantyczny! Baaardzo mi się to podoba :)
    Czekałam na koncert i Nadien, szkoda, że nie opisałaś tu tego ;-;
    Ja również życzę Ci wesołych świat ;33
    Nie mogę się doczekać nowego rozdziału, ale mam nadzieje, że szybko po świętach coś dodasz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział! :) Jak zawsze z resztą. Nie dopatrzyłam się żadnych błędów.
    Mówiłam Ci już, że strasznie lubię to opowiadanie? Co ja gadam.... Ja je kocham, ubóstwiam! :)
    Nie będę już nic pisać bo Ty wiesz, że wszystko jest wyjebanewkosmos i cudowne, no. C:
    Aha, kocham wątek Ruth-Duff <3 XD

    Życzę mega dużo weny, żeby kolejne rozdziały były tak samo super i ciekawe. Czekam na następny i także wszystkiego najlepszego!
    + zajebisty Duff na końcu :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę mi przykro z powodu nieodwzajemnionych uczuć Baza, ale przecież na siłę kochać nie można, prawda? Choć kto wie, może z czasem Michelle się jeszcze zakocha w swoim "mężu"? xD
    Aczkolwiek postać Richarda polubiłam! :D
    No to teraz coś o Duffie i Ruth. Wydawało mi się, że dziewczyna z takim charakterkiem powinna lubić takie przejażdżki, no ale.. xD
    Duff jest w tym opowiadanku zajebisty <3 Oby tak dalej :')

    OdpowiedzUsuń