środa, 1 stycznia 2014

Rozdział XV

Obudziła mnie muzyka.
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się leniwie.
Czuję, że jestem wprost przesiąknięta dobrym nastrojem.
Ułożyłam głowę na poduszce i trwałam nieruchomo przez chwilę, nasłuchując dźwięków dochodzących z apartamentu.
Meredith jeszcze tu była.
Jej kroki wystukiwały ciekawy rytm po dębowym parkiecie.
Aczkolwiek, to że włączyła muzykę było dość zaskakujące.
Cóż, widocznie nie tylko ja jestem dziś w nastroju lepszym niż zazwyczaj, ale chyba to nie sprawienie mi rzekomej niespodzianki tak na nią działało...
Nie, to Meredith, musiało być coś jeszcze.
Zmieniłam pozycję, teraz obróciłam się na plecy.
Piosenka U2 dobiegła końca i Meredith, strzelam, że najpierw wyłączając radio, wybiegła pospiesznie z apartamentu i przekręciła klucz w drzwiach.
Słyszałam równe, cichnące stukoty obcasów jeszcze przez chwilę.
Patrzyłam w sufit, tak to jest ten moment w którym człowiek z braku sensownych rzeczy do zrobienia wymyśla sobie problemy i przypomina najgorsze sytuacje ze swojego życia...
Ale, to naprawdę dziwne, kiedy z pozoru najbliższe osoby wiedzą o sobie najmniej.
Westchnęłam.
Powinnam dostać jakąś nagrodę, za najszybsze psucie nastroju samej sobie...
Zwaliłam z siebie kołdrę i podniosłam się z łóżka.
Jestem taką idiotką...
Uśmiechnęłam się sarkastycznie sama do siebie.
Podeszłam do okna i odsłoniłam ciężką zasłonę.
Pada...
Zmarszczyłam brwi.
Ale...
Jest sobota, przyjeżdża Nadien, idę na koncert i... kocham...
Kocham z wzajemnością...
Oparłam ręce o parapet.
No, w sumie z tym poprawianiem humoru to też nie tak źle, ale chyba tylko dzisiaj...
Zamyśliłam się, po czym ocknęłam szybko i rzuciłam pędem w stronę mojej w dalszym ciągu nierozpakowanej walizki.
Gdyby ktoś popatrzył na mnie z boku miałby pewne wątpliwości co do mojego stanu psychicznego.
Zaczęłam przegrzebywać jej wnętrze.
Wszystkim innym zajmę się potem, ale teraz...
Wyjęłam to, czego szukałam.
Wzięłam w dłoń ukochaną płytę i pocałowałam pudełko.
-Świeża porcja Metaliki z rana powinna pomóc... - powiedziałam sama do siebie.
________________________________________________________________________________

Wyszedłem ze swojego apartamentu i udałem się w stronę apartamentu Slasha.
Przyznam szczerze, że poranek bez Ruth, jej cudownych oczu i ciepłych ust, był smutny, nudny, zwykły, beznadziejny...
W dodatku zobaczymy się dopiero wieczorem...
Przystanąłem pod drzwiami siedemdziesiątki siódemki i już chciałem zapukać, ale zapomniałem, że Gunsi nie wiedzą, co to pukanie.
Wykluczając oczywiście potoczne znaczenie tego słowa...
Uśmiechnąłem się łobuzersko sam do siebie i otworzyłem drzwi szeroko.
-Jestem!- wlazłem do środka triumfalnie i... cofnąłem się, lekko zmieszany.
Dobra, trzeba było jednak zapukać...
Nagi Slash leżący na łóżku to nie jest dobry początek dnia, przynajmniej nie dla mnie...
Slash pospiesznie okrył się kołdrą, zabierając ją całą nagiej dziewczynie, leżącej obok. Ta pisnęła donośnie i zaczęła zakrywać swoje ciało rękami.
-Stary... - ziewnął przeciągle - cywilizowani ludzie pukają...
Skrzyżowałem nogi i oparłem się o ścianę.
-Kogo ty tu nazywasz cywilizowanym człowiekiem - uniosłem brew.
Slash uśmiechnął się łobuzersko.
-No, tych co pukają...
Ta jego filozofia, taki zadowolony z siebie, cały Slash...
Uśmiechnąłem się sarkastycznie.
Naga dziewczyna, do tej pory wpatrująca się uporczywie w Slasha, obdarzyła mnie dziwnym spojrzeniem.
Zaczęła zbierać swoje ciuchy z podłogi i zakładać na siebie to, co wypadałoby na sobie mieć i to co jeszcze można było nazwać ubraniem, chociaż, co ja tam wiem...
Patrzyłem na to wszystko rozbawiony.
Może ja rzeczywiście jestem chamem...
Slash zmarszczył brwi.
Sięgnął do szuflady szafki nocnej, wyjął z niej plik banknotów i rzucił go w stronę dziewczyny.
-Na dziś koniec kochanie - warknął i podsunął kołdrę pod sam nos, podciągając się na łóżku i siadając.
Skoro ja jestem chamem, to Slash musiał być jakimś mega-chamem.
Cóż, w sumie to nigdy nie myślałem w ten sposób...
Dziewczyna mruknęła coś niezrozumiałego, zgniotła banknot w dłoni i opuściła dumnie pokój.
Podążyłem za nią wzrokiem.
Nie, nie byłem zainteresowany jej ciałem, po prostu usiłowałem coś sobie przypomnieć.
Uniosłem brew i spojrzałem w stronę Slasha.
-Czy to Cynthia? - zapytałem.
Tak, to było pytanie retoryczne.
Slash uśmiechnął się łobuzersko.
-Stary, ty się jednak nie zmienisz... - stwierdziłem pewnie.
Slash wzruszył ramionami, po czym zmrużył oczy i trwał nieruchomo przez chwilę, zastanawiając się nad czymś.
Spojrzałem na niego.
Przeniósł wzrok na mnie i znów uśmiechnął się łobuzersko.
Zmarszczyłem brwi i skrzyżowałem ręce na piersiach.
-Co?
Slash złożył usta w dzióbek.
-Duffy...
Parsknąłem śmiechem.
Slash wystawił nogę spod kołdry, ściągnął palce i pomachał nią teatralnie.
Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło.
Tak, miałem rację ten dzień zapowiadał się dziwnie.
Znów spojrzałem na Slasha.
-Racz opuścić ten pokój - powiedział z udawaną powagą - chciałbym coś przyodziać...
-Zasłonię oczy Slashie - zaśmiałem się i zasłoniłem oczy dłonią.
Rzucił we mnie poduszką.
-Chciałbyś... Sorry, ale wypier... No ten
-Slash jesteś chory! - parsknąłem śmiechem.
Wylazłem z pokoju i oparłem się o ścianę, czekając na tą pojebaną księżniczkę.
Znów myślałem o Ruth.
Nie mogłem 'pozbyć się' jej z mojej głowy nawet na chwilę, chociaż...
Wcale nie chciałem...
Slash otworzył drzwi gwałtownie, przywalając mi nimi z całej siły w twarz.
Zmarszczyłem brwi i zacząłem rozmasowywać bolące miejsce.
Parsknął śmiechem.
-Wybacz stary - mówił, nie przestając się śmiać - otrzeźwiłem cię trochę.
-Bardzo śmieszne - skrzyżowałem ręce.
-No już blondi, idziemy...
Warknąłem na Slasha i ruszyliśmy do windy.
-Z Bazem nie jest dobrze... - zacząłem.
Slash nacisnął guzik windy i zamyślił się.
Winda otworzyła się i weszliśmy do środka.
-To wina Michelle - odparł po chwili spokojnie.
Zdziwiłem się.
-Co masz na myśli?
Slash oparł się o ścianę windy i spojrzał na mnie z powagą.
-No, sam zobacz... Ona wszystko jakby z niego wysącza...
Potrząsnąłem głową.
Nigdy tak o tym nie myślałem, ale...
-Nie Slash, to nie tak... Spójrz na to z innej strony.
Slash uśmiechnął się złośliwie.
-Duffy, ja rozumiem twój stan... Twoją radość i te wszystkie targające tobą uczucia, ale... nie wszystkie dziewczyny są takie jak twoja Ruth...
Zamyśliłem się.
-Skąd on ją w ogóle wytrzasnął? - Slash skrzyżował ręce na piersiach i przybrał filozoficzną minę -Co o niej wiedział?
Zmarszczyłem brwi.
-Do czego zmierzasz Slash?
Westchnął.
-Duff, nie rozumiesz? Ona go tylko wykorzystała... Podniosła się od dna, zaznała dobrobytu. Powinnien był bardziej ją poznać...
-Sugerujesz coś? - zapytałem.
Poczułem zdenerwowanie.
Jeszcze tego brakowało, żeby Slash mnie pouczał i wygłaszał mi swoje wewnętrzne monologi.
Filozof z niego doprawdy.
Popatrzyłem na niego gniewnie.
Uniósł ręce w geście obronnym.
-Duff, to nie tak... Źle mnie zrozumiałeś...
Oparłem się o ścianę windy ze skrzyżowanymi rękami.
-Doprawdy? - uniosłem brew.
Winda zatrzymała się i wyszliśmy z niej na podziemny parking hotelu.
-Miałem na myśli tylko i wyłącznie Baza i Michelle - powiedział wyjmując z kieszeni klucze do auta.
-Slash, czego ty się jej tak uczepiłeś?
Wsiedliśmy do granatowego chevroleta.
-Duff to skomplikowane...
Obdarzyłem go sarkastycznym spojrzeniem.
-Ona mi po prostu nie pasuje... Nigdy mi nie pasowała. To, jak działa na mojego przyjaciela nie jest normalne... - przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił samochód.
Westchnąłem.
-Nie pomyślałeś, że Baz jest po prostu zakochany? Slash, czy ty nigdy nie byłeś zakochany?
Zamyślił się przez chwilę.
Na jego twarz wkradł się blady uśmiech, szybko jednak spoważniał, otrząsnął się jakby i z poważną miną skupiał się na prowadzeniu auta.
Ignorując mnie już kompletnie włączył radio i zaczął pogwizdywać sobie w rytm jakieś obcej melodii.
-Najważniejsze jest jednak to, że Baz w końcu przejrzał na oczy - odezwał się po chwili i spojrzał na mnie z entuzjazmem w oczach.
Rzuciłem mu pytające spojrzenie.
-Skid Row wyjeżdżają na zimowe wakacje! - wykrzyknął wesoło.
-Co? On ją tak zostawi?!
Przeraziłem się, z Michelle nie było teraz najlepiej, złamała nogę i potrzebowała chociaż drobnej opieki, a kto, jak nie Baz...
-Yhm... - wymruczał Slash spokojnie - będzie musiała sobie radzić sama - uśmiechnął się triumfalnie.
Zmarszczyłem brwi i odwróciłem głowę w stronę okna.
Przymknąłem oczy.
Jakim dupkiem może być człowiek, który nie zaznał miłości...
Nie sądziłem, że kiedyś pomyślę tak o swoim najlepszym przyjacielu, że pomyślę tak o kimkolwiek...
Wstyd mi się zrobiło za tą myśl...
Czułem się jak ciota...
Duff McKagan nie jest ciotą!
To zły, okropny, chamski gość!
Przy wszystkich, oprócz mojej Ruth...
Ale tak być powinno.
Miłość jest piękna...
Pięknie jest tak móc oddawać komuś całego siebie...
To wszystko...
-Duffy... - Slash przerwał mój monolog.
Przyciszył radio i spojrzał w moją stronę.
-Nie kłóćmy się... Musimy odnieść pełne skupienie na koncercie. Od tego zależy wszystko, cała nasza przyszłość... Geffen Records nie podpisują kontraktu z byle kim.* Ważne, żebyśmy nie zawiedli... Żadnych emocji, stresu... - widziałem przejęcie w oczach Slasha.
Z resztą, sam się stresowałem...
To musiało się udać, staraliśmy się nie przyjmować do siebie innych myśli.
-...i - Slash spuścił głowę - żadnego whiskey przed koncertem... - dodał smutno.
Uśmiechnąłem się.
-Ba, ale za to będzie co opijać, co nie? - klasnął w dłonie.
Zatrzymał samochód pod drzwiami nieznanego nam lokalu.
-Chodźmy Duff, chłopaki już czekają - otworzył drzwi i wysiadł pospiesznie.
Zrobiłem to samo i ruszyłem za Slashem powolnym krokiem.
Odwrócił się w moją stronę.
-Jestem w pełni przygotowany na pretensje Axla... Jesteśmy spóźnieni, na próbę... Nie zdążymy z tym wszystkim... To chyba nie jest dobry moment na...debiut... - westchnąłem.
Moja pewność siebie została w hotelu Mercury, nie wiedziałem co się teraz ze mną działo. Jeszcze nigdy nie odczuwałem takiego stresu.
Slash mruknął coś pod nosem i pchnął ciężkie drzwi lokalu.
Wślizgnęliśmy się do środka.
Rozglądałem się zaciekawiony po tym dziwnym pomieszczeniu.
Był to niby bar, ale bardziej ekskluzywny i elegancki.
Jakiś gruby facet w obcisłym garniturze machnął na nas ręką.
Ruszyliśmy w jego stronę
-Mam tu napisane wysoki blondyn i mulat z kłębem włosów na łbie - mlasnął koleś, czytając coś z małej karteczki w wielkiej łapie i plując mi przy okazji prosto w oko.
Slash parsknął śmiechem, kiedy skrzywiłem się i potarłem lewe oko dłonią.
Gość spojrzał na nas spode łba.
-Guns n'... coś tam? - przeczytał niewyraźnie z tej samej kartki i popatrzył na nas dziwnie.
Slash przytaknął dalej się śmiejąc.
-Za mną - warknął wielki ochroniarz i otworzył nam barierkę.
Szliśmy za nim w milczeniu, jakimś korytarzem wyłożonym aksamitnymi czerwonymi dywanami.
Na ścianach była jakaś droga boazeria i wisiały obrazy, przedstawiające dziwne postacie o wrednych spojrzeniach.
Zaiste cudowne miejsce.
Stres zżerał mnie jeszcze bardziej.
Spojrzałem na podskakującego sobie Slasha, on nic sobie z tego wszystkiego nie robił, tak łatwo mu wszystko przychodziło, też bym tak chciał...
-Duff - szepnął przysuwając się do mnie.
-Hm?
-To jest dla ciebie podwójnie ważny koncert, co nie? - puścił mi perskie oko.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
Dokładnie tak było.
_________________________________________________________________________________

Obudziłam się z bólem.
Z bólem nogi, głowy, ale i z wewnętrznym rozdzierającym bólem.
Bólem samotności...
Cierpiałam, nawet otoczona wszystkimi, bo w rzeczywistości byłam sama.
Czułam to w środku...
Zawsze byłam sama, chociażby w największym tłumie.
Nienawidziłam samotności, chociażby dlatego, że nie umiałam żyć sama ze sobą.
Robiłam na przekór sama sobie.
'To', czym byłam zaprzeczało wszelkim społecznym normom.
Siedział we mnie demon, który nie pozwalał mi normalnie funkcjonować.
Zabijał pozostałości ludzkości we mnie.
Byłam zniewolona...
Chciał mnie całkowicie unicestwić...
Przekręciłam się na plecy.
Znów ze mną źle...
Wczoraj spędziłam takie wspaniałe popołudnie z Richardem.
Było tak cudownie!
Byłam taka szczęśliwa, kiedy zaoferował, że spędzi ze mną jeszcze wieczór.
Gdy rozmawialiśmy nie czułam tego uporczywego upływu czasu i kiedy Rick musiał już iść znalazłam się w stanie krytycznym...
Byłam bliska chwycenia znów ukochanego środka, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.
Miałam walczyć.
Tyle lat leczenia, detoksu, bólu, wstrętu i cierpienia, to wszystko poszłoby na marne, przez jedną chwilę wytchnienia,a potem byłoby jeszcze gorzej.
Tylko, że ja już nie mam sił.
Czekałam na niego cały czas.
Teraz tylko na niego.
Pragnęłam go do rozmowy, gestów, sprzeczek.
Bałam się tylko odrzucenia, chociaż sama robiłam to tyle razy, ale...
On przecież wie, zna mnie, zrozumie...
Zaprzeczałam sama sobie, nie wiedziałam czego chciałam, a kiedy wydawało mi się, że już wiem, pragnęłam tego jak szalona.
Byłam chora...
Pieprzona desperatka!
Cholerny śmieć!
Idiotka!
Przycisnęłam twarz do poduszki i zacisnęłam oczy, nie pozwalając wypłynąć pierwszym łzom.
Ta nieznośna cisza...
-Ma pani gościa!
Odwróciłam się w stronę surowego, głośnego okrzyku.
Chuda, szpiczasta twarz z długim nosem wysunęła się przez szparę uchylonych drzwi.
Podniosłam się na poduszce i zmarszczyłam brwi.
-Zawołam go - burknęła zasuszona starucha i zniknęła w głębi szpitalnego korytarza, zostawiając otwarte drzwi.
Kto uczył te babsztyle kultury?
Wpatrywałam się wyczekująco w drzwi z sarkastyczną miną.
Kogo do mnie niosło?
Przez uchylone drzwi energicznie wślizgnęła się wysoka, długowłosa postać i zamknęła je delikatnie za sobą.
Moje oczy rozbłysły.
Jego oczekiwałam.
Wpatrywałam się w Baza, jakbym widziała nie wiadomo kogo.
Poczułam gulę w gardle.
Przełknęłam głośno ślinę.
Baz szybko pokonał dystans od drzwi do stołka przy moim łóżku.
Nawet na mnie nie spojrzał...
Unikał mojego wzroku na wszelkie możliwe sposoby.
Chwyciłam jego dłoń.
Byłam bliska płaczu, miałam jakieś złe przeczucia, tak bardzo bałam się tego, co teraz usłyszę.
Nie odtrącił mojej ręki ale był taki zimny i... daleki.
Spojrzał na mnie w końcu, ale inaczej...
Nigdy tak na mnie nie patrzył.
Przestraszyłam się.
-Baz... - mój głos drżał.
-Wyjeżdżam - odparł sucho, znów się odwracając.
Te słowa jakby mnie ogłuszyły.
-Co? - wyjąkałam.
-Wyjeżdżamy z chłopakami na małe wakacje - powiedział niewzruszony.
Coś we mnie pękło.
Z moich oczu popłynął potok łez.
Miałam ochotę wrzeszczeć, wyć, ryczeć!
-Proszę, Baz... - wyszlochałam - nie zostawiaj mnie, ja nie dam rady!
-Przepraszam Michie - szepnął i zamyślił się na chwilę - masz jego... - wstał - to cześć - rzucił i pomachał mi ręką jak gdyby nigdy nic.
Teraz łzy z moich oczu lały się strumieniami.
Czemu mi to robi?
To wszystko moja wina...
Wszystko niszczę...
Co teraz ze mną będzie?
Przed chwilą użalałam się nad sobą, nieświadoma tego, że miałam wszystko, a teraz...
Teraz nie mam nic.
Zaszlochałam.
Chuda pielęgniarka zajrzała do mnie znów, tym razem z jakby bardziej przyjazną miną.
Jak to ludzi może cieszyć ludzkie nieszczęście...
-Potrzebuje pani czegoś - powiedziała dziwnym, sztucznym tonem.
Zastanowiłam się chwilę.
Nie mam nic...
Nic do stracenia!
-Tak - odparłam słabym głosem - coś przeciwbólowego, bo... noga - wskazałam na moją dolną kończynę i zrobiłam błagalną minę.
Pielęgniarka potaknęła energicznie i wyszła.
Zrobiłam to...
Wyjęłam z szuflady odtwarzacz, który pożyczył mi Rick i wsadziłam do niego nieoznakowaną kasetę.
Pierwsze melancholijne dźwięki wypełniły mój umysł.
Pink Floyd...
Pielęgniarka wróciła szybko, mruczała coś pod nosem, ale nie rozumiałam nic.
Przyglądałam się CAŁEMU opakowaniu przezroczystych tabletek.
Ta biedna kobieta nie wie, co robi...
Za to kiedy wyszła,ja wiedziałam już co robić.
Miałam to...
Nic więcej nie potrzeba, nic...
Chwyciłam pudełko w dłonie.
Dobrze, że nie mam lustra, bo z pewnością przestraszyłabym się swojego wygłodniałego spojrzenia.
Pocałowałam je.
-Do widzenia Baz
-Do widzenia Richard
Szeptałam sama do siebie.
Otworzyłam pudełko.
-Do widzenia bólu, cierpieniu, tęsknoto...
Wyjęłam wszystkie tabletki z opakowania na rękę.
-Do widzenia Michelle - mruknęłam na głos.
Wpakowałam do ust całą garść tabletek.
Żegnaj podła egzystencjo.
Połykając wszystkie, osunęłam się na poduszce, pogrążona w aurze spokoju, otoczona jakby różową mgiełką cudownego nastroju, radości i błogości.
Przeszywał mnie hipnotyzujący głos Davida Gilmour'a.
Teraz już wszystko rozumiem...


Hey you, out there on your own

Sitting naked by the phone

Would you touch me?

Hey you, with you ear against the wall

Waiting for someone to call out

Would you touch me?

Hey you, would you help me to carry the stone?

Open your heart, I'm coming home.

But it was only fantasy.
The wall was too high,
As you can see.
No matter how he tried,
He could not break free.
And the worms ate into his brain. *




________________________________________________________________________________

Czekałam przed drzwiami hotelu zawiadomiona telefonem mamy.
Mówiła, że ma dla mnie 'jakąś' niespodziankę.
Tak trudno było mi udawać niewzruszoną i pozostawać opryskliwą, kiedy ogromnie się cieszyłam. Byłam tak bardzo podekscytowana i już nie mogłam się doczekać.
W ekspresowym tempie opuściłam apartament i znalazłam się tutaj, gdzie czekam już jakieś piętnaście minut i zaraz wyjdę z siebie, ale...
Obiecałam sobie, że już nic nie zepsuje mi dziś humoru i nie ostudzi mojego zapału.
Westchnęłam.
Spojrzałam w górę na niebo, które na szczęście pozostawało teraz bezchmurne.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Wszystko układa się jak powinno...
Chodziłam w to i z powrotem, gwizdając sobie pod nosem Patience i przywołując obrazy ostatnich, minionych chwil.
Nagle, blisko mnie podjechał znajomy, przestarzały mercedes.
Chyba pierwszy raz byłam taka szczęśliwa na jego widok.
Patrzyłam w jego kierunku z niecierpliwością.
Pierwszy wysiadł Patric.
Zmierzył mnie krótkim spojrzeniem i charakterystycznym dla siebie gestem poprawił okulary na nosie palcem wskazującym.
Wywróciłam oczami.
Druga wysiadła zanadto wesoła Meredith.
Ustała przede mną z rękami na biodrach i triumfalnym uśmiechem.
Zmarszczyłam brwi.
-No i? - burknęłam z udawaną złością.
Doprawdy, świetnie wczuwałam się w swoją rolę.
Meredith z niegasnącym zapałem wykonała teatralny gest, odsuwając się na bok i wskazując dwoma rękami na tylne drzwi mercedesa.
Powolnymi, specjalnymi ruchami, ledwo powstrzymując śmiech, z tego antycznego gruchota wygramoliła się, obładowana wielkimi torbami szczupła blondynka o nieskazitelnej urodzie i uroczym uśmiechu.
Ustałyśmy przed sobą, prawie na baczność, obserwując siebie nawzajem.
Spoglądałyśmy też, co chwila kątem oka na dumną z siebie Meredith.
Wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem.
Meredith kiwała głową ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do codziennej maski.
Marnuje czas, mogłaby wrócić już przecież do pracy...
Rzuciłam się na Nadien ściskając ją mocno.
Westchnęła.
Wtuliła się we mnie szlochając.
-Nad, co ty robisz? - wymruczałam jej do ucha.
-Wzruszam się idiotko! - ścisnęła mnie mocniej - stęskniłam się, co!
Znów wybuchłyśmy śmiechem.
Meredith uciszyła nas pospiesznie i spojrzała poważnie w naszym kierunku.
-Dobra, poradzicie sobie jakoś.. My z Patricem jesteśmy już spóźnieni - rzuciła mu gniewne spojrzenie i pospiesznie wsiadła na swoje wcześniejsze miejsce.
Patric ocknął się jakby z głębokiego zamyślenia i szybko ruszył do auta.
Odjechali.
Nadien obdarzyła mnie cudownym uśmiechem.
-Aż tak wiele się chyba nie zmieniło...
Przytaknęłam.
-Ale, teraz mamy siebie, co? - objęła mnie ramieniem patrząc mi w oczy.
Ruszyłyśmy w stronę hotelowego wejścia.
Nadien rozglądała się z zaciekawieniem po wnętrzu hotelu, wzbudzając rozbawienie na twarzach gości.
-Czuję się tu jak intruz - powiedziała z przejęciem.
Parsknęłam śmiechem.
Weszłyśmy do windy.
Nadien zamyśliła się przez chwilę, stała na środku z poważną miną.
Trzy, dwa, jeden...
Rozpromieniła się.
Uśmiechnęłam się, kto zna ją lepiej ode mnie...
-No, ale opowiadaj... - przysunęła się do mnie z łobuzerską miną.
Wywróciłam oczami.
Nad patrzyła na mnie wyczekująco.
-Wszystko w swoim czasie - odparłam.
Wyszłam z windy i wyciągnęłam z niej przyjaciółkę za rękę.
-Ty opowiadaj - rzuciłam, szukając kluczy w kieszeniach skórzanej kurtki.
Uśmiechnęła się szeroko.
Tak, to był znak dla mnie, że pora wyłączyć gadanie, a włączyć słuchanie.
Otworzyłam drzwi mojej trzynastki.
Nadien westchnęła głęboko.
-Na początek zacznę od ucałowania cię - rzuciła się na mnie przytulając i teatralnie cmokając mnie po całej twarzy - to od Keitha, od Lizzie, od Vicky... - wymieniała między pojedynczymi cmoknięciami.
Parsknęłam śmiechem.
-Od Vicky? Od kiedy to, twoja nieznająca sprzeciwu siostrzyczka przesyła mi buziaki.? - uniosłam brew.
Nadien wywróciła oczami.
-Od dziś! - skrzyżowała ręce na piersiach.
Weszłyśmy do środka apartamentu.
Nad znów rozglądała się uważnie z wielką powagą na twarzy.
Przyglądałam się jej z boku.
-Meredith nic się nie zmieniła... - powiedziała z bladym uśmiechem w moją stronę.
Odwzajemniłam uśmiech i potaknęłam.
Nadien przytuliła mnie.
-Ruth, tak się cieszę, że tu jestem!
-Też, się cieszę że jesteś! - ścisnęłam ją mocniej.
Wybuchnęłyśmy śmiechem.
Nagle Nadien spojrzała na mnie i uniosła brew.
-Oczywiście, mamunia nic nie wie o koncercie?
Wzruszyłam ramionami i usadowiłam się na oparciu kanapy.
Jakby ją to obchodziło...
Została w czasach kiedy grzecznie idę spać po dobranocce, myjąc wcześniej ząbki i zasypiając w objęciach misia.
Stop!
Coś dziś sobie obiecałam!
-Ty też nic się nie zmieniłaś Ruth... rzuciła się na kanapę i położyła na niej - ale, to dobrze...
Sturlałam się na nią z łobuzerskim uśmiechem.
Nie ma nic cudowniejszego, niż moje życie obecnie!
Kiedyś będę czerpała z niego więcej radości, obiecuję sobie...
Podparłam się na łokciu i zwróciłam się w kierunku Nad, szukającej czegoś w swojej torbie.
-Bilety nie będą potrzebne...Kasę możesz zachować - powiedziałam spokojnie, czekając na...
-Co?! - Nadien spojrzała na mnie dziwnie.
Uśmiechnęłam się jak wcześniej.
-To!
-Ale, jak to? - kontynuowała grzebanie w torbie, dalej zerkając na mnie z niedowierzaniem.
-Powiedzmy, że mam znajomości... -położyłam głowę z powrotem na kanapie - że... mój chłopak ma znajomości - dodałam cicho.
Nadien mnie zabije, kiedy dowie się prawdy...
Jej oczy rozbłysły niebezpiecznie, uśmiechnęła się łobuzersko.
-Ale... Poznam go?
Zaczęła wyjmować z torby jakieś rzeczy i układać je sobie na brzuchu.
-No raczej...
Westchnęłam.
Można powiedzieć, że już go znasz.
Nadien chwyciła leżący na jej brzuchu aparat.
-Czas na zdjęcie! - wykrzyknęła wyciągając rękę z aparatem nad nami.
-Nie, proszę Nad... - jęczałam.
Zrobiła minę nieznoszącą sprzeciwu i pstryknęła milion fotek za jednym razem.
-Mam nadzieję, że te zdjęcia nie ujrzą światła dziennego - mruknęłam.
Nadien nie zwracając na mnie uwagi, zgarnęła leżące na jej brzuchu słodycze i podniosła się do siadu.
Otworzyła czekoladę i paczkę owocowych żelków.
Podniosłam się i usadowiłam obok niej.
-Brakowało mi tego - powiedziała, kładąc mi głowę na ramieniu i pakując garść żelatynowych stworów do ust.
Podsunęła mi paczkę pod sam noc.
Pokręciłam głową przecząco.
-Ruth, ty w ogóle coś jesz?
Wzruszyłam ramionami.
Może rzeczywiście nic ostatnio nie jadłam... Wykluczając jogurt dziś rano, czyli dzień z głowy.
Ale, kto by się tam mną przejmował...
Zamyśliłam się.
Znów próbowałam odgonić te czarne myśli od mojego szczęścia.
Myśląc KTO, miałam namyśli tylko i wyłącznie Meredith.
Teraz miałam jeszcze kochaną Nadien, ale wciąż byłam zła na to, że ciągle zależało mi na trosce matki i kontakcie z nią.
No patrz, miałam podobno nie psuć sobie nastroju...
Sięgnęłam po pozostawiony przeze mnie rano, na kanapie pilot od stereo i nacisnęłam czerwony przycisk, uruchamiając wieżę.
Rozległy się ostre dźwięki Metaliki.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam w stronę Nadien, która była pochłonięta rozmyślaniem.
Spojrzała w moim kierunku, uśmiechnęła się i westchnęła.
-Widzę, że ty taka spokojna...
Spojrzałam na nią pytająco.
-Nie rozumiem cię Ruth... Ja wprost nie mogę się doczekać! - wykrzyknęła - wreszcie zobaczę na własne oczy nieziemskiego Slasha, przystojnego Duffa...
Uśmiechnęłam się delikatnie.
Nadien spojrzała na mnie kątem oka i kontynuowała:
-...tajemniczego Izzyego, cudownego Stevena i... - wzięła głęboki oddech.
Tak, dokładnie wiedziałam, co teraz powie.
Uśmiechnęłam się do niej znacząco.
-...mojego męża, najlepszego na świecie, najseksowniejszego Axla Rose!
Ledwo powstrzymywałam śmiech.
-Nadien - zmarszczyłam brwi - Axl jest durny, upierdliwy i skrzeczy jak żaba...
Parsknęłam śmiechem na widok miny mojej przyjaciółki.
Nie mogłam wytrzymać widząc te wielkie oburzenie.
Nadien skrzyżowała ręce na piersiach.
-No, co ty nie powiesz? - odparła z powagą - jakoś nigdy tak nie mówiłaś... To wina tego, którego poznałaś, tak?
Ponownie wybuchłam śmiechem.
Teraz niemalże tarzałam się po ziemi.
Tak, to dokładnie jego wina.
Pokiwałam głową, starając się stłumić niekontrolowany śmiech.
Nadien zmrużyła oczy i z udawanym gniewem rzucała mi pojedyncze spojrzenia.
Kiedyś zrozumie...
Ale to się dla mnie źle skończy...
-Nie żyjesz Ruth... - warknęła.
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem, wyrwana z transu.
-Co?
Przysunęła się bliżej i teatralnym gestem wyciągnęła obie ręce w moją stronę.
-Łaskotki... - wymruczała triumfalnie.
-Nie waż się... - zagroziłam.
Nadien uśmiechnęła się łobuzersko i przysunęła bliżej mnie.
Rzuciłam w nią poduszką.
-Ruth! Szykuj się na śmierć!
Zyskałam dodatkowy czas na szybką ewakuację.
Wstałam z kanapy i rzuciłam się do ucieczki.
Ślizgałam się na podłodze i wywalałam, co chwila wybuchając śmiechem.
Mina Nad znów była nie do opisania.
-Nie śmiej się Ruth! Zginiesz!
Odrzuciłam głowę do tyłu ze śmiechem.
Drzwi apartamentu zakończyły moją ucieczkę.
Nadien uśmiechnęła się złowrogo, podchodząc do mnie powoli z wyciągniętymi rękami.
-Litości...
Chwyciłam ją za ręce i skrzyżowałam jej palce z moimi.
-Nie ma czasu na zemstę - powiedziałam - chyba już czas się szykować.
Nadien przytaknęła z poważną miną.
Zmarszczyłam brwi.
Doskonale wiedziałam, co teraz będzie.
Nad zaśmiała się dźwięcznie.
-Ruth, oszczędzę ci łaskotek, bo wynalazłam dla ciebie inne tortury... - uśmiechnęła się łobuzersko - salon piękności Nadien uważam za otwarty!
-Błagam...


Stałyśmy przed budynkiem, patrząc na siebie podekscytowane.
Niemalże skakałyśmy z radości.
-Ruth, tak się cieszę! - Nadien pałała entuzjazmem za wszystkich ludzi na ziemi - jak to zrobiłaś?
Uśmiechnęłam się.
-Pomyśl tylko, stały byśmy w tych ogromniastych kolejkach, całe wieki!
Odwróciłyśmy się za siebie patrząc z wyższością na pchający się tłum, ale kiedy chciałyśmy przekroczyć próg lokalu, ktoś odepchnął nas z całej siły.
-O co chodzi? - wrzasnęła Nadien.
Zmieszałam się, co jeśli jednak nie wejdziemy...
No, ale przecież...
Wielgachny ochroniarz patrzył na nas podejrzliwie.
Nadien spojrzała na mnie pytająco.
Sama nie wiedziałam co robić.
Na szczęście za wielkim facetem znalazł się po chwili, niemalże identyczny, może nieco mniejszy i szepnął coś tamtemu do ucha.
Wielki goryl pokiwał łbem z głupkowatą miną i mruknął do nas coś niezrozumiałego.
Otworzył barierkę i machnął ręką.
Szybko wślizgnęłyśmy się do środka.
-Ładnie zostałyśmy potraktowane... - wymruczałam.
-Szczerze powiedziawszy, bałam się... - powiedziała Nadien półszeptem.
-Jeszcze wzniesiemy skargę! - zaśmiałam się.
-A gdzie ten twój chłopak on, będzie na nas czekał?
Zamyśliłam się.
Myśl Ruth, wymyśl coś cholera jasna!
Nadien trąciła mnie łokciem.
Ocknęłam się przerażona.
-Ruth patrz! - szepnęła z przejęciem.
Podążyłam wzrokiem za jej dłonią.
Uśmiechnęłam się na to, co tam zobaczyłam.
Duffy kroczył po scenie z wielkim uśmiechem, sprawdzając lub udając, że sprawdza stan instrumentów i nagłośnienia.
Spojrzał szybko w moją stronę i puścił mi oko.
Modliłam się żeby Nadien tego nie widziała.
Ta stała jednak jak zahipnotyzowana.
Uśmiechnęłam się.
Podeszłyśmy bliżej sceny.
Duff zniknął za kulisami i nie pokazywał się już więcej.
Nadien gadała jak najęta, zupełnie od rzeczy, a ja czekałam.
Czekałam tylko na niego.
Na mojego osobistego boga...
Spojrzałam na mały zegarek na skórzanym pasku i właśnie wtedy, kiedy wskazówka przesunęła się dokładnie na ósemkę, rozszalały tłum z piskiem wypełnił wnętrze lokalu.
Trzymałyśmy się z Nadien kurczowo barierki, żeby nie zostać zepchnięte.
Uśmiechałyśmy się do siebie szeroko.
To było jak sen.
Tak cudowne, że aż jakby nierealne...
Rozentuzjazmowany tłum wrzeszczał, a my razem z nim.
Coraz większej liczbie osób zaczęło brakować już cierpliwości.
Co niektórzy krzyczeli niezbyt przyjemne słowa, przekrzykując się na wzajem, rzucali butelkami, oblewali się piwem.
Przerośnięci ochroniarze nie dawali już sobie rady.
-Istna dżungla - powiedziała Nadien.
Wybuchnęłyśmy śmiechem.
Nagle światła przygasły.
Okrzyki spragnionego wrażeń tłumu stłumiły się w głębokie westchnięcie.
Nadien złapała mnie na rękę i uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech i utkwiłam oczy na scenie, w miejscu, gdzie pojawiła się niewielka struga światła.
Okrzyk tłumu stawał się gwałtowniejszy, ale równiejszy.
Wszyscy krzyczeli tylko jedno.
-Guns n' Roses!
Rytmicznie, unosząc ręce w góre.
Emocje targające tłumem, nami, a mną w szczególności, były nie do opisania...
Nie kontrolowałam już swojego zachowania.
Krzyczałam, skakałam, a nawet płakałam.
Pragnęłam ich zobaczyć, mimo tego, że znałam ich przecież osobiście...
Tego wszystkiego nie da się wyjaśnić...
Nagle rozległ się stukot kowbojek.
Spojrzałam z powrotem w stronę sceny.
Rudowłosy wokalista podchodził do mikrofonu, powolnymi krokami z łobuzerskim uśmiechem.
Spojrzałam na Nadien.
Była jakby w innym świecie...
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Rzuciła mi złowrogie spojrzenie z palcem wskazującym przy ustach i wróciła wzrokiem do Axla.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Tłum zamilkł całkowicie.
Wszyscy rzucali sobie ukradkowe spojrzenia.
Axl przedłużał początek.
Wszystko miał dokładnie zaplanowane w tej swojej chorej głowie.
Uwielbiał być pożądany...
Chwycił mikrofon w dłoń i uśmiechnął się.
Tłum znów westchnął.
Czułam w środku takie dziwne uczucie.
To było pragnienie, nie mogłam się już doczekać...
Axl zbliżył usta do mikrofonu i westchnął do niego głośno.
Gdybym go nie znała, reagowałabym tak jak wszyscy...wszystkie.
-Wiecie gdzie jesteście? - zapytał Axl niemalże szeptem - jesteście w dżungli! - wrzasnął - zginiecie!
Rozległy się pierwsze dźwięki Welcome to the Jungle.
Chłopaki wbiegli szybko na scenę, jeden za drugim.
Axl zaczął śpiewać.


Flirtował z publicznością.
Biegał po scenie, skakał, tańczył.
Pozostali muzycy stali niemalże nieruchomo, w pełni skupieni na grze.
Tłum krzyczał refren piosenki, a my z Nadien razem z nim.
Axl wił się, zataczał, wrzeszczał.
Kierował nami wszystkimi jak marionetkami.
To wszystko było jak zaplanowane przedstawienie.
Rudy zakończył ostatni wers utworu na kolanach.
Tłum wiwatował.
Wszyscy byli tacy spragnieni dalszej części tego show.
Axl podniósł się z ziemi z zadowoloną miną.
-Witajcie - powiedział spokojnie do mikrofonu i pomachał do tłumu.
Oni szaleli.
To co się tutaj działo...
-Proszę o trochę ciszy, bo... Chciałbym was zaprosić na butelkę Nightrain'a!
Krzyk i oklaski.
Axl klaskał w dłonie.
Tłum za nim.
Axl śpiewał słowa piosenki.
My za nim.
Axl krzyczał i tupał, a my za nim.
Tak minęły jeszcze Mr Browstone, Paradise City i Anything Goes.
Chłopaki grali wszystko to co mieli najlepsze, ale tylko Axl wydawał się świecić.
Reszta trzymała się z boku.
Złapałam się nawet na tym, że praktycznie ani razu nie spojrzałam w stronę Duffa...
-A teraz... - powiedział Axl jakby delikatniej - cisza...
Tłum ucichł.
Trzeba przyznać, Rose miał to coś.
Ludzie za nim szli, umiał porwać tłum.
-Tę piosenkę napisałem dla kogoś, kto był dla mnie kiedyś bardzo ważny...
Nadien przyglądała się Axlowi, nawet nie mrugając.
Jej oczy błyszczały.
-Niestety, jak szybko się zaczęło... Tak szybko się skończyło. Sweet Child o' Mine!
Tłum znów wiwatował.
Axl przesunął się trochę w lewo.
Jego wcześniejsze miejsce zajął Slash, który nawet na nikogo nie spojrzał.
Bez słowa zaczął wspaniały utwór.


Nadien obserwowała wszystko uważnie.
Ja zastanawiałam się nad słowami Axla.
'Jak szybko...
Zmarszczyłam brwi.
Nie dość, że wiewióra powiedziała, choć raz coś mądrego to jeszcze psuje mi tym nastrój.
-Chciałabym - szepnęła Nadien.
Spojrzałam na nią zdezorientowana.
Wywróciła oczami.
-Chciałabym, żeby i o mnie ktoś napisał piosenkę... Najlepiej taki ktoś, jak Axl... - rozmarzyła się i spojrzała znów na rudego.
-Chciałabyś... Chciałabyś zostać pobita i wyrzucona z domu?
Nadien zrobiła oburzoną minę.
-Głupia jesteś Ruth.
Wzruszyłam ramionami.
Sweet Child o' Mine dobiegła końca.
-Dzięki! - wrzasnął Axl - a teraz, na koniec... Duffy!
Moje oczy rozbłysły na dźwięk imienia ukochanego.
Zauważyłam kątem oka, że Nadien patrzy na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
Ale już nic się nie liczyło...
Patrzyłam jak ten cudowny człowiek podchodzi wolno do mikrofonu.
Bas ma przewieszony przez ramię.
Seksowne nogi są opięte przez skórzane spodnie.
Pochylił się nad mikrofonem.
-Cześć - powiedział i poruszył brwiami charakterystycznie.
Tłum zaczął gwizdać i wrzeszczeć.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Nadien obserwowała wszystko dokładnie ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i filozoficzną miną.
-Tę piosenkę chcę dedykować komuś, kto w tak krótkiej chwili stał się dla mnie całym światem.
Czy ja się rumienie?
Dzięki Bogu, że jest ciemno... Nadien nie może tego zobaczyć.
-Dziewczynie, która rozjaśnia moje szare dni, bez której źle się czuję, działa na mnie jak...
Moje serce biło jak oszalałe...
-Ona jest po prostu moją królową... Moja Rocket Queen!
Tłum zaczął klaskać.
Wsłuchiwałam się w tekst piosenki.

Mam być szczęśliwa że mi to zadedykował?
Uśmiechnęłam się łobuzersko sama do siebie.
Czy on coś sugeruje...

I see you standing

Standing on your own
It's such a lonely place for you

For you to be

If you need a shoulder

Or if you need a friend

I'll bee here standing

Until the bitter end

No one needs the sorrow

No one needs the pain
I hate to see you
Walking out there
Out in the rain
So don't chastise me
Or think I, I mean you harm
Of those that take you
Leave you strung out
Much too far
Baby-yeah
Don't ever leave me
Say you'll always be there
All I ever wanted
Was for you
To know that I care




Wzruszyłam się nawet.
Spojrzałam na Duffa.
Tłum znów krzyczał, domagał się więcej.
Byłam pewna, że to już koniec, ale wtedy Duff znów podszedł do mikrofonu.
Tłum zwrócił się w ciszy ku niemu.
Odchrząknął.
-Jeszcze jedno - uśmiechnął się słodko - KOCHAM CIĘ RUTH HARRIS!
Stanęłam jak wryta.
Nic...
Nie liczyło się już nic...
Kompletnie nic...
Nic już nie widziałam i nic nie słyszałam...
Tylko jego...
Był tylko on...
Obserwowałam go bacznie.
Co się dzieje?
Schodzi ze sceny, przybiega do barierki, chwyta moją twarz w dłonie...
To sen...
Dopiero jego ciepłe usta wróciły mnie na ziemię.
Objęłam go za szyję i spojrzałam mu w oczy.
Nadien coś krzyczała.
Nie dziwie się jej, no, ale...
Nie mogłam inaczej...
-Chodź - szepnął mi do ucha.
Osunął barierkę przy pomocy tłustego ochroniarza i zrobił mi przejście.
Prowadził mnie gdzieś za sobą.
Dopiero kiedy znikły wiwaty i oklaski, nie było już sceny i ekskluzywnego baru, a my znajdowaliśmy się w eleganckiej garderobie wśród okrzyków zadowolonych z siebie członków zespołu, coś sobie uświadomiłam...
-Duff...
Odwrócił się do mnie i oplótł moje biodra rękami.
-Kocham cię... - szepnął, całując mnie w szyję.
-No, ja też tylko...Zostawiłam tam przyjaciółkę...

***

*wiem, że sława Gunsów rozpoczęła się, właściwie dopiero po wydaniu albumu i po podpisaniu kontraktu z Geffen Records, a ja zrobiłam, że już są bardzo znani, ale w przyszłości będę potrzebowała kilku piosenek z Appetite for Destruction, so

*Pink Floyd - Hey You


Dobry wieczór :)
Miałam wstawić wcześniej, ale sami rozumiecie...
No cóż, nowy rok rozpoczynam porządnym przeziębieniem, ale nastrój raczej pozytywny ^^
Wypadało by też, złożyć jakieś życzenia, no to:
Życzę wszystkim kochanym czytelnikom, żeby te moje wypociny się wam szybko nie znudziły,
Wszystkim, tak jak ja, 'bawiącym się w pisarzy' dużo weny i wspaniałych pomysłów,
No i tak poza tym to zdrowia, szczęścia, bla, bla, bla, Duffa McKagana w skórzanych spodniach *^*
I wszystkiego, czego sobie tam jeszcze zażyczycie :3

I dziękuję serdecznie za te wszystkie wejścia, komentarze...
Można powiedzieć, że jestem z tych 'początkujących', a tu tyle tego :)
DZIĘKI
DZIĘKI
DZIĘKI

Rozczuliłam się ;_;




















6 komentarzy:

  1. No to pocisnęłaś! Jezu, cały rozdział jest tak strasznie emocjonujący!! O jejku! :D no ale moze zacznę od początku.
    Michelle. Szkoda mi jej. Ale z jednej strony sama też się o to troszeczkę prosiła... Hmm, nie wiem co o niej za bardzo myśleć. Tylko błagam nie zabijaj jej!! :D
    Od momentu gdy Nadien przyjechała do Ruth ciągle mam uśmiech na twarzy! ;33 Skąd ja znam te durne łaskotki. Moja przyjaciółka ciągle mnie nimi męczy xD
    Fajnie opisałaś koncert ;33 a koniec taki słodki :D Obawiam się jednak reakcji Nadien. Ciekawa jestem co powie na ten ukrywany związek Duffa z Ruth :)
    No także życzę ci duuuzo weny i nie mogę się doczekać nowego rozdziału ;33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak (taki mały spoiler XD):
      Nie zabijam Michelle, to za proste, takie nie w moim stylu... Mam na nią pewien plan i jeszcze nieźle skomplikuje komuś życie...
      +Oczywiście dziękuję, dziękuję, dziękuję :)

      Usuń
  2. Osbeudbwkwbsisjwow to było zajebiste dziewczyno! Błagam Cię pisz szybko kolejny rozdział bo nie wytrzymam! Musiałaś skończyć w takim momencie? ;____;

    Nadien i Ruth razem są super. Te łaskotki.... Skąd ja to znam? xD Strasznie jestem ciekawa co ona powie na to, że Ruth jest z Duffem. :)
    Nie będę nic pisać bo Ty przecież wiesz, że wszystko jest super. Rozdział ciekawy jak zawsze, także nie pozostało mi nic innego jak życzyć Ci mega dużo weny. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaaaa
      Boże, sposób w jaki komentujesz zawsze mnie tak pozytywnie nastraja c:
      Dzięki wielkie jak zawsze ^^

      Usuń
  3. Twój najlepszy rozdział Kochana <3
    Zajebiście, że piszesz w pierwszej osobie! Te odczucia bohaterów.. No, jesteś w tym po prostu mistrzem (:
    Duff i Ruth, zacznę od tej właśnie dwójki. Z początku myślałam sobie: 'Cholera, kolejne opowiadanie z Duffem na czele'. Ale wiesz? Ty sprawiłaś, że na prawdę kocham tego gościa na pierwszym planie xD Z Ruth tworzą ciekawą i zajebistą parkę c:
    Dalej...
    Michelle, Michelle, Michelle. Szczerze? Nie jest mi jej żal. Uważam nawet, że próbując popełnić samobójstwo zachowa się jak tchórz. Przecież inni mają gorzej. A ona? Baz ją kochał, teraz coś czuje do niej Richard. Powinna wziąć się w garść, a nie ;-;
    No i Nadien! Aaaaa kocham tą dziewczynę! Pozytywna osobowość c: Rozwaliła mnie końcówka, hahah xD Biedna. Zostawili ją samą w takim stanie. Szok w końcu przeżyła, nie?
    + Zajebiście opisałaś ten koncert. Axl - władca marionetek xD <3
    No i co by tu jeszcze... No brak mi słów. Jesteś świetna (:
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, o nie!
      Ja świetna, ja mistrz? ;_;
      Nieprawda, jestem niedobra i leniwa XD
      Dziękuję z całego serca, brak mi słów.
      Sprawiłam, że lubisz Duffa na pierwszym planie,
      Zmieniam świat XD
      Jeszcze raz ogromne dzięki i oczywiście pozdrawiam :)

      Usuń