środa, 30 października 2013

Rozdział II

-No, w końcu się uśmiechasz - mama przyciągnęła mnie bliżej do siebie.
Poczułam gorzki i duszący zapach wody toaletowej od Dolce and Gabbany.
-Jest aż tak źle? - zapytała moja rodzicielka kierując w moją stronę zaciekawione spojrzenie.
Milczałam chwilę, wzięłam głęboki oddech po czym powiedziałam:
-Czy on musi wszędzie za nami jeździć?
Mama uśmiechnęła się łobuzersko.
Ona serio tak potrafiła?
-Ruth, przecież wiesz, że jest moim wspólnikiem - odsunęła się ode mnie i zaczęła oglądać swoje paznokcie.
-To chyba nie znaczy, że... z resztą nie ważne.
-Daj spokój Ruth, idziemy - rzuciła od niechcenia i skierowała się w stronę nadjeżdżającej taksówki, a ja podążyłam tuż za nią.

Wsiadłam do tyłu i rozłożyłam się na fotelu.
Moja mama zajęta była flirtowaniem z kierowcą i poprawianiem swojej idealnej fryzury. Robiła to wszystko jak robot, a towarzyszył jej ten idealny uśmiech jak z reklamy pasty do zębów.
Zażenowana sytuacją spojrzałam w stronę kierowcy, ciekawa jego reakcji. Okazało się, że nie był zbyt zainteresowany dotrzymywaniem towarzystwa mojej matce, przeciwnie - przyglądał się mnie.
Nasze spojrzenia się spotkały.
Zarumieniłam się i szybko spuściłam wzrok.
Ten taksówkarz to była ciekawa osobowość.
Miał może około 24 lat. Włosy obcięte na krótką, punkową fryzurę z pozostawioną gęstą grzywą u nasady w kolorze ciemnego blondu. Naprawdę przystojny. Miał kolczyk w lewym uchu i koszulkę z logiem zespołu punkowego, a jego wzrok wyżerał mi duszę jak kwas.
Co ja wyrabiałam?
Chciałam wypluć wszystkie myśli.
Aż tak desperacko potrzebowałam towarzystwa?
-Moja córka... Ruth - dotarł do mnie głos matki.
-Co? - podciągnęłam się na siedzeniu.
Taksówkarz odwrócił się szybko do tyłu i posłał mi taki uśmiech, jaki mógłby mi się tylko przyśnić.
Czułam, że moja buzia przybiera odcień buraczanego różu.
-Co się z tobą dziś dzieje? - powiedziała matka.
Jej głos wyrwał mnie z zakłopotania.
-Po prostu się denerwuje - powiedział seksowny taksówkarz - to musi być dla niej ciężkie, wiem coś o tym
Och, jaki on miał głos.
Seksowny, zachrypnięty, a za razem uroczy. To tak jakby słuchać łagodniejszej wersji Alice Coopera, chociaż to chyba dziwne porównanie.
-Rozmawiałam własnie z Glennem o nas - oznajmiła Meredith Harris tonem robota i złożyła karminowe usta w dziubek.
-O nas? - zapytałam jakbym była jakaś niedorozwinięta.
-No tak, o waszej przeprowadzce. Wiesz parę lat temu też to przeżyłem, to nic takiego strasznego, ale początki zawsze są ciężkie, prawda? - oznajmił odwracając się do mnie znów z tym swoim uśmiechem.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Jesteśmy - powiedziała rodzicielka przerywając, jak zwykle.
Glenn zatrzymał samochód, a ona pospiesznie wysiadła wlepiając we mnie wzrok.
Zwlokłam się powoli z siedzenia, a kiedy już jedną nogą byłam na hotelowym podjeździe mocna ręka chwyciła mnie za ramię.
Drgnęłam przerażona.
Spojrzałam instynktownie w stronę mamy, ale ona rozglądała się w około nie zwracając na mnie uwagi.
-Zadzwoń gdybyś czegoś potrzebowała - powiedział Glenn wręczając mi pomiętą karteczkę.
-Dzięki - uśmiechnęłam się do niego zaskoczona i dołączyłam do zaczynającej się niecierpliwić mamy.
Taksówka odjechała pospiesznie, a my stałyśmy przed szklanymi drzwiami hotelu Mercury.
Podziwiałam właśnie piękny wygląd hotelu gdy z tych drzwi wyłonił się mój najgorszy koszmar - Patric Jones.
-Co tak długo? - powiedział donośnie w kierunku mamy.
-Korki były, poza tym nie histeryzuj - powiedziała i wyprzedziła go w drzwiach mijając je z gracją.
Podążyłam tuż za nią depcząc przy okazji tego idiotę moim cudownym glanem zawiązanym w białe belki.
Humor mi się nieco poprawił, gdy dostrzegłam grymas na twarzy tego idioty.

Wnętrze hotelu było bardzo jasne. Ta biel aż raziła po oczach.
Rozglądałam się dziko po pomieszczeniu podchodząc wolnym krokiem do mamy, która stała przy półkolistej ladzie z jasnego drewna i rozmawiała z recepcjonistką.
Za mną niezgrabnie podszedł Patric, który przewalił po drodze wszystkie nasze walizki.
Mama uraczyła go tylko sarkastycznym spojrzeniem, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
I nie powstrzymałam, za chwilę niemalże tarzałam się po ziemi.
Blond recepcjonistka w gładkiej, przylizanej fryzurce popatrzyła na mnie jak na upośledzoną i powiedziała przesłodzonym tonem robota:
-Pan Sarky za chwilę się zjawi
I odeszła w głąb pomieszczenia dla pracowników.
-Ruth - mama uśmiechnęła się i szturchnęła mnie w ramię.
W sumie to nie jest chyba tak najgorzej.
Uśmiechnęłam się pod nosem i odruchowo spojrzałam w górę.
Zaniemówiłam.
Po kręconych, szklanych schodach hotelu Mercury szedł facet o którym marzą wszystkie rock n' roll'owe kobiety.
Ten zły, okropny, ale jakże seksowny Duff McKagan.
Tak, ten Duff McKagan - basista najbardziej niebezpiecznego zespołu świata - Guns n' Roses!
Stałam jak wryta i obserwowałam każdy jego ruch.
Zatkało mnie kiedy wolnymi ruchami podchodził w naszą stronę i parzył na mnie, ale znając życie to mi się tylko wydawało, jak zwykle.
-Co się z nią dziś dzieje! - doszedł do mnie rozbawiony głos mamy.
Śmiała się wraz z wysokim, smukłym mężczyzną w garniturze.
Strzelam, że to pan Starky i choć wyobrażałam go sobie  jako grubego, małego murzyna to teraz mogę przysiąc, że jest naprawdę przystojny
-Starky? - usłyszałam seksowny punkowy głos.
W jego kierunku obrócili się szybko pan Starky i moja mama.
Zamarłam.
Ten seksowny głos stał przede mną.
-Tak McKagan? - powiedział dyrektor delikatnym, zmęczonym głosem celowo akcentując nazwisko. Uśmiechnął się i utkwił czekoladowe oczy w basiście.
Ten odwzajemnił łobuzersko uśmiech.
Jaki on seksowny.
Jaki on boski.
Jaki on przystojny.
-Wiesz Mike, bo jest sprawa - powiedział drapiąc się po głowie.
Mike'owi uśmiech zszedł z twarzy.
-Poczekaj chwileczkę - powiedział surowym tonem - ciebie także na chwilę przepraszam Meredith - dodał uśmiechając się uprzejmie do mojej mamy i zniknął tam skąd wcześniej przyszedł.
Mama przytaknęła mu, czego już nie zobaczył i oddaliła się zaczynając rozmowę telefoniczną.
Pan McKagan stał nonszalancko oparty o blat biurka i bezczelnie mi się przyglądał.
Utkwiłam wzrok w czubki moich glanów oddychając nerwowo.
Zerknęłam chwilowo jeszcze raz na McKagana, a on przeczesał sobie włosy ręką i seksownie się uśmiechnął.
Ciekawe czy on zdaje sobie sprawę z tego, że jest taki "ładny".
-Fajna bluzka - powiedział od niechcenia krzyżując nogi.
Moje serce przyspieszyło i poczułam, że się rumienię.
Mówił do mnie?
Basista słynnego rockowego zespołu powiedział mi, że mam fajną bluzkę.
Stoi tu i parzy na mnie.
W środku szalałam, ale na zewnątrz udawałam niewzruszoną.
Pierwsza zasada Ruth Harris.
Bardzo dobrze mi szło.
-Dzięki - odpowiedziałam opierając się tyłem o walizkę, która pod moim ciężarem runęła na ziemię oczywiście razem ze mną.
Myślałam, że spalę się ze wstydu.
Oczy wszystkich zwróciły się na mnie.
Niedorozwinięta debilka!
W środku gotowałam się ze złości
-Wracajcie państwo do swoich zajęć - odparł Duff donośnie i zmroził wszystkich spojrzeniem.
Podszedł do mnie i podał mi prawą dłoń
Dłoń, która była częścią jego ciała!
Dłoń, którą tak zasuwał po swoim basiku. Dłoń, która trzymała przeróżne trunki, poranne papierosy, strzykawki wypełnione brązowym płynem. Obejmowała też masę panienek.
Byłam taka podekscytowana, a to tylko ludzka ręka, zwykła część ciała człowieka.
Tak, tak sobie wmawiaj.
O moja matko on mnie dotyka!
Oczywiście nie tak, jakbym chciała, ale...
-Wszystko w porządku mała? - powiedział z troską(?) w głosie.
Pewnie i tak mi się wydaje.
Potaknęłam nieśmiało.
Czuję się jak małe dziecko.
-O jej Ruth, co z tobą nie tak? - przybiegła moja matka nie wiadomo skąd i wszystko zniszczyła.
-Nic - wsysyczałam spotykając się ze spojrzeniem Duffa, który odwrócił się i odszedł.
No dzięki mamo.
Z resztą na co ja liczyłam.

1 komentarz:

  1. DZIZES KRAJZES!
    Czytam, czytam. I czytając tą sytuację z Duffem tak cholernie wczułam się w postać, że wyobraziłam sobie siebie w tej sytuacji. I zareagowałabym pewnie dokąłdnie tak samo XD XD Tak sobie wyobrażam moje spotkanie z Duffem :D

    Lecę dalej ;)
    sorry za błędy, ale się śpieszę.

    OdpowiedzUsuń