środa, 30 października 2013

Rozdział I

-Ruth?
-Ruth?!
Nawoływał dudniący głos.
Błagam, wyłączcie się wszelkie głosy w mojej głowie.
-Ruth!
To nie mogły być głosy, głosy nie chwytają człowieka za ramię, chyba.
-Żyjesz dziewczyno?!
Ocknęłam się i z niechęcią spojrzałam na jasno brązowe wąsy poruszające się wraz z ustami mówcy, po czym przeniosłam wzrok wyżej, na duży nos i malutkie, jakby wklęsłe, jasno niebieskie oczy Patrica. To nie był nazbyt ciekawy widok dlatego przeniosłam wzrok na niższą osobę, która była moją rodzicielką.
Stała wbijając we mnie zielone gały w pełnym złości spojrzeniu czerwieniąc się nerwowo na twarzy.
Ręce miała oparte na biodrach, tak że obcisły, czarny żakiecik podniósł się lekko w górę ukazując jasnobrązowy pasek od idealnie dopasowanej spódnicy.
-Co? - burknęłam spuszczając głowę.
No dobra, było mi trochę głupio. Nie chciałam całe życie sprawiać przykrości mamie, ale towarzystwa tego debilnego wąsacza wprost nie znosiłam.
-Pytałam cię o zdanie - powiedziała mama wskazując na pomieszczenie, które miało być moim pokojem.
Rozejrzałam się leniwie, nic ciekawego. Ściany były kremowe, a jedyne co rzucało się w oczy to strop dachu z dużym oknem w brązowych ramach..
Wzruszyłam ramionami.
-Co się dzieje z tą dziewczyną, Meredith?! - warknął Patric wznosząc ręce ku górze, gniewnie wychodząc z pokoju i trzaskając drzwiami.
Mama westchnęła ciężko, uraczyła mnie krótkim spojrzeniem i wyszła za nim.
Miałam już tego dość.
Ruszyłam za nimi szurając butami.
Byłam już tym wszystkim zmęczona.
Wyszłam ze swojego nowego pokoju na żółty korytarz z dużymi niczym nie przysłoniętymi oknami przez które wkradało się słabe jesienne słońce.
Mama tłumaczyła coś temu głupkowi.
Zerknęłam na nich zrezygnowana.
-Poczekam na dworzu - rzuciłam w ich stronę.
Mama oderwała się od rozmowy na chwilę, potaknęła energicznie w moją stronę i odwróciła się niechętnie spowrotem w stronę Patrica.
Skierowałam się w stronę schodów i zbiegłam z nich energicznie. Przystanęłam dopiero kiedy znalazłam się na dworze pod bramą nowego domu i odetchnęłam głęboko. Oparłam się o ponurą, żelazną furtkę i wzniosłam oczy ku niebu.
Za co muszę znosić towarzystwo takiego palanta!
Wiatr dmuchnął mi chamsko w twarz, jakby za karę. Strzepnęłam odruchowo swoją ciemną grzywkę i wyciągnęłam z kieszeni zamszowego, jesiennego płaszcza paczkę fajek od Keitha.
Wyjęłam jednego, wsadziłam do ust i podpaliłam.
Mocno zaciągnęłam się dymem i czułam jak przedostaje mi się do płuc.
Brzydziłam się paleniem, ale robiłam to na złość mamie. Oczywiście szkodząc sobie, to najlepsze rozwiązanie.
Obróciłam się tak, że byłam bokiem do furtki i oparłam rękę  o jej ostre zakończenia.
Jak ja tego nienawidzę! Wszystkiego nienawidzę!
Nienawidzę tego cholernego Los Angeles!
Nienawidzę tego domu!
Nienawidzę siebie!
I nie mogę znieść tego pedała Patrica!
Nie wiem, czy naprawdę krzyczałam czy tylko w myślach, ale wyrwał mnie z tego transu dźwięk telefonu.
Zerknęłam na wyświetlacz.
Dzwoniła Nadien, moja najlepsza, jedyna przyjaciółka z dawnego miejsca zamieszkania, obskurnego, ale ukochanego Waszyngtonu.
-Hola Bella! - powiedziała Nadien po włosku, w ogóle bez akcentu.
Mogłabym przysiąc, że właśnie żuje gumę i nawija kosmyk blond włosów na palec. Leży na brzuchu, na swoim wysłużonym tapczanie ze skrzyżowanymi w powietrzu nogami ze stosem kolorowych czasopism przed sobą.
Tak dobrze ją znałam i bardzo za nią tęskniłam.
-Cześć - odparłam ponuro.
Czułam się jakby nad moją głową znajdowała się chmura burzowa i podążała za mną krok w krok strzelając piorunami.
-Co się dzieje? - Nad spoważniała.
-Nic takiego - starałam się ją uspokoić - z resztą dobrze wiesz.
Odczekałam chwilę i ponieważ słyszałam ciszę powiedziałam:
-Tęsknię i nie potrafię sobie poradzić, ale poza tym jest wszystko ok, no prawie bo jeszcze Patric - uśmiechnęłam się wrednie.
-Och, Ruth - powiedziała Nadien z troską w głosie.
Wtedy mama wraz z wąsaczem wyszła z domu.
Chciałam rozmawiać z Nad w nieskończoność, ale niestety nie mogłam.
-Muszę kończyć żono - powiedziałam smutno.
-Och, Ruth - powtórzyła - no nic, to do zobaczenia żabko - dopowiedziała i rozłączyła się.
-Do usłyszenia - odpowiedziałam już sama do siebie i zgasiłam pospiesznie papierosa o nowo ułożony chodniczek z czerwonej kostki brukowej.
-Jedziemy - powiedział Patric chwytając mnie za ramię.
Wyrwałam się jak oparzona.
Ten tylko spojrzał na mnie spode łba i ruszył w kierunku czarnego mercedesa z lat 60, którym poruszał się na codzień.
Patrzyłam w tym kierunku spod przymrużonych powiek.
Mama podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
-Jedź sam Patric i... zamów nam taksówkę - oznajmiła mu tonem wypranym z uczuć.
Uśmiechnęłam się wrednie pod nosem.

                                                                            ***
Dobrze no to mamy pierwszy c:
Napisany bardzo dawno temu pod wpływem emocji na lekcji polskiego.
Mam nadzieję, że ktoś to kiedyś przeczyta XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz