poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział XVIII

Przeszywający ból.
Wysokie stadia rozwoju cierpienia.
Należało mi się...
Cóż ja zrobiłam ze swoim życiem...
Bip bi biiiiiip.
Rozsadza moją głowę, a to przecież bicie mojego serca, którego mogło już nie być.
Zostałam uratowana, a to przecież 'prawdziwe szczęście' mówiono.
Tylko, że ja nie mam siły już być, bo nie mam dla kogo żyć...
Ale nie wolno mi odbierać sobie czegoś, co dostałam...
Dostałam życie i sama nie mogę go zabrać, a to przecież zupełnie inna już sprawa, że po prostu je sobie zmarnowałam.
Dostałam życie, całkiem nędzne, takie jak każdy inny, ale nie uskrzydliłam go i teraz mi ciąży, nie wiem co z nim dalej robić.
Jestem tak beznadziejna, że nawet nie potrafię się zabić.
Postanowiłam spróbować otworzyć powieki, ale były jak z ołowiu.
W takim razie nie warto się męczyć.
Westchnęłam głęboko.
Oczywiście, że dotarło do mnie, że nie jestem w piekle i że przeżyłam, ale to nie znaczy, że cała reszta ludzi nie zszykuje mi piekła na ziemi.
Nie chcę dostać pouczenia od obcych ludzi, nie chce mieć kontaktu z tymi wszystkimi ludźmi.
Chcę zacząć życie od nowa, ale nie umiem i nie zrobię tego, nie ma najmiejszych szans.
Nie jestem gotowa na funkcjonowanie.
Świat nie jest gotowy na moje funkcjonowanie.
On nie jest gotowy na moje przyjęcie, nigdy nie był.
Jest zbyt twardy, zbyt kanciasty...
Czuję lekki dotyk na dłoni.
Coś ciepłe i cierpkie zasnęło się na mojej ręce.
Druga dłoń, odziana w pożółkłą białą rękawiczkę.
Posniosłam powieki z niejakim wisiłkiem i teraz mogłam zobaczyć szczęście w martwiących się zielonych oczach, odizolowanego od świata fartuchem człowieka z maską na twarzy z jaką wchodzi się na oddziały zakaźne.
Nie wyjechał?
I znów zepsułam ludziom przyjemność, niszcząc pozytywne szanse dla siebie.
Z moich oczu popłynęły łzy, ale łzy szczęścia.
Jak dobrze, że tu jesteś!
To wszystko moja wina, ale nie martw się Baz, głupotą się nie zarazisz.
Zacisnęłam palce na dłoni w szorstkiej rękawiczce.
Zamknęłam oczy spowrotem, a potem 'ktoś' pochylił się na demną i zaczął szeptać mi do ucha, że teraz wszystko będzie dobrze, bo tylko od niego chciałam to usłyszeć.
Powiedział, że mam jego, a ja tak bardzo chciałam go mieć.
Objęłam go za szyję i otworzyłam oczy, tym razem bez żadnego ciężaru z lekkością i chęcią...
Chęcią bycia...
-Przepraszam - szepnęłam, a z moich oczu znów popłynął niepohamowany potok łez.
Przypomniała mi się sytuacja z dzieciństwa, której nie warto było już pamiętać.
Dobrze, że on tu jest.
Przepraszałam tyle razy i wiem, że teraz też mogę przeprosić.
W sali panował mrok, który wcale nie był przyjemny i zaczynałam mieć już go dość.
Na szczęście jak na moje zawołanie nagle z mocno zasłoniętych ciemnym płótnem okien zaczęły wkradać się słabe strugi światła.
Oświetlają go jak złotowłosego anioła.
Mogłam podziwiać Baza w całej okazałości.
Jego umięśnione, delikatnie ręce głaskały mnie po głowie, oczy patrzyły w moje, a usta drgały szepcząc cicho.
Był taki piękny.
To anioł, który przybył tu aby uratować mnie i przytrzymać przy życiu.
Nie wiadomo skąd się wziął, ale chciałam żeby został tu na zawsze.
-Michelle... - szepnął cicho, patrząc mi prosto w oczy.
Chwyciłam jego twarz drżącymi dłońmi.
-Kocham cię... - wyczytałam z ruchu jego warg.
Znów z moich oczu ściekał niepochamowany potok.
-Płaczesz? - zapytał Sebastian szeptem.
-To ze szczęścia... - powiedziałam cicho, słowa sprawiały ból.
Skrzywiłam się.
-Nic nie mów, nie musisz, ja już wszystko wiem... - pogłaskał mnie po policzku i otarł wyjęte z pod kontroli łzy wierzchem dłoni.
Potem zszedł nią niżej i zatrzymał się na mojej lewej piersi.
Ścisnął ją delikatnie.
-Zobacz - szepnął.
Drżącą dłoń zacisnęłam na dłoni Baza.
Wyczuwałem delikatne rytmiczne bicie mojego serca.
-Widzisz? To twoje serce. Ono bije dla ciebie.
Pokręciłam głową przecząco.
Baz spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Ono bije dla ciebie... - powiedziałam zachrypniętym głosem.
Baz uśmiechnął się najpiękniej na świecie, ten uśmiech przyćmił wszystkie gwiazdy filmowe, wszystkich drogich mi ludzi i całe moje życie.
Zapragnęłam żyć dla niego, jeśli dla siebie nie umiem.
- Dobrze, że jesteś Michie... Jesteś sensem mojego życia...
Z moich oczu po raz kolejny popłynął niepochamowany potok.
Dziś nauczyłam się płakać ze szczęścia.
-Kocham cię... - powiedziałam bardzo cicho i po raz pierwszy przy tych słowach nie odczułam bólu.
Baz pochylił sie nade mną.
Widziałam szczęście w jego oczach.
Spragniona jego bliskości pocałowałam go namiętnie, wkładając cały wysiłek w ten pocałunek.
Mam dla kogo żyć...
A to najpiękniejsza rzecz na świecie.
__________________________________________________________________

Czuję się zażenowana.
Jest mi tak bardzo wstyd.
Ruth się do mnie już nigdy nie odezwie.
Zerka na mnie co chwila spode łba, ale wiem, że w głębi duszy i tak się obwinia.
A nie powinna.
To przecież moja wina, sama dobrze wiedziałam co robię, ale czy Ruth nie zdaje sobie sprawy, że ja tego chciałam?
Nie jest moja matką, do jasnej cholery...
Ale gdyby wiedziała o wszystkim, nie tak by na mnie patrzyła.
Ale o czym jej miałabym powiedzieć.
O nędzności jaką prowadzę w Waszyngtonie.
O tym jak staczam sie każdego dnia, bo nie umiem nic innego?
Gdybym jej powiedziała, to nigdy już nie chciałaby ze mną rozmawiać, brzydziła by się i zakończyła wszystko co miedzy nami.
Wiem to, bo sama zrobiłabym to samo na jej miejscu.
Nie patrzyłam na nikogo.
Wbiłam wzrok w podłogę, miętosząc w ręku dół koszulki Axla, którą miałam na sobie.
Byłam poddenerwowana i rozgoryczona.
Za to wszystko dostało się Axlowi, a przecież on mnie do niczego nie zmuszał.
Ja sama wszystko chciałam.
Oparłam głowę o ścianę vana, kierując wzrok w oddzielone od nas kratką sylwetki chłopaków.
Ruth nalegała żebyśmy mogły siedzieć same z tyłu, bo musi się ze mna rozmówić, a teraz manipuluje moimi emocjami i znęca się nade mną swoim zabójczym wzrokiem.
Mam ochotę krzyknać, ale i tak już namieszałam.
Postanowiłam skupić się więc na obserwowaniu chłopaków siedzących w szoferce.
Brakuje Slasha i Izzy'ego, a pomiędzy Duffem i Axlem jest wyraźna granica i to wcale nie znaczy, że dzieli ich jak zwykle wesoły Steven, tylko po prostu milczą jak zaklęci, komentując od czasu do czasu żart Stevena na przemian westchnięciem lub kręceniem głowy.
Tylko on rozmawia i odwraca się nawet czasami do nas komentując wszystko tylko tak, że jest pewny, że i tak uda mu się rozruszać towarzystwo.
A mnie boli to, że wszyscy milczą z mojej winy i choć Axl przed odjazdem szepnął mi na ucho żebym to ignorowala, zauważyłam, że jednak nie potrafię.
- Jesteśmy - powiedział cicho Duff i wysiadł z samochodu, kierując się w stronę drzwi od tyłu, aby otworzyć je przed nami.
W tym samym jednak czasie Axl zaszedł z drugiej strony i także otworzył drzwi.
Ruth skierowała się w stronę Duffa, zaczepiając mnie spojrzeniem, a ja popatrzyłam na Axla i skierowałam się w jego stronę.
Czułam karcące spojrzenie Ruth, a nawet jakąś kąśliwość ze strony Duffa.
To bolało.
Skulilam się pozwalając, aby Axl objął mnie ramieniem.
Pochylił się nad moim uchem i szepnął mi cicho słowa uspokojenia.
Nie Axl, nie będzie dobrze, przecież ja już jutro wracam.
W domu wcale nie będzie dobrze, już nigdy nie bedzie dobrze.
Ruth z Duffem szli przed siebie objęci w milczniu, nawet sie nie oglądając.
Skierowaliśmy sie za nimi do szklanych drzwi hotelu i prosto w stronę windy.
Gdy drzwi windy się zamykały zobaczyłam Meredith, z takim wyrazem twarzy jakiego jeszcze nigdy nie widziałam.
Czy to było zmartwienie?
Przecież to niemożliwe...
Nie pamiętam czasów kiedy matka Ruth martwiłaby się, a nie twierdzę, żeby teraz jej się odmieniło...
Na pewno mi się wydawało.
Axl odsunął się ode mnie.
Duff nacisnął odpowiedni guzik windy, kierując nas na ostatnie piętro.
Staliśmy obstawiając cztery rogi windy, ze spuszczonymi głowami, jak stado grzeszników, każdy winny bardziej od drugiego, a na szczycie tego stada stałam ja - najbardziej winna.
Jak zwykle wszystko pomieszałam i pozostawałam bezradna, nie wiedząc jak to odkręcić.
Nie wolno było się odezwać.
Z trudem wolno było nawet oddychać.
Można tu tylko czuć sie winnym.
Twoja wina Nadien, jak zwykle twoja wina.
Wysiedliśmy z windy i skierowaliśmy się do jednego z apartamentow chłopaków.
Duff wyciągnął klucz i przekrecił go w drzwiach, otwierając je i puszczając nas przodem.
Przekroczyłam próg i zaczęłam rozglądać się po burgundowym apartamencie, podziwiając dwa duże obrazy przedstawiające Wenecję.
Ruth usiadła na łóżku, a Axl i Duff na fotelach naprzeciwko.
Tylko ja stałam na środku z przyszytym do czoła wielkim znakiem winy.
Jak zwykle tylko ja.
Spuściłam głowę, jak małe dziecko i milczałam.
-Zostawicie nas na chwilę same? - zapytała Ruth cicho i spojrzała na Duffa.
Skinął głową i szybko ruszył się z miejsca, wlepiając oczy w znieruchomialego, wpatrujacego się we mnie Axla.
Ruth odchrząknęła.
On nic.
Popatrzyłam na niego prosząco, ale on dalej nic.
Rzuciłam jej bezradne spojrzenie.
-Czy mógłbyś zostawić nas same?! - warknęła Ruth.
Axl uśmiechnął się łobuzersko.
-Nie, nie mógłbym.
Ruth obdarzyła go dziwnym spojrzeniem.
-Nic nie rozumiesz Ruth. - powiedział Axl, wstając z miejsca - Nie rozumiesz, że mógłbym się zakochać? Taak... - powiedział, przeciągając samogłoski podchodząc do mnie powolnymi ruchami -że, mógłbym się zakochać w twojej Nadien? - chwycił mnie za rękę - popatrz tylko... Ten Axl Rose, zimny chuj, którego znasz najlepiej zakochał się... w twojej przyjaciółce. Coś nie tak?
Moja twarz oblała się rumieńcem, spojrzałam na Ruth.
Parsknęła śmiechem.
-Akurat, gwiazda rocka mogłaby się bez niczego zakochać w licealistce..
Duff obdarzył Ruth dziwnym spojrzeniem.
Dostrzegłam żal w jego oczach.
Sama zdziwiłam się tym co powiedziała, przecież...
Ruth zatrzymała się jakby i zastanowiła przez chwilę, po czym zmarszczyła brwi i opadła na łóżko.
-Nie o to jej chodziło... - szepnęłam, chociaż chciałam powiedzieć to głośniej, tak aby również Duff to usłyszał.
Tak bardzo zrobiło mi się go szkoda.
Axl objął mnie za szyję, a ja wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
-Chodźmy stad, proszę... - szepnął mi do ucha.
Pokiwałam głową twierdząco.
Chociaż może nie powinnam zostawiać przyjaciółki... Niechcący wpakowała się w coś w co wcale nie chciała się wpakować i chyba powinnam jej pomóc, ale...
Ja nigdy nie wiem co robić...
Idealnie Nadien, najlepiej się wycofać...
Trzymając się z Axlem za ręce, opuściliśmy pokój.
Spojrzałam jeszcze tylko na Ruth, tkwiącą nieruchomo w dziwnej pozycji na łóżku i na Duffa, zasmuconego, zastygłego przy fotelach.
-Dlaczego ona to powiedziała? - zapytałam Axla, kiedy wyszliśmy już na korytarz - To nie dawało spokoju mojemu sumieniu.
Wzruszył ramionami.
-Nie wiem, może ona tak po prostu myśli?
Pokręciłam głową przecząco.
To przecież niemożliwe.
-Nie, jestem pewna, że nie. Jest naprawdę szczęśliwa... - powiedziałam cicho.
-A czy ty Nadien, ty jesteś szczęśliwa?
Uśmiechnęłam się.
Axl odwzajemnił uśmiech.
Przystaneliśmy na chwilę.
Axl zrobił teatralny gest rozglądania się, czy nikt nie idzie, jakby robiło mu to różnice, po czym z łobuzerskim uśmiechem przycisnął mnie do ściany, jak wtedy... i pocałował mnie delikatnie.
- Kocham cię Nadien! -szepnął w moje usta -chodź coś ci pokaże - zaakcentował mocno słowo 'coś' i poruszył brwiami charakterystycznie.
Usmiechnelam sie łobuzersko.
Axl nacisnął na mój nos, delikatnym, pieszczotliwym gestem.
- Nie nie to, moj mały erotomanie...
Wywrocilam oczami.
Znów byłam w kuli, otoczona ochroną z każdej strony, samolubna...
Nie umiem pomóc nikomu, a wszyscy tak bardzo mi pomagają...
Och Axl, gdybyś tylko wiedział...
___________________________________________________________________________

Dlaczego to powiedziała?
Czuję, że w gardle rośnie mi gula(?), a w oczach gromadzi się woda(?).
Nieprawda, ja nie umiem płakać...
Stałem tam jak wryty, ściskając kurczowo oparcie fotela i przyglądając się jednemu punktowi w oddali.
Jakby brzeg weneckiego portu był najcudowniejszym miejscem na ziemi.
-Duff...
Odwrocilem wzrok w stronę Ruth.
-Przepraszam - powiedziała cicho.
Westchnąłem.
Przecież nie mogłem się gniewać...
Wyraziła własne zdanie, teraz przynajmniej wiem, na czym stoję...
-Za co ty mnie przepraszasz? - powiedziałem, ale chyba trochę za ostro, nie tak chciałem to powiedzieć.
Ruth podniosła sie do siadu.
-Nie o to mi chodziło Duff... Przecież wiesz... - złożyła ręce i zaczęła niespokojnie bawić się palcami.
Wiem?
Teraz, to chyba nic nie wiem...
-A o co? Powiedziałaś prawdę tak?! Tak właśnie myślisz!Dobrze, że udało mi się tego dowiedzieć. - dałem upust emocjom. Przestałem nad sobą panować, ale tamto mnie zabolało.
Nie chciałem na nią krzyczeć, chciałem podejść tam, usiąść obok niej i przytulić ją najmocniej, ale... nie mogłem...
-Nie ufasz mi Ruth, ja to wiem... dodałem ciszej i usiadłem na fotelu.
Ruth spuściła głowę.
Chciałem podejść i ją przeprosić, ale moja pieprzona duma nie pozwoliła mi ruszyć się z mejsca.
Ruth wstala.
Z jej oczu popłynęły pierwsze łzy.
Chciałem sie podnieść i powiedzieć...
Przecież będzie dobrze Ruth, ale cos mnie trzymało.
Tylko co...
Nie wiem kurwa...
Nic już nie wiem.
Nie wiem, czy będzie dobrze...
Nic o niej nie wiem...
Nie zdążyłem jej poznać i kto wie, czy jeszcze zdążę...
Może to wszystko moja wina?
Może jednak nie umiem normalnie żyć i moje starania nie wychodzą...
Może nie jestem stworzony dla innych...
I nie ma dla mnie już ratunku.
-Kocham cię Duff... - szepnęła.
Ale, ja ni czułem już znajomego ognia w sercu.
Wszystko prysnęło z tymi kilkoma słowami.
Nie chciałem nic więcej, jak tylko zostać tu sam i poukładać to sobie wszystko trochę wolniej.
Ja też ją kocham, cholernie ją kocham, ale...
Nie mogę wydusić z siebie słowa.
Jej imię nie chce przejść mi przez gardło.
Ruth stanęła we łzach któtką chwilę, po czym wybiegła z pokoju, a ja...
Nie pobiegłem za nią.
Zostałem sparaliżowany przez własny umysł.
Życie jest dość skomplikowane, w jednej chwili jestem tu, w drugiej tam.
Jedna chwila może szybko i bezszelestnie zniszczyć drugą chwilę
Dlaczego?
Dlaczego nie pobiegłem za nią?
Bo, nie mogę robić tego cały czas.
Tylko dlaczego?
Chyba muszę poczekać.
Tylko żeby nie bylo za późno...
Westchnąłem.
Jestem chamem, pieprzonym, cholernym zimnym prostakiem, bez żadnej przyszłości...
Wysączonym z miłości...


Powiedz mi mała
Dlaczego nie chciałaś ze mną iść, o nie
Dobrze wiesz mała zostałaś mi tylko Ty, tylko Ty
Dlaczego boisz się, to co najgorsze za sobą mam
już za sobą mam
Więc dobrze jeśli chcesz przyrzekam Ci
już nigdy nie będzie między nami krat!

Ja wiem, to był mój niewybaczalny błąd
To Ty mówiłaś mi ten świat wcale nie jest taki zły
Nie jest taki zły
Błagam Cię mała
Ty musisz, musisz ze mną być
Ja to dla Ciebie wszystko
te rzeczy dobre i te złe
To Ty, nie oni, musisz osądzić mnie
cała ta reszta nie nieważna jest
Nieważna jest, o nie!
*

***

* Dżem - Ostanie widzenie (nic nie wnosi, ale pasowała).


No cóż...
Nareszcie jestem, ha
I nie mam kompletnie nic na swoje wytłumaczenie...
Brak rozdziału wynika z mojego lenistwa,
I pozostaje mi tylko prosić o wybaczenie...
Mam ostatnio zbyt dużo chwil słabości i nie panuję nad swoim życiem tak, jakbym chciała, ale
To na szczęście mój problem, nie wasz :)
A rozdział...
Nic nie wnosi, prawda?
I nawet nie zbyt się może udał wiem, wiem...
Objecuję bardziej przykładać się do swojej pracy, jeśli już zdecydowałam się coś robić.
No i przepraszam...
Długo musieliście czekać, a ja jak zwykle...
Dobra, koniec tego narzekania, czas wziąć się w garść no nie? :3

Teraz mam ferie, więc spróbuję potworzyć więcej i więcej, no i od razu wstawiać,
+Przewiduję większe zwroty akcji...
No ta...

Pozdrawiam serdecznie i życzę przyjemnego czytania c:

5 komentarzy:

  1. Na wstępie musisz mi wybaczyć, że komentarz będzie krótki.
    Rozdział jak zwykle cudowny. Tylko... Trochę smutna końcówka. Nie tyle co smutna, a no... Trochę się...zmartwiłam? No bo ta moja Ruth palnęła taką głupotę... ;-;
    Jejku no wybacz mi Kochana, ale nie mam pomysłu na jakiś kreatywny komentarz. Także no. Nie mogę się już doczekać, tak jak zawsze, kolejnego rozdziału. Niech się wyjaśni wszystko. Oezu D:
    Weny Ci życzę i pozdrawiam! C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż,
      Tobie można wybaczyć wszystko c:
      Bez przejmowania się, dla mnie każdy komentarz liczy się tak samo.
      Dziękuję i również pozdrawiam

      Usuń
  2. Rozdział jest świetny, kochana.Bardzo mi się podoba.Na koniec miałam łzy w oczach. ..Świetnie, naprawdę. Nie mogę się doczekać następnego (i dłuższego, proszę *-*).
    Pozdrawiam i życzę weny oraz cudownych ferii ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
      Jesteś kochana c:
      Mam nadzieję, że nowy rozdział jest w miarę długi.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Przybywam nadrabiać zaległości! Także nie myśl Kochana, że o Tobie zapomniałam. Nigdy, przenigdy :') Zresztą rozdział dawno przeczytany, ale nie miałam kiedy i nie miałam jak dodać komentarza. Dobra, koniec pieprzenia... Piszę!
    1) Michelle żyje! Michelle się obudziła! Dobrze, że wreszcie pojawił się wątek z nią, bo nie powiem.. tęskniło mi się do tej nieco samolubnej osóbki i ciekawiło mnie, jak to się potoczy jej los. Na szczęście uśmiercić jej nie uśmierciłaś, i Bogu dzięki! xD A właśnie.. Michelle już nie taka samolubna. Zdecydowanie to była dla niej dobra lekcja. Ale co jest w tym wszystkim najważniejsze? Zrozumiała, jak bardzo jest jej potrzebny Baz! Bosko <3
    2) Ruth, idiotko. Uduszę na miejscu. Czemu na każdym kroku musisz sobie spieprzyć życie? Masz kochającego faceta. Po prostu to doceń. Ech.. z jednej strony mam ochotę strzelić ją w ten głupi łeb, a z drugiej.. Lubię tą postać i liczę, że wreszcie przejrzy na oczy, no i odnajdzie sens życia. Trzymam za nią kciuki!
    3) Axl Rose się zakochał. I proszę nie podważać jego zdania! To wiadomość do wyżej wymienionej pani, o. Och.. te zakochańce! Oby Nadien zagrzała w jego sercu duuuuuużo miejsca i przez dłuuuuuuuuugi czas <3
    Lecę komentować dalej!

    OdpowiedzUsuń